„Himalaje – rekonesans – 1969” – prelekcja Ryszarda Szafirskiego – 16 listopada 2015 r.

„Uczcijmy chwilą ciszy pamięć ofiar piątkowego tragicznego zamachu terrorystycznego w Paryżu” – zaapelował na wstępie dzisiejszej prelekcji Jan Weigel. Tak też zrobiliśmy rozpoczynając spotkanie z Ryszardem Szafirskim, choć jeszcze nadal w naszych głowach przewijały się myśli smutne i przygnębiające, że… światem coraz bardziej rządzi terroryzm, że zginęło tak wielu niewinnych ludzi…!
Jan Weigel kolejny raz zorganizował w ramach cyklu imprez: „Wspaniały świat gór wysokich” prelekcję z wybitnym alpinistą i himalaistą „z górnej półki”. Licznie zebrani uczestnicy imprezy dobrze wiedzieli, po co przyszli w ten poniedziałkowy wieczór do Książnicy Beskidzkiej w Bielsku-Białej odpowiadając na zaproszenia Bielskiego Klubu Alpinistycznego, Książnicy Beskidzkiej i Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego.
Ryszarda Szafirskiego niektórzy znali osobiście, większość jednak znała go dotąd tylko z książek i różnej literatury górskiej z lat sześćdziesiątych, siedemdziesiątych i początku lat osiemdziesiątych. Wiedzieliśmy o nim tyle, że jest taternikiem, alpinistą i himalaistą, ratownikiem górskim, że ma duże osiągnięcia wspinaczkowe w Tatrach, Alpach, Pamirze, w Karakorum i Himalajach, i że urodził się 1 października 1937 r. w Sosnowcu.
„On ma tyle lat co ja” – szepnął mi do ucha siedzący obok starszy turysta i stały bywalec tych spotkań. Sala zapełniona była bowiem oprócz specjalnych gości właśnie tymi stałymi bywalcami spotkań wspomnianego wyżej cyklu, u których pasja gór ciągle jest żywa.
Tytuł prelekcji powinien brzmieć inaczej, mianowicie: „Karakorum – rekonesans – 1969”, bo właśnie tego roku „(…) wyruszyliśmy na rekonesans w Karakorum z zamiarem wejścia na Malubiting”. Prelekcja połączona była z projekcją filmu z tego wydarzenia i promocją książki Ryszarda Szafirskiego pt. „Przeżyłem więc wiem nieznane kulisy wypraw wysokogórskich” wydanej w 2014 r.
Był rok 1969, w którym po raz pierwszy w historii człowiek stanął na księżycu, rok, w którym „żelazna kurtyna” miała się dobrze, a wyjazd zagraniczny należał do sfery marzeń. Właśnie wtedy polska czteroosobowa ekipa pod kierownictwem Ryszarda Szafirskiego podjęła wyzwanie: Malubiting (7453 m n.p.m) w północnym Pakistanie. „Tak naprawdę chodziło nam przede wszystkim o rozpoznanie trasy dojazdowej przed planowaną za dwa lata wyprawą na Kunyang Chhish. Malubiting nie był celem samym w sobie, ale jakiś trzeba było podać” – wspominał w swojej książce i podczas prelekcji nasz gość, którego teraz niektórzy nazywają nestorem.
Skład tej bardzo małej ekipy był następujący: Andrzej Heinrich, Andrzej Kuś, Ryszard Szafirski i Roman Petrycki – operator filmowy, pracownik telewizji, który nie wspinał się, ale doszedł do pewnej wysokości. Dalszym filmowaniem zajmował się Ryszard Szafirski.
Przed filmem zapoznaliśmy się z krótką historią wypraw Polaków w najwyższe góry świata, począwszy od Nanda Devi East (1939 r.), Hindukusz i Karakorum. Następnie obejrzeliśmy film, który był skrótem filmu pełnometrażowego z wyjazdu do Karakorum – Pakistanu. Dobrze, że taki film powstał, bo dzięki niemu wiele uratowano od zapomnienia.
