Siwy Wierch (Tatry Zachodnie, Słowacja) – wycieczka górska – 2 grudnia 2017 r.

Grudniowy wyjazd w Zachodnie Tatry na Siwy Wierch (1805 m n.p.m.) to już w naszym oddziale tradycja. Nic więc dziwnego, że pomimo obfitych opadów śniegu, na wyjazd zapisało się ponad 50 osób. Dodatkowo w wędrówce towarzyszyły nam również osoby z zaprzyjaźnionego Klubu Słowackich Turystów (KST) Region Żylina.
Pomimo bardzo wczesnej pory wszyscy punktualnie stawili się na dolnej płycie dworca PKS w Bielsku-Białej o godz. 3:45 w sobotę 2 grudnia. Po około trzech godzinach jazdy kierowca Krzysztof dowiózł nas bezpiecznie na parking w Bobrowieckim Wapienniku (748 m n.p.m.), gdzie zaczynał się nasz szlak. Tam, po zrobieniu pamiątkowego zdjęcia, ustaliliśmy szczegóły wycieczki. W związku z tym, że dzień jest krótki, trasa długa z dwoma wariantami do wyboru, a ramy czasowe wycieczki ograniczały godziny pracy kierowcy, wyjazd wyznaczono na godz. 18:00.
Początkowo aura była nieciekawa. Gęste i ciężkie chmury “siedziały” nisko w dolinie nie przepuszczając światła słonecznego. Poranek był mroźny, a drogi i ścieżki śliskie. Ruszyliśmy w trasę ok godz. 7:30 niebieskim szlakiem, początkowo asfaltem mijając domki letniskowe. W miarę zwartą grupą dotarliśmy stromą, leśną ścieżką do Rozdroża pod Kamieniołomem. Zdobywszy trochę wysokości z entuzjazmem przyjęliśmy pierwsze, przebijające się przez chmury, promienie słońca. Dalej, stopniowo w górę, wiodła szeroka, leśna droga, która gdzieniegdzie odkrywała przed nami skrawki wspaniałej panoramy górskich, ośnieżonych szczytów wyłaniających się z morza mgły. Tą droga dotarliśmy do Rozdroża pod Babkami (1243 m n.p.m.). I właśnie w tym miejscu każdy z uczestników musiał podjąć decyzję, który z dwóch wariantów trasy wybiera.
Wariant I zakładał przejście niebieskim szlakiem do Chaty Czerwieniec i potem do przeł. Przedwrocie, gdzie dochodził do zielonego szlaku na szczyt Siwego Wierchu. Powrót tą samą trasą. Wariant II był trochę bardziej wymagający i dłuższy. Prowadził szlakiem zielonym stromo na szczyt Babki, potem grzbietem przez kolejne wzniesienia do przeł. Przedwrocie, gdzie spotykał się ze szlakiem niebieskim i dalej na Siwy Wierch. Droga powrotna zakładała wizytę w schronisku.
Wariant II wybrała spora część grupy. Dzień był piękny, szlak przedeptany i wszyscy w znakomitych humorach. Czekała nas długa droga, więc każdy mierzył siły na zamiary dostosowując tempo marszu do warunków i własnych możliwości. Dlatego też spora liczba ludzi rozbiła się na małe kilkuosobowe grupki. Zaraz po wyjściu z lasu na rozległe, grzbietowe polany przekonaliśmy się, że wariant II był bardzo dobrym wyborem. Stromym podejściem weszliśmy na odsłonięty teren białego puchu i zachwycaliśmy się przepiękną panoramą. Ośnieżone szczyty gór, oświetlone słońcem wystawały z morza mgły zalegającej w kotlinie. Z lubością obserwowaliśmy efekt inwersji. Zachwyt trwał dobrych kilka minut zanim oswoiliśmy się z otaczającą nas przestrzenią. Podejście na Babki (1556 m n.p.m.) było strome. Dodatkowo marsz utrudniał świeży, bardzo sypki śnieg, na szczęście niezbyt głęboki… jeszcze. Ze szczytu Babek otworzyła się nam panorama 360 stopni: E – Tatry Zachodnie, S – Niżne Tatry, W – Wielki Chocz, Mała Fatra, N – Worek Raczański, Pilsko i Babia Góra oraz na najbliższym planie nieśmiało wyłaniający się zza wysokiej kopy – Siwy Wierch i nasza trasa.
Szlak z Babek do przeł. Przedwrocie, prowadzący grzbietem przez pobliskie wzniesienia, był bogaty w widoki, ale długi, a sypki śnieg, miejscami sięgający za kolana, utrudniał wędrówkę. Przewracając się i co jakiś czas zapadając głębiej w śnieg, podążaliśmy za wydeptanymi wcześniej przez turystów śladami (szlaku nie było widać). W zasadzie, gdyby nie te ślady, trudno by nam było znaleźć dobrą drogę. Pod pięknym niebieskim niebem, w ciepłych promieniach zimowego słońca dotarliśmy do przeł. Przedwrota. Pomimo, iż przejście grzbietem zajęło nam nieco ponad godzinę, poprzez brnięcie w śniegu nasze zapasy energii zostały nadszarpnięte, ale też w chwili przerwy niezwłocznie uzupełnione. Na przełęczy spotkaliśmy parę osób, które wybrały wariant I trasy i dotarły tam od schroniska.
