Sławkowski Szczyt (Tatry Wysokie, Słowacja) – wycieczka górska – 11 października 2015 r.

Czy można spokojnie opisać wczorajszą wycieczkę na Sławkowski Szczyt (2452 m n.p.m.), skoro za oknem pada deszcz ze śniegiem, robi się biało i do tego wieje zimnem?
Czy można skupić myśli nad tym opisem, skoro „nasi” wygrali wczoraj arcyważny mecz piłkarski z Irlandią, a my, czyli wycieczkowicze z Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego Oddział w Bielsku-Białej i jego liczni sympatycy, zdążyliśmy wejść na Sławkowski Szczyt, szczęśliwie wrócić do domu i jeszcze obejrzeć spokojnie jego drugą połowę?
Jak mam więc skupić się nad tekstem i opisać wycieczkę, co wcześniej zobowiązałam się wykonać obiecując naszemu Prezesowi PTT : „(…) jeśli wejdę na szczyt Sławkowskiego, to wtedy z wielką chęcią napiszę relację z tej wycieczki, tylko… żeby tam wejść…”. Wszyscy, albo prawie wszyscy o tym wejściu marzyliśmy.
Wczoraj główny cel wyjazdu w Tatry Wysokie na Słowacji był taki, jak powiedział nam nasz przewodnik Jan Nogaś, aby bezpiecznie z tej wysokogórskiej wycieczki wrócić do domu, a dopiero drugim celem było wejście na Sławkowski Szczyt, no i też wcale niełatwe z niego zejście. Miał rację! Tak jest zawsze na każdej wycieczce i to nie tylko górskiej!
Prognozy pogody na ten niedzielny wyjazd były nieciekawe. Straszono nas deszczem ze śniegiem, śniegiem z deszczem i nawet śniegiem, silnym wiatrem, oblodzeniem szlaków turystycznych itd. Akurat tak miało być niestety w Tatrach. Z tej całej prognozy sprawdził się na nasze szczęście tylko ten silny, zimny wiatr. Pomimo tak nie optymistycznych prognoz pogody liczna grupa górskich zapaleńców z Bielska-Białej, z pobliskich Kóz i innych miejscowości zebrała się w środku nocy punktualnie na tradycyjnym miejscu zbiórki i dwoma autokarami wyjechała o godz. 3:30 przez Korbielów i Różomberok do Starego Smokowca.
Czego nie robi się dla gór i to… taaaakich gór! Zaraz to wyjaśnię. Niektórzy z nas nie spali tej nocy w ogóle. Inni zaś, a była to zdecydowana większość, pobudkę mieli w głębokich, jesiennych ciemnościach o godzinie drugiej lub parę minut później. Czego nie robi się dla tych chwil na tatrzańskich szlakach, dla tych widoków, dla tych gór, do których tak każdego ciągnie…?
Miesza mi się już w głowie to wszystko, co chciałabym napisać, gdy właśnie teraz widzę padający deszcz ze śniegiem i lekki śnieżek, gdy widzę żółto-zielone liście przybielone pierwszym śniegiem. A tam, w Tatrach na Słowacji wczoraj nie było zimy, ani nawet mgły, która mogłaby ograniczyć widoki z naszego szlaku, a za to była fantastyczna, ostra widoczność. Tylko ten zimny, wręcz lodowaty wiatr trochę nam dokuczał. Mieliśmy więc niesamowite szczęście co do pogody. Jeśli teraz tam, gdzie byliśmy wczoraj, pada śnieg, to nie wyobrażam sobie wejścia, a raczej wyjścia na ten szlak w takich warunkach. To byłoby niemożliwe!
Tyle tego wyjątkowo długiego wstępu. A teraz do rzeczy.
Na przystanku autobusowym w Starym Smokowcu zrobiliśmy tradycyjnie pamiątkowe zdjęcie całej grupy do kroniki PTT. Z tego miejsca, około godziny 7:30 co bardziej niecierpliwi wycieczkowicze, nie czekając na uruchomienie dopiero za godzinę kolejki na Hrebieniok, wyruszyli żwawo niebieskim szlakiem do góry. To była czysta kalkulacja czasu!
Inni, ci bardziej cierpliwi wycieczkowicze łącznie z przewodnikiem, skorzystali z kolejki i później za tą pierwszą grupą też żwawo ruszyli do góry. Wśród nich szedł i Andrzej G., niezmordowany turysta, któremu jeszcze chce się tak wędrować mając na koncie wiele lat!
Sławkowski Szczyt to wielka góra, złudna i mylna. Może się on pochwalić jednym z najwyższych przewyższeń w całych Tatrach. Aby wejść na ten szczyt jedynym szlakiem koloru niebieskiego, to trzeba na stosunkowo krótkim odcinku pokonać 1442 metry wysokości, a więc bardzo dużo jak na jeden dzień! Na nas czekał więc nie lada wysiłek, ale… w końcu po to tu przyjechaliśmy!
Najpierw szliśmy do góry przez zniszczony las świerkowy, a gdy pojawił się las liściasty, to przecinając czerwony szlak magistrali tatrzańskiej na wysokości 1357 m n.p.m., szliśmy dalej już w jesiennych kolorach brzóz i w czerwieni borowin. Później było już pasmo kosodrzewiny przeplatanej kamieniami różnej wielkości. Na tym sporym odcinku tworzyły one wielkie rumowisko. Skąd aż tyle kamieni wzięło się na tej górze…? Tak myślał niejeden z nas idąc i idąc mozolnie, krok po kroku ciągle pod górę.
Do szczytu szliśmy przez platformę widokową zwaną Maksymilianką i przez Sławkowski Grzebień rozciągnięci, małymi grupkami, niejednokrotnie pojedynczo szliśmy wytrwale, często pod wiatr. Tymczasem ku naszej radości blade słońce przebijało się nieśmiało zza ołowianego nieba. W tych oto warunkach, po naszej prawej stronie pojawiały się zapierające dech w piersiach widoki z dominującą Łomnicą.
Szlak wybudowany w latach 1901 – 1908 praktycznie własnym kosztem przez Maximiliana Weisz jakby dozował nam te widoki zwłaszcza na wspomnianą Łomnicę (2641 m n.p.m) i Pośrednią Grań (2441 m n.p.m.) co jakiś czas odbiegając od grani, by po chwili zakosami wrócić do niej odsłaniając wielokrotnie ten sam, ale w innych rozmiarach widok. Wierzchołek „naszej” góry wydawał się być tuż, tuż, ale niestety było inaczej. To dopiero był Sławkowski Nos (2272 m n.p.m.). Jeszcze „tylko” ponad pół godziny, a może dla niektórych godzina podejścia, mozolnego podejścia, w którym mogło niejednemu z nas brakować tchu, jeszcze tylko spotkanie z naszą pierwszą grupą zmarzniętą na wylot, śpiesznie idącą już w dół, jeszcze tylko wytrzymać trudy podejścia, bo Sławkowski czeka i jest już tak blisko!
Na kopule szczytowej postawiono krzyż, a na nim w ubiegłym roku w rocznicę 350.lecia przymocowano tablicę informującą o pierwszych zdobywcach tego szczytu w dniu 25.VII.1664 roku. Warto dopisać, że drugie potwierdzone wejście na Sławkowski Szczyt należy do Stanisława Staszica – 12.VIII.1805 r. Wejście naszej tak licznej grupy też jest może gdzieś niewidzialnie odnotowane…
Wszyscy, którzy zdecydowali się na niełatwą wędrówkę na szczyt Sławkowskiego, bez wyjątku wszyscy, byliśmy niezwykle utrudzeni podejściem non stop, trwającym około 4 godzin, a może i więcej. Za to na górze czekała na nas nagroda i to nie byle jaka. Była nią wyjątkowo wyraźna, jakby „trójwymiarowa” panorama skalnego świata Tatr Wysokich. Ten widok opiszę w największym skrócie tak (patrząc od lewej): Gerlach, Rysy, Staroleśny Szczyt, Mała Wysoka, Świstowy Szczyt, Wielki Jaworowy Szczyt, Lodowy Szczyt, Baranie Rogi, Durny Szczyt, Łomnica i wiele innych. W dole Dolina Staroleśna z najliczniejszym w Tatrach skupiskiem 25 stawów i Zbójnicką Chatą. Gdy spojrzeliśmy na drugą stronę, to widzieliśmy odległe pasmo Niskich Tatr oraz lekko przymglone podtatrzańskie miejscowości z Popradem włącznie.
Mam jeszcze w pamięci ten niesamowity widok, o którym Łukasz Kaźmierczak w swoim artykule opublikowanym w „Magazynie Turystyki Górskiej npm” nr 11 z 2012 r. tak napisał: „Do takiego miejsca nie można wpaść ot tak, na chwilę, jak po ogień. Tutaj trzeba swoje wysiedzieć, wypatrzeć, może nawet położyć się i zamknąć oczy, by lepiej utrwalić w pamięci ten cudowny widok. Nie ma zresztą do czego się śpieszyć, bo jedyne, co jeszcze możemy zrobić, to zejść z markotną miną tym samym monotonnym szlakiem, którym podchodziliśmy wcześniej w górę. Innej drogi powrotu nie ma. Ot, cały Sławkowski”.
O zejściu, też zresztą niełatwym, tam na górze nawet nie chciało się myśleć. Zajęło ono około 3 – 4 godzin. Kolana i nogi po prostu „wysiadały”.
Do niniejszej relacji z tej jesiennej, pięknej wycieczki dopiszę jeszcze i to, że szlak na Sławkowski Szczyt nie ma żadnych wspinaczek, ani ekspozycji, ale za to jest długi i niezwykle mozolny. Słowo „mozolny” wybitnie pasuje do tej góry. Pogoda dla niej musi być murowana, a taka wczoraj, na nasze szczęście, była!
Dla samych widoków ze szczytu Sławkowskiego i dla wsparcia utrudzonego naszego turysty samotnie idącego do góry wróciłam się z mojej drogi już zejściowej. Tym sposobem przypadkowo byłam na tym samym szczycie dwa razy tego samego dnia!
Dopiszę też i to, że wśród uczestników tej wycieczki był 13. letni chłopak, Filip. Miałam szczęście być „w jego grupie”, ale dopiero od szczytu Sławkowskiego. To właśnie on mając książeczkę z panoramą z tego właśnie miejsca wskazał nam poszczególne najważniejsze szczyty. To on „prowadził” nas, dorosłych, trochę zagadanych i pilnował niebieskiego szlaku. To on, nie korzystając z kolejki poprowadził i mnie do parkingu w Starym Smokowcu. Filip! Jesteś wspaniałym turystą!
Szybko powróciliśmy ze Starego Smokowca do Bielska-Białej. Przy dworcu, na zegarze wybiła godzina 20:50. Jechaliśmy przez Łysą Polanę, Jordanów, Wadowice i Kozy. Jak dobrze było wcześnie wstać dla tych opisanych wyżej chwil!

CS
.

nasza grupa na starcie wycieczki

stopka_bb_20151011

Ten wpis został opublikowany w kategorii kronika - 2015. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.