Radhošť (Beskidy Morawsko-Śląskie, Czechy) – wycieczka górsko-krajoznawcza pt. „Śladami Wołochów” – 12 października 2014 r.

Program wycieczki w Beskid Śląsko-Morawski składał się z dwóch części: zwiedzanie skansenu w Rożnowie pod Radhoštem i wycieczka piesza na trasie: Przełęcz Pustevny – Radogoszcz (Radhošt 1129 m n.p.m.) – Przełęcz Pindula.
Piękna, słoneczna pogoda pozwoliła nam dzisiaj nacieszyć się kolorami czeskiej jesieni. Cały dzień mogliśmy też spędzić aktywnie, czyli w ruchu. Przewodnik wycieczki Jan Weigel wiele opowiedział nam podczas jazdy z Bielska-Białej do Rożnowa o Wołochach, i o tym, co dzisiaj zobaczymy realizując zaplanowany program wycieczki. Około dwie godziny zabrała nam jazda autobusem. Kto chciał więc odespać wczorajszy, historyczny i zwycięski mecz piłkarski Polska – Niemcy, ten raczej nie miał do tego warunków, bo… wiadomo, przewodnik miał najważniejszy i najciekawszy głos, a i pora była już nie do spania a raczej do słuchania.
Skansen w Rożnowie składa się z trzech części. Są to: Drewniane Miasteczko, Młyńska Dolina i Wołoska Wioska. Od października, czyli akurat teraz nie można zwiedzać Młyńskiej Doliny. Pierwsza część skansenu tj. Drewniane Miasteczko jest jego najstarszą częścią, powstałą w roku 1925. Właśnie wtedy przeniesiono rożnowski ratusz (autentyczną budowlę z roku 1770) jako pierwszą budowlę do tego Muzeum. Zobaczyliśmy też Gospodę u Wacka, oryginalną budowlę jednego z najstarszych domów mieszczańskich pochodzącą z ok. XVI wieku. Było też Wójtostwo z Wielkich Karlovic – kopia budowli z roku 1793, która była siedzibą najzamożniejszego chłopa – wójta. W centrum miasteczka postawiono kościół św. Anny z Vetrkovic. Jest on rekonstrukcją kościoła, który spłonął w 1887 roku. Przy nim zatrzymał nas na dłużej niewielki cmentarzyk usytuowany pod ogrodzeniem wokół tego kościoła. Pojedynczy rząd pomników przypominał swoją obecnością tych, którzy byli szczególnie zasłużeni dla kultury, nauki, sportu i wszelakich innych ważnych dziedzin życia społecznego. Zwróciliśmy uwagę na trzy nagrobki sportowców, medalistów i olimpijczyków, których niektórzy z nas, starsi wiekiem, pamiętali. Byli to: Emil Zatopek – biegacz, długodystansowiec (zm. 21.11.2000 r.), Ludwik Danek – dyskobol (zm. 15.11.1998 r.) i Jerzy Raszka – narciarz stulecia (zm. 20.1.2012 r.).
Druga część zwiedzanego skansenu to Wołoska Wioska, która położona w przepięknej górskiej scenerii, pozwalała odetchnąć nam, wycieczkowiczom od współczesnej cywilizacji i „przenieść się” w czasie wstecz sto, dwieście, a może i więcej lat, czyli w dawne, inne czasy. Obejrzeliśmy go zewnętrznie chodząc alejkami w górę i w dół, podziwiając wiejskie zabudowania gospodarcze, a czasem spotykając ich czworonożnych mieszkańców: konie, owce i samotnego osiołka. Zobaczyliśmy między innymi: wiejskie chałupy, stodoły, kolibę, szkołę, dzwonnicę, studnię, pasiekę, kościół, młyn wietrzny, czy wreszcie kuźnię z prawdziwym kowalem. To on na naszych oczach wykuwał przeróżne cuda, a kto tylko chciał, mógł zakupić u niego tę świeżo wykutą pamiątkę. Podkuwki z kwiatem, takie na szczęście, podobały się wszystkim.
Górska turystyczna część wycieczki rozpoczęła się od Przełęczy Pustevny (1024 m n.p.m). Do niej dojechaliśmy autobusem. Tu zatrzymaliśmy się na krótko, aby zrobić wspólne zdjęcie całej wycieczki, i aby pospacerować po terenie zabudowanym schroniskami i innymi zabytkowymi budowlami, no i straganami gastronomiczno-handlowymi. Byliśmy tu na wycieczce z PTT w dniu 3 lipca 2010 roku. Dzisiaj, niektórzy z nas po raz drugi spoglądali więc na stare schronisko wybudowane z kamienia -„Šumná” (1894 r.), a przede wszystkim na zbudowany w latach 1897-1899 obiekt „Maměnka”, który do dziś wyróżnia się oryginalną architekturą i pieczołowicie zachowanym wystrojem wnętrz. Sąsiedni i okazały „Libušín” spłonął. Jakże było nam teraz smutno patrzeć na spalone dawne schronisko, późniejszy hotel i restaurację , do którego wstąpiliśmy „na chwilę” cztery lata temu i nawet przed nim zrobiliśmy sobie wtedy bajkowe zdjęcia. Chociaż przykryto go metalowym dachem i zasłonami, to jednak widać było wyraźnie ogrom nieszczęścia, który wydarzył się tu w nocy 2/3 marca 2014 roku.
Jeszcze tylko spojrzeliśmy na góry, na Jaworniki i Beskid Śląsko-Morawski i wyruszyliśmy niebieskim szlakiem po asfalcie, wśród niedzielnych tłumów spacerujących z pieskami w obie strony. Idąc w kierunku szczytu Radogoszcz minęliśmy bożka Radhosta, przy którym prawie każdy chciał mieć zdjęcie. Następnie szlak prowadził obok górskiego hotelu Radegast i dalej do Kaplicy św. Cyryla i Metodego. Właśnie na tym odcinku wędrówki (spaceru) widoki na okoliczne pasma górskie przysłoniła nam na jakiś czas mgła, zwykła jesienna mgła. Szkoda.
W kaplicy św. Cyryla i Metodego, oprócz przepięknych witraży przedstawiających świętych: Wacława, Ludmiły i Jadwigi, zobaczyliśmy kopię obrazu (tryptyk) Matki Boskiej Wołoskiej. Po krótkim odpoczynku, połączonym z konsumpcją własnej, plecakowej wałówki, ruszyliśmy w dalszą trasę prowadzącą teraz już tylko w dół, do Przełęczy Pindula, gdzie czekał na nas Pan Stanisław i autobus Biura Beskid-Tour. Zejście do przełęczy nie było trudne, ale trzeba było uważać, gdyż niektóre miejsca były strome, śliskie i do tego mokre, jak to zresztą jesienią bywa w górach…
„W górach chodź zawsze tak, aby nie gubić znaków”, napisał kiedyś turystom Karol Wojtyła. Tymczasem niektórzy, młodsi i żywotni uczestnicy wycieczki polecieli „na skróty” przed siebie i… tym sposobem „niechcąco” zmienił im się kolor szlaku z niebieskiego na czerwony. To kosztowało ich później trochę wysiłku, bo powrót do właściwego miejsca oznaczonego jako Czarna Góra, nieplanowany, wcale nie był taki sobie lekki. Dobrze, że w porę zorientowali się, że idą nie tym co trzeba szlakiem, i dobrze, że jeszcze mogli powrócić na ten właściwy. Tym sposobem nasi młodzi turyści mieli dobrą, turystyczną lekcję, która z pewnością przyda się im na przyszłość. Bo „w górach chodź zawsze tak, aby…”.
Do autobusu na przełęczy Pindula doszliśmy w różnych grupach i podgrupach, a nawet pojedynczo, na szczęście wszyscy byli cali i zdrowi. Myślę, że „lekkie” opóźnienie odjazdu autobusu z Pinduli do Bielska-Białej nie spowodowało większych komplikacji z dalszym przejazdem do domu. Muszę też dopisać, że na wycieczce wędrowali z nami prawdziwi górale z Kóz, ubrani odświętnie w stroje góralskie. To oni byli ozdobą naszej grupy. Brawo przyjaciele, to jest świetny pomysł i dobra, żywa reklama naszego regionu!
Ciekawy jest ten świat. Dodaję więc jeszcze jedną refleksję na koniec tego trochę długiego opisu. Na dzisiejszej wycieczce rozpoznałam wśród wielu uczestników turystkę, Olę Z., z którą wędrowałam przed laty w Czarnohorze, Gorganach i Świdowcu (na Ukrainie), a także przemierzałam na nartach Suwalszczyznę. Nie zdradzę jej wieku (do setki pozostało jej „naście lat”), ale dopiszę, i mocno to podkreślę, że chciało się jej wyjechać tak wcześnie rano aż z Katowic, aby razem z Polskim Towarzystwem Tatrzańskim Oddział w Bielsku-Białej wybrać się do Czech na wyżej opisaną wycieczkę. Wypada pogratulować Oli sił i dobrej kondycji, chęci i pogody ducha. Tacy ludzie jak ona nie myślą bowiem o chorobach, ale o wszystkim, co składa się na turystyczne życie. A jeśli jej coś w życiu zdrowotnie dolegało, to jak sama powiedziała: „pomagały wtedy tylko ruch i maść ichtiolowa!”
Mimo wszystko, weźmy z niej przykład i… ruszajmy się, choćby tak, jak dzisiaj!

CS
.

nasza grupa na Przełęczy Pustevny

stopka_bb_20141012

Ten wpis został opublikowany w kategorii kronika - 2014. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.