Regeneracja sił zajęła nam kilka minut. Rozbici na mniejsze grupki podążyliśmy dalej w stronę Siwego Wierchu, bardziej za wydeptanymi śladami niż za oznaczeniami szlaku zielonego, które na bezleśnym terenie prawdopodobnie były zasypane. Trzeba przyznać, że warunki terenowe były trudne, a najgorszy odcinek trasy był przed nami. Ścieżka trawersowała stoki wysokiego wzniesienia porośniętego kosodrzewiną i skarłowaciałymi drzewami, które były zasypane grubą warstwą świeżego, białego puchu. Śnieg był sypki i sięgał miejscami po pas. Zdradliwe, ukryte pod śniegiem gałęzie kosówki skutecznie utrudniały nam i tak mozolną wędrówkę. Ścieżka była przetarta i niby nie musieliśmy torować, ale sypki śnieg nie dawał stabilności i pewności stawianym krokom. Co jakiś czas nogi wpadały w dziury pod zasypaną kosodrzewiną, wystające gałęzie blokowały przejścia… Pomimo pięknego i słonecznego dnia, takie okoliczności dosłownie wypłukiwały z nas siły. W umysłach niektórych uczestników pojawiały się pierwsze wątpliwości, potęgowane każdą kolejną napotkaną trudnością. Część osób zdecydowała się zawrócić. My jednak twardo brnęliśmy dalej. Po strawersowaniu kopy ujrzeliśmy nasz cel w całej swej okazałości. Pod Siwy Wierch dotarliśmy mocno zmęczeni brnięciem w głębokim śniegu, a przed nami przed nami było jeszcze spore, strome podejście. Czekolada, a przede wszystkim śpiewający coś do nas/dla nas niezrozumiałego Słowak pchnęły nas do rozpoczęcia “ataku” szczytowego. Na same kulminacji Siwego Wierchu nie było już ani tak dużo śniegu, ani zdradliwej kosówki. Stok był jednak bardzo stromy i niektórym podejście sprawiało wiele trudności, tym bardziej, że w perspektywie ewentualny niekontrolowany zjazd kończył się 100 metrów niżej. Pewien niepokój wzbudzały też ciemne chmury podnoszące się z doliny i zasłaniające widok na północny – zachód. Podążały w naszą stronę, ale ostatecznie szczyt zdobyliśmy bez zmian pogodowych. Było pięknie, wiał lekki mroźny wiatr, a my staliśmy na szczycie Siwego Wierchu (1805 m n.p.m.). Była godzina 12:56. Celebracja naszego sukcesu nie trwała jednak długo. Spory tłum na szczycie o małej powierzchni mocno utrudniał osobiste przeżywanie i kontemplację nad niezwykłością właśnie przeżywanego wydarzenia.
Przy stromym zejściu raczki, kije czy nawet czekan były bardzo przydatne, choć widziałam przynajmniej jedną osobę, która pokonała ten stromy fragment bez podobnych pomocy niczym kozica… bez problemu. Ba! Nawet służąc radą i pomocą innym schodzącym!
Po zejściu trzeba było zregenerować siły przed drogą powrotną, a w zasadzie przed tym trawersem w zasypanej kosówce. Pomimo, iż godzina była dopiero ok 14:00 temperatura zaczęła spadać i śnieg na ocienionym już wschodnim trawersie był bardziej zbity, co znacznie poprawiło komfort marszu. Praktycznie bez odpoczynku na przeł. Przedwrocie zeszliśmy na niebieski szlak w stronę chaty, podziwiając po raz ostatni widoki na Siwy Wierch i okolicę.
W niewielkiej, cieplutkiej i gwarnej chacie Czerwieniec mogliśmy wreszcie usiąść wygodnie i odpocząć po sporym wysiłku. Było ok. godziny 15:00 kiedy w schronisku zebrali się praktycznie wszyscy uczestnicy wyjazdu i Słowacy z KST. Dzieląc się wrażeniami, śmiejąc i “maszkecąc” wyniesione na plecach lub kupione smakołyki, spędziliśmy w chacie ponad godzinę. Zachodzące słońce przypomniało nam o konieczności powrotu. Droga ze schroniska była szeroka leśną drogą, także dopiero na Rozstajach pod Kamieniołomem, gdzie szlak niebieski skręcał stromą ścieżką w las, trzeba było wyciągnąć czołówki, rozkręcić kije a nawet ubrać raczki. Na szczęście większość osób była przygotowana na nocną wędrówkę. Strome i śliskie zejście skutecznie utrudniało możliwość korzystania, z innych niż czołówka, źródeł światła (np. z latarki w komórce). Dlatego też większość nie zaopatrzonych w odpowiedni sprzęt korzystała z pomocy i uprzejmości innych. Na szczęście był to krótki fragment szlaku. I tak większymi lub mniejszymi grupkami załoga cało i punktualnie dotarła na parking w Bobrowieckim Wapienniku, gdzie czekał na nas autokar.
Niewątpliwie ta grudniowa wycieczka na długo pozostanie w pamięci uczestników. Ciężkie warunki terenowe i zmęczenie zdecydowanie zrekompensowały nam piękna i słoneczna pogoda, cudowne widoki ośnieżonych szczytów wyłaniających się zza morza gęstych chmur zalegających w dolinach oraz wdzięcznie iskrzący się w słońcu wszechobecny, biały puch. Warto było zadać sobie ten trud wędrówki w takich okolicznościach.
Dziękuję organizatorom i naszemu Przewodnikowi Janowi oraz Uczestnikom za wspólne wędrowanie. Była to naprawdę fantastyczna wyprawa. Szczególnie zaś dziękuję wszystkim, z którymi miałam przyjemność pokonywać trudności, dzielić się zachwytem oraz podziwiać przepiękne okoliczności i zjawiska przyrody.

Martyna Ptaszek
.

nasza grupa na starcie wycieczki

Ten wpis został opublikowany w kategorii kronika - 2017. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.