Wołowiec (Tatry Zachodnie) – wycieczka górska – 16 października 2016 r.

Deszczowa niedziela, 16 października. Całkiem spora grupa z przewodnikiem tatrzańskim bez chwili wahania wsiada do autokaru i o godzinie 5.20 wyrusza w góry. Skrótami, przez Słowację, w polskie Tatry Zachodnie. Deszczyk pada, pada, pada, a przewodnik gada, gada, gada. O tym, gdzie autokar dojedzie, co to jest dolina Chochołowska, jakie cuda natury tam się ogląda, gdzie trzeba dojść, jakie szlaki prowadzą na szczyty, kto i kiedy tam gospodarował i co z tego wynikło. Wyposażeni w taką porcję informacji uczestnicy z niecierpliwością czekają, kiedy wreszcie pojazd się zatrzyma, żeby pójść w tą dolinę.
A na Siwej Polanie niespodzianka. Prawie koniec sezonu, a jest informacja, że przyjedzie znany „pociąg”, który kursuje z Siwej Polany. I rzeczywiście przyjechał. Pojazdem o dumnej nazwie Ornak część grupy dała się zawieść do Hucisk, dając za to po piątce od łepka. Spotykamy grupy turystyczne, które wyraźnie opuszczają góry, pewnie zniechęcone panująca pogoda. A my? Wręcz odwrotnie!
Dojście do schroniska zajęło tyle, ile powinno zająć, pobyt w schronisku zajął tyle ile powinno zająć przygotowanie do wyjścia i hajda na Grzesia. Mokro, błotniście, śladowe ilości śniegu. Opad w jednakowym tempie, grupa sie rozciągnęła, ale każdy kolejny dochodzący na wierzchołek, przekonawszy się, że dotarł na Grzesia i bezgranicznie wierząc, że za ścianą mgły dalej są góry, bez chwili wahania ruszał na południe. Łuczniańska przełęcz, przez którą w 1945 r. polscy ratownicy górscy bohatersko ratowali radzieckich partyzantów, Długi Upłaz, gdzie śniegu trochę więcej i wietrzny Rakoń. Widoki? Tylko na współidących i tylko jeżeli nie byli dalej niż 10 metrów.
Dalej ważