Gerlach (Tatry Wysokie, Słowacja) – wycieczka górska – 4 września 2019 r.

Członkowie naszego Oddziału z okolic Skoczowa jeszcze nie skończyli letnich, tatrzańskich przygód. Tym razem ponownie wybrali się w słowackie Tatry Wysokie. Poniżej relacja z wycieczki na Gerlach, najwyższy szczyt Karpat:

Wtorek, godzina 17:00. Spakowani, gotowi na wyzwanie, wyjeżdżamy. Cel Gerlach, najwyższy szczyt Karpat. Przyjeżdżamy do miejscowości, w której od lat mamy zapewniony nocleg i posiłek, czyli tzw. „bazę wypadową”. Aklimatyzujemy się już w typowo górskim powietrzu, dość wcześnie kładziemy się spać.
Pobudkę mamy o 4:00. Szybciutko poranna kawa, co nieco na „ruszt” i już w drodze do Tatrzańskiej Polanki. Tam „przejmują władze” nad nami „Szerpowie”, czyli przewodnicy Andrzej i Milan. Spod Domu Śląskiego raźno maszerujemy około 40 minut pod żleb Wielicka Próba, gdzie musimy „ubrać” uprząż i założyć kaski. To ostatnia szansa, by się jeszcze wycofać, ale u nas to nie wchodzi w rachubę. Dzielimy się na dwie grupy – Milan, Wiesław i ja jako pierwsza, z kolei Łukasz i Paweł idą z Andrzejem. Chwilę później zaczyna się „zabawa”. Metr po metrze zaczynamy się wspinać. Dyryguje Milan, co chwilę podając komendę „do lewa” lub „do prawa”, co nas rozbawia. Szczególnie rozbawił nas Milan nie umiejąc wymówić imienia Wiesław. Nie wiem co mi do łba strzeliło, by powiedzieć że może mówić do kolegi „Sławo”. Tak też zostało, co jeszcze bardziej nas bawiło. Na trasie tłok. Okazało się, że z poprzedniego dnia, z powodu złej pogody, przesunięto wyjścia na dzień, w którym my wychodzimy. W związku z tym, w środę na szlak wyszło około 20 grup z przewodnikami.
Wspinamy się coraz wyżej, po klamrach, po występach skalnych, które wykorzystuje się jako schody, przez żleby… Robi się coraz ciekawiej. Widoki są coraz piękniejsze. Trafiliśmy na okienko pogodowe, co jeszcze bardziej nas motywuje. Gdy tylko jest możliwość, robimy foty. Mijamy turystów, inni mijają nas.
Milan oraz Andrzej mają chyba fotograficzną pamięć wiedząc jak i którędy przejść lub ominąć podejrzane miejsca. Z drugiej strony nie ma co się dziwić, są obeznani ze szlakami. I tak kierowani przez naszego „Szerpę”, który komenderuje znanym nam już „Sławo do lewa” albo „Ondrzej do prawa”, w dobrych humorach, metr po metrze, idziemy wyżej. Podobnie grupa, w której idą Łukasz z Pawłem. Widoki zapierają nam dech w piersiach. Coś pięknego dla oczu, w ruch idą aparaty i komórki. Musimy też uważać, gdy w pewnym momencie na trasie pojawiają się oblodzenia. Odczuliśmy je. Najpierw ja zaliczyłem glebę, potem Wiesław, a na końcu nasz „Anioł Stróż” w osobie Milana. No cóż, nie zaliczyć „gleby” w górach to wstyd. Teraz z dumą mogę pokazać rysy skórne. Na krótkich postojach mamy możliwość podziwiania piękno Tatr.
Docieramy do szczytu. Jest trochę tłoczno. Aby zrobić fotki przy krzyżu musimy poczekać na swoją kolej. Wierzchołek jest bardzo mały, więc trzeba uważać. Robimy sesję fotograficzną.
Po około 20 minutach zaczynamy zejście i tu dopiero zaczyna się jazda. Schodzenie jest trudniejsze niż podejście. Najbardziej cierpią kolana. Milan mówi, że trzeba bardziej na pięty stawać. Schodzimy jak pieski na smyczach Batyżowiecką Próbą do Doliny Batyżowieckiej. Strome zejście z elementami wspinaczki daje dużo radości. Można poczuć się jak prawdziwy alpinista. Schodząc, podziwiamy Kończystą. Schodzimy do Doliny Batyżowieckiej, gdzie znajduje się Batyżowiecki Staw. Robimy fotkę z naszymi przewodnikami i kierujemy się na szlak turystyczny, by Magistralą Tatrzańską wrócić do Śląskiego Domu.
Podsumowanie dnia. Pogoda dopisała, nie było ani za zimno, ani za ciepło. Trasa była ciekawa. Czuliśmy trochę adrenaliny, ale widoki, które mogliśmy podziwiać były tego warte. Przewodników, których mieliśmy, możemy śmiało polecać – weseli, rozmowni. Jednym słowem, udany dzień zakończony sukcesem.

Andrzej Koczur
.

na szczycie Gerlacha

Ten wpis został opublikowany w kategorii kronika - 2019. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.