Malubiting ma kilka szczytów: West (7453 m n.p.m.), Central (7291 m n.p.m.), East (6970 m n.p.m.), North (6843 m n.p.m.). Polacy zdobyli jako pierwsi nieznaną wcześniej przełęcz nazwaną później Polan La (Polska Przełęcz) – 5840 m oraz w dniu 8 października 1969 r. Malubiting North (Północny). Wyprawa zaatakowała też Malubiting West (Zachodni), ale napotkała jednak bardzo ciężkie warunki, co uniemożliwiło wejście na ten główny wierzchołek (dotarli na wysokość 7100 m).
„Nie lubię mówić: zdobywanie, zdobyliśmy… trochę mnie to zawstydza, bo teraz zdobywców rozmnożyło się tylu…” – skromnie powiedział nasz gość jeszcze przed projekcją filmu.
No bo teraz… i dodał: „Przyglądnijcie się różnym drobiazgom na tym filmie, bo teraz tego nie zobaczycie!” Miał rację! Od tej wyprawy minie niedługo 50 lat. Świat pokazany na filmie był zupełnie inny, a teraz jest wręcz niewyobrażalny dla młodszego pokolenia.
„Alpiniści zamiast po górach wędrowali po biurach”, bo bariery papierkowe w postaci wszelkich pozwoleń i przepustek w Pakistanie zajęły im osiem cennych dni!
Najpierw przelot samolotem z Rawalpindi do Skardu pomiędzy szczytami przekraczającymi pułap lotu samolotu (5 tys. m). Później przejazd z bagażami traktorem był zbawienny i do tego tańszy, ale następny przejazd na tratwach przez rwącą lodowcową rzekę Shigar to dopiero było ryzyko i niesamowita egzotyka! Tratwa wyglądała tak: kilka patyków połączonych ze sobą jak prymitywny płot, a pod spodem nadmuchane bukłaki z owczych i kozich skór. Takich kursów tymi tratwami przez rwące wody rzeki było z konieczności kilka. Teraz tam zbudowano mosty.
Naszą ekipę nie ominęły problemy z kulisami i tragarzami. To od nich nauczyli się, jak bardzo trzeba być czujnym. Doszło do tego, że bali się o życie, bo ich było czterech, a kulisów z niebotycznymi żądaniami finansowymi piętnastu. Żeby w końcu urządzić bazę sami później nosili ciężki bagaż na plecach.
Zobaczyliśmy, jak wyglądała wtenczas łączność przy pomocy słynnych „Klimków”, ciężkich (1,5 kg) i wielkich jak dzisiejszy tablet. Łączności z krajem nie mieli.
Zobaczyliśmy obuwie, odzież alpinistów i plecaki, pod którymi uginały się ich kręgosłupy. Alpinistyczne obuwie, uszyte było m.in. z filcu na specjalne zamówienie w Zakopanem. Do tego obuwia mocowane były raki przy pomocy sznurków. To też była egzotyka, nie do pomyślenia dzisiaj!
Pojechali na wyprawę nową „Nyską”, mieli 800 dolarów w kieszeni, wyjechali w lipcu, a wrócili do Polski na Boże Narodzenie. „Dokuczała nam samotność, brak kontaktu z bliskimi, uważano nas za zaginionych” – mówił. Dużo można by jeszcze napisać o tej wyprawie.
Na koniec prelekcji mogliśmy jeszcze porozmawiać z Ryszardem Szafirskim o filmie, o wyprawie i o wielu innych sprawach nie związanych z górami. Można było też zakupić jego książkę i uzyskać bardzo cenny autograf, bo dzisiejszy gość przyjechał do nas z daleka, aż z Kanady. O swojej książce powiedział skromnie tak: „Bałem się pisać, bo ja urodziłem się do wspinaczek, a nie do pisania”.
Nam jednak wydaje się, że Ryszard Szafirski urodził się i do jednego, i do drugiego.

CS
.

Ryszard Szafirski w trakcie podpisywania swojej książki

Ten wpis został opublikowany w kategorii kronika - 2015. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.