Grossvenediger (Wysokie Taury, Austria) – wyprawa trekkingowa – 18-22 lipca 2014 r.

Impulsem do zorganizowania niniejszej wyprawy był czerwcowy wyjazd na Grossglockner (3798 m n.p.m.), który rozbudził w nas apetyty na alpejskie widoki.

.
18 lipca 2014 godz. 22:00

Po skompletowaniu ekipy w składzie: Kinga, Maciek, Grzegorz i Andrzej wyruszamy z Bielska-Białej w kierunku Austrii. Naszym celem jest po pierwsze zdobycie Grossvenedigera (3674 m n.p.m.) w Wysokich Taurach, a po drugie wejście na Škrlaticę i Mangart w Alpach Julijskich.

.
19 lipca, godz. 9:00

Przybywamy do wioski Hinterbichl. Świeci słońce, humory dopisują. Po wrzuceniu na ruszt ciepłego posiłku, pakujemy plecaki. Auto zostawiamy na parkingu u wejścia do doliny Dorfertal (8€ za 2 dni). Plecaki wysyłamy taksówką pod schronisko Johannis (3€ za sztukę), co pozwala zaoszczędzić sił. Dojście do wspomnianego schroniska zajmuje nam 3 godziny. Szlak wije się środkiem doliny, wśród lasów, łąk, pastwisk, wodospadów i postrzępionych skał. Na placyku nieopodal schroniska Johannis czekają na nas plecaki. Po krótkim odpoczynku ruszamy w kierunku położonego wyżej schroniska Defreggerhaus, gdzie docieramy po 3 godzinach. Tam czekają na nas łóżka (19€/os.), zarezerwowane telefonicznie (tel. 0043 6769439145) kilka dni wcześniej z Polski. Zjadamy zupę i biegniemy na pierwszą sesję zdjęciową z lodowcem w roli głównej.

.
20 lipca, godz. 5:00

O tej godzinie jest pobudka w schronisku Defreggerhaus. Wszyscy krzątają się, pakują ekwipunek, jedzą śniadanie. My też. Po posiłku zabieramy potrzebny sprzęt i ruszamy na podbój Grossvenedigera. Szlak początkowo wiedzie wśród skał, następnie wkracza na lodowiec Inneres Mullwitzkees. Od tego momentu zakładamy lotną asekurację. Z lodowcem, a zwłaszcza z jego zdradliwymi szczelinami żartów nie ma ;).
Po niespełna 3 godzinach brnięcia przez śnieg docieramy na szczyt. W pełnym słońcu Alpy zachwycają lśniącym bezmiarem białych szczytów. Lodowce skrzą się chłodnym blaskiem. Czujemy, że te widoki warte były każdego wysiłku. Rozwijamy baner PTT i ustawiamy się do pamiątkowej foty. Czekoladowy batonik na wysokości 3674 m n.p.m. smakuje… niebiańsko.
Nacieszywszy się widokami schodzimy do schroniska Defreggerhaus, gdzie pakujemy ekwipunek. Czeka nas zejście na parking. Po 4 i ½ godz., trochę w słońcu, trochę w deszczu, wsiadamy do samochodu i ruszamy w kierunku Słowenii. Prawie 200 km, dzielące nas od Dovje, pokonujemy w niespełna 3 godz., co zawdzięczamy rozwiniętemu systemowi autostrad w tym rejonie Europy.
W Dovje rozbijamy obozowisko na kempingu (9,5€/os.). Z przyjemnością zażywamy kąpieli w czyściutkich sanitariatach. „Węgierski kociołek” ze słoika, podgrzany na butli gazowej, który jemy z jednej miski, smakuje jak największy rarytas. Po posiłku udajemy się na zasłużony odpoczynek.

.
21 lipca, godz. 7:00

Wstajemy wypoczęci, jemy śniadanie, zwijamy obozowisko i ruszamy do doliny Vrata , na końcu której stoi schronisko Aljažev dom. Tam zaczynają się szlaki na okoliczne szczyty (wśród nich na Triglav, 2864 m n.p.m.). My wybieramy trasę na Škrlaticę. Z początku pniemy się stromą kamienistą ścieżką przez las, która następnie prowadzi wśród nagich skał i śnieżnych pól. Towarzyszą nam piękne widoki na otaczające szczyty, i niestety przelotny deszcz oraz mgła. Po 5 godzinach stajemy u podnóża pionowej skalnej ściany, gdzie zaczyna się prowadząca na szczyt ferrata (trasa z łańcuchami, uchwytami i innymi ułatwieniami). Wspinamy się dzielnie przez pół godziny. Po czym następuje gwałtowne załamanie pogody z gęstą mgłą i ulewnym deszczem. W tej sytuacji, oraz w obliczu braku informacji na temat odległości od celu, ekipa dzieli się na dwie grupki: jedna (Kinga, Maciek, Grzegorz) postanawia zawrócić, druga (Andrzej) mimo wszystko decyduje się na zdobycie szczytu. Szczęście sprzyja Andrzejowi, gdyż po paru minutach deszcz ustaje, a spoza mgły wychodzi słońce. Po 30 minutach Andrzej zdobywa szczyt i robi pamiątkowe zdjęcia. Bez banera, niestety, który w zamieszaniu pozostał na dole :(.
Pod ferratą ekipa łączy się z powrotem. W strugach deszczu schodzimy do schroniska. W recepcji słyszymy, że następnego dnia będzie „kisza” – znaczenie tajemniczego wyrazu (po słoweńsku deszcz) rozszyfrowuje Andrzej, który od dziecka podróżuje po Bałkanach. W obliczu tej informacji pojawiają się dwie opcje: 1. jedziemy do Polski, 2. wracamy na nasz kemping. Postanawiamy dać szansę Słowenii i zostajemy na kempingu. Po obfitej kolacji, zjedzonej bratersko ze wspólnego naczynia 😉 idziemy spać…

.
22 lipca, godz. 7:00

Prognozy jednak się nie sprawdzają – wstaje piękny słoneczny dzień (choć przecież wiadomo, że słoneczne poranki w górach bywają zdradliwe…). Postanawiamy zdobyć Mangart (2677 m n.p.m.) na granicy włosko-słoweńskiej, na który prowadzą ferraty. Kiedy jednak wsiadamy do samochodu, by dojechać do schroniska na Mangartskem sedlu (1900 m n.p.nm.) znowu się zaciąga i zaczyna padać. W związku z powyższym, ze smutkiem podejmujemy decyzję o odwrocie. Ruszamy w drogę powrotną przez Austrię i Słowację. Po 8 godzinach (i pokonaniu 800 km) dojeżdżamy do Bielska. Nasza kolejna wyprawa dobiega końca, lecz już planujemy następne ;).

A.Ch. & W.R.
.

grossvenediger_small

nasi na szczycie Grossvenedigera

Ten wpis został opublikowany w kategorii kronika - 2014. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.