Przepaść Macochy i Jaskinia Punkvy (Morawski Kras, Czechy) – wycieczka krajoznawcza – 13 września 2014 r.

Rzeka niszczy i buduje, potrafi też zmienić plany człowieka… tak, jak to zrobiła dzisiaj! Akurat dzisiaj, trzynastego września!
Woda, występująca w różnych postaciach, wszechwładna woda, kształtuje oblicze ziemi. Woda rzeźbi ziemię w chwili, gdy spadają na nią krople deszczu. Woda rzeźbi i rozpuszcza skały wapienne tworząc przeróżne formy krasowe. Wśród nich najbardziej znane to: stalaktyty (zwisające ze stropów), stalagmity (dźwigające się ku górze) i stalagnaty (oba połączone ze sobą).
Wspaniałą lekcję geografii przeżyliśmy w sobotę podczas wycieczki do Morawskiego Krasu, do Jaskini Punkvy na Morawach. Najpierw część teoretyczną „przerobiliśmy” z naszym przewodnikiem Janem Weiglem w autobusie. Byliśmy więc dobrze przygotowani do zwiedzania, bowiem poznaliśmy, co to jest kras, jaka jest działalność wody rzecznej i opadowej, jak powstawały jaskinie, zapadliska, leje krasowe i wywierzyska, jak tworzyły się stalaktyty, stalagmity itd. Opowiedział nam również wiele o samej jaskini, do której zmierzaliśmy jadąc trzy i pół godziny z Bielska-Białej przez Cieszyn i Zaolzie w kierunku Brna i Blanska.
Po godzinie 11.tej znaleźliśmy się w Skalnym Młynie. To tutaj w budynku Informacji Turystycznej Jan Weigel załatwił dla wszystkich bilety wstępu na obie kolejki i do jaskini. Od tego miejsca zaczęła się dla nas „praktyczna” nauka geografii. Do Jaskini Punkvy można było dojść piechotą (ok. 2 km) idąc drogą wzdłuż burzliwej i dzisiaj brudnej rzeki Punkvy. Można też było dojechać ciuchcią, czyli zielono-żółtym, ekologicznym „vlaczkiem”. Ponieważ wśród nas na wycieczce były dzieci (Krzysiu, Adaś, Mieszko i maleńka, trzyletnia Zosia), to i my dorośli, skorzystaliśmy z okazji, i też pojechaliśmy tą ciuchcią razem z nimi. Skorzystaliśmy z niej różnie, jedni jechali tylko w jedną stronę, inni w obie.
Następną atrakcją był krótki przejazd kolejką gondolową (taką na 10 osób) na górę, gdzie z pobliskiego mostku widokowego można było popatrzeć w głąb zapadliska Macochy – 138,5 m. Gdy tak napatrzeliśmy się do woli, wtedy po krótkim odpoczynku, żółtym szlakiem, także po schodach, doszliśmy do drugiego mostku widokowego, i z niego, jakby w połowie przepaści Macochy też podziwialiśmy jej ogrom w całej okazałości. Było to ciekawe miejsce, bo z niego widać było i tych, którzy z góry, i tych, którzy z dołu patrzyli – tak myślę – w naszą stronę. I odwrotnie! Dalej zeszliśmy przepięknym, krasowym kanionem, Pustym Żlebem do miejsca, gdzie rozpoczyna się zwiedzanie jaskini.
W Morawskim Krasie powstało wiele jaskiń, ale tylko pięć z nich jest udostępnionych dla zwiedzających. Wśród nich nasza Jaskinia Punkvy, najważniejsza i najczęściej odwiedzana, zaliczana do nielicznych w Europie, gdzie w czasie zwiedzania można zobaczyć błękit nieba. Dzieli się ona na tzw. część „suchą” (ok. 1350 m długości) i część „mokrą”, którą przepływa się w łodziach. Pomiędzy nimi jest otwór w ziemi, a dokładniej duże zapadlisko o rozmiarach 174 x 76 metrów, powstałe z zawalenia się wielkiej komory. To miejsce nazywa się Przepaścią Macochy i jak każde niezwykłe miejsce na ziemi ma swoją legendę (niestety tragiczną). Właśnie na to zapadlisko patrzyliśmy w trzech miejscach: będąc na samej górze na mostku widokowym obok Schroniska, na średnim mostku i na jego dnie, podczas zwiedzania jaskini.
