Niedziela… dzień należnego odpoczynku (nie wliczając tych co czuwają nad naszym odpoczynkiem) i szansy na przysłowiowe rozleniwienie i możliwość odespania zarwanych nocek… Ale nie, gdzie tam… 2:30… dzwoni… raz, drugi, trzeci… za chwilę będą dzwonić za mną… „Halo tu z ramienia PTT dzwonię. Czy ten autobus jedzie dzisiaj z Panem”… Dobra pora się ruszyć.
Szybka zbiórka i już witam się z podobnymi do mnie, którzy jeszcze by pospali, ale w głowach tylko jedno… kolejne wyjście z PTT oddział Bielsko-Biała. Tym razem zdobędziemy, bo zdobędziemy, a jak, 6 szczytów, a jakich to za momencik.
Na pokładzie wita nas kolega Łukasz… no tak, znowu będzie o Łukaszach…, obiecuję, że nie tylko, szybkie sprawdzenie obecności i udajemy się w kierunku Tatr Zachodnich przez Żywiec po naszą Przewodniczę Karolinę (mam deja vu… czy jakoś tak, już gdzieś to czytałem)… Tymczasem w okolicach Liptowskiego Świętego Mikulasza swoim, jakże dobrze nam znanym, głosem budzi nas Karolina, oznajmiając o przewidywanym postoju, ale zanim do niego dotrzemy, ubogaca naszą wiedzę o historii jednego z bardziej znanych rozbójników, o samym Juraju Janosiku, zbójniku karpackim, który to znany ze swego dobrego serca, „bogatym zabierał, a biednym rozdawał”, natomiast drugim spojrzeniem przez Słowaków jest, że był po prostu hersztem zwykłej bandy, nie przypisując mu żadnych nadzwyczajnych cech. Osądzony i skazany został w 1713 roku, 17 lub 18 marca, właśnie w Liptowie, a swojego żywota zakończył powieszony na haku za lewe żebro… Na jego cześć, w Terchovej, skąd pochodził Janosik, postawiono pomnik Juraja Janosika.
Tymczasem pomalutku zbliżamy się do naszego krótkiego postoju, po którym, równie szybko i sprawnie docieramy do miejsca dzisiejszego naszego startu, jakim jest Ziarska Dolina. Skąd, po przedstawieniu planu dnia, szybkim krokiem udajemy się w kierunku Ziarskiej Chaty, bo z tego miejsca można również wyruszyć w kierunku na Baraniec, ale dzisiaj naszym celem jest, bądź raczej są, sąsiednie grzbiety Tatr Zachodnich, zaczynając od Prislop’u, Banikov’a – jeden z głównych punktów naszej wycieczki a zarazem najwyższy w tym paśmie, poprzez Pachol’a by zejść w Spaloną Przełęcz i pokonując kolejne wzniesienie, wejść na Salatin i zejść pod kolejkę na parking w Spalonej.
Szybkim krokiem ruszamy asfaltową drogą w kierunku schroniska, gdzie po około półtorej godziny zasiadamy na pierwsze śniadanie, niestety ku rozczarowaniu co poniektórych osób, schronisko nie serwuje jako takich śniadań, można uraczyć swoje podniebienie jednym z ciast i kawą lub jak kto woli, wsunąć z rana smaczny kapuśniaczek… Grupa wesoła, roześmiana, ale jak zawsze słuchająca się Karoliny, bo Ona ma tu pierwsze i ostatnie zdanie, zbiera się po pierwszym śniadaniu, by udać się w dalszą drogę. Za schroniskiem mijamy symboliczny cmentarz, upamiętniający osoby, które na zawsze już pozostały na w górach. Przypomina o nich tablica z umieszczonymi nazwiskami oraz przyczyną ich tragicznej śmierci. Znajdują się tutaj również mniejsze tabliczki, upamiętniające pojedyncze osoby. Wśród wszystkich można też znaleźć i polskie nazwiska. Po chwili zadumy ruszamy dalej, a ten symboliczny cmentarz niech nam przypomina o tym, jak kruchymi istotami jesteśmy w stosunku do natury i nie należy przeceniać swoich możliwość, lepiej o własnych siłach zawrócić z trasy i żyć niż pozostać tam gdzieś na zawsze.
Tymczasem, krok za krokiem pokonujemy trawers w kierunku naszego pierwszego wierzchołka, Przysłopu, a słońce zaczyna rozpraszać kurtynę z chmur, która goniąc od samych dolin aż po wierzchołek majestatycznego szczytu Barańca, jak wata cukrowa targana przez ręce dziecka, robi się coraz rzadsza aż w pewnym momencie możemy dostrzec, widoczny z daleka, kamienny monument pod jego szczytem. W XIX w. główny punkt triangulacyjny. Baraniec to trzecia najwyższa góra Tatr Zachodnich. Rozgrzani i już nieco porozbierani, stajemy dzielnie na pierwszym naszym dzisiejszym wierzchołku, Prislop, a co raz to mniej lub bardziej otwierają się przed nami piękne panoramy. Doliny zalane chmurami, a na naszych plecach słońce opiera swoje promienie, które walczą z silnymi powiewami wiatru. Posileni i naładowani nową porcją kalorii ruszamy w kierunku Banikova, gdzie dostrzegamy stado kozic pasące się na grani jednego ze szczytów. Trzeba ruszać dalej i chodź grupa dzisiaj równie silna, to rozciągnięta, jeden Łukasz z przodu drugi w środku a pozostali pilnują by nikt nie został na tyłach, a pogoda piękna to aż grzech nie zrobić zdjęcia. Idziemy dalej, chociaż dzisiaj trasa nie za długa, ale suma przewyższeń na pewno niejednego z nas mogła przestraszyć to dzielnie pokonujemy kolejne wzniesienia, by na szczycie Banikova przystąpić do zdjęcia grupowego. Otaczająca przestrzeń oraz widoki zapierają dech w piersiach. Gra chmur na niebie z promieniami słońca odsłania nam coraz to inne tatrzańskie wierzchołki. Podążając szlakiem dalej, bacznie pod okiem naszej przewodniczki, dochodzimy do pierwszych utrudnień naszej wycieczki, którymi są łańcuchy. Tutaj prośba o skupienie i uwagę, bo żartów nie ma, a każdy krok w bok może źle się skończyć.
Po przejściu odcinka z łańcuchami „lądujemy” na Spalonej Przełęczy, gdzie po krótkim odpoczynku udajemy się w kierunku Salatina, gdzie mamy zaszczyt dostrzec widmo Brockenu! Tak jest! Mamy to!
Ale grupa nam uciekła… i teraz musimy nadganiać, co sił w nogach, lecz każde spojrzenie wokół wynagradza dzisiejszy trud naszej wycieczki. I można by tak te opisy dzisiaj powtarzać bez końca, bo pogoda jakby zechciała nam wynagrodzić zeszłotygodniowy brak zachwytów nad widokami, czy kapryśne wyjście w drugiej turze na Rysy. Dzisiaj pogoda petarda!
Zmęczeni, ale szczęśliwi docieramy do autokaru. Jakiż to był piękny dzień! Suma wzniesień niemalże 1850 metrów, suma westchnień i zachwytów wielokrotnie większa, a ilość zdjęć naszych fotoreporterów równoznaczna z brakiem miejsc na kartach pamięci, lecz ten obraz Widma Brockenu zostanie na zawsze w naszej wewnętrznej pamięci!
Wspaniałym ludziom, dzielnym piechurom, gratuluję i dziękuję za ten dzień, a na ręce Karoliny tradycyjnie podziękowania za tak udaną i bezpieczną wycieczkę!
Z górskim pozdrowieniem, Cześć!
Łukasz Gierczyk