Tymczasem w jaskini ogromne sale przystrojone kolorowymi klejnotami wyglądały jak prawdziwe komnaty. Wszystkie te sale, kominy i tunele wypracowała natura, a ściślej woda rzeki Punkvy na przestrzeni milionów lat. Właśnie te klejnoty, czyli ogromne ilości rozmaitych wapiennych nacieków, podziwialiśmy spacerując po jaskini w temperaturze + 8 stopni C. Wśród nich były: gruby strażnik, największy w jaskini, który zaraz na początku jakby chciał nas pięknie powitać, niezliczona ilość „sopli” większych i mniejszych, różne zwierzątka: zając, krokodyl, sowy. Dalej pojawiła się postać anioła, a przy nim przepiękne draperie, wyglądające jak prawdziwe zasłony. Nie sposób o tym wszystkim szczegółowo opowiedzieć.
Co chwilę krople wody spadały nam na głowę, a to oznaczało, że jaskinia żyje, że ciągle tworzy tu tak liczne i bogate, przeróżne formy krasowe, i że będzie to robiła aż do końca … Pod koniec zwiedzania, w ostatniej sali zafascynowała nas pojedyncza, samotna kolumna, czyli wąski i długi stalaktyt i stalagmit, którym do połączenia się brakowało ok. 10 cm. Pomyślałam sobie, że „może za sto lat połączą się ze sobą i powstanie wtedy stalagnat”. Nic z tego, moje zamyślenie się nad ich losem przerwał głos przewodniczki: „…one nigdy ze sobą nie połączą się, bo są martwe”. Następnie szybko nam wyjaśniła, że brakuje im wody, która jest potrzebna do tworzenia się stalaktytu i stalagmitu. Romeo i Julia – tak ich romantycznie nazwano – spotkaliby się nie za 100, ale za…750 lat, gdyby oczywiście woda dokładnie w tym miejscu cały czas na nich kapała.
Zobaczyliśmy, jak rzeka Punkva, dzisiaj burzliwa, głośna wypływała sobie spod skał na dnie przepaści Macochy, robiąc wokół siebie sporo hałasu. Jeziorko w tym miejscu, dopływowe, głębokie na 13 m, zamienia się czasem w jedno, wielkie jezioro. Dzieje się to podczas wyjątkowo wysokiego stanu wód, gdy jej poziom podnosi się nawet o kilka metrów. Jeziorko odpływowe jest głębsze (49 m), a jego poziom też jest zmienny.
To ona, rzeka Punkva, namieszała nam dzisiaj w naszych planach. Wystarczyło, że stan wody w jaskini podniósł się o dwa metry (przez ostatnie trzy dni lało), by zwiedzanie jej „mokrej” części było niemożliwe. No bo rzeka niszczy, buduje i potrafi też zmienić plany człowieka. Pocieszaliśmy się, że tak przecież nieraz naprawdę bywa, niezależnie od nas. W grocie jaskini były zaznaczone miejsca, do których sięgała woda w 1917 roku, 1938 roku, w 2006. W Przepaści Macochy zaznaczony był poziom wody też w 2006 r.
To bardzo działało na naszą wyobraźnię i również tłumaczyło nam dzisiejszy brak szczęścia do zwiedzenia tej jaskini w całości. Nie przepłynęliśmy łódkami ok. 440 metrowego podziemnego odcinka rzeki Punkvy, bo niestety czasowo został on dla turystów zamknięty. Nie zobaczyliśmy też „Sali Masaryka”, która należy do najpiękniejszych pomieszczeń Morawskiego Krasu.
Było nas dużo, ponad 50 osób, dlatego zostaliśmy podzieleni na trzy grupy, bo załatwienie biletów do tej jaskini nie było łatwe. Chętnych jest zawsze dużo i to z całego świata. Z naszą drugą grupą jaskinię zwiedzało kilka rodzin Wietnamczyków z wyjątkowo dużą liczbą małych, ślicznych dzieci. Było wesoło!
Dzisiaj słońca było naprawdę niewiele, dlatego wcale nam nie było żal zanurzyć się w tę podziemną, bogatą krainę, która potrafiła tak mocno nas wszystkich zachwycić, że nie chciało się z niej tak szybko wychodzić… choć rzeka potrafiła też zmienić nasze plany.

CS
.

uczestnicy wycieczki przed autokarem

stopka_bb_20140913

Ten wpis został opublikowany w kategorii kronika - 2014. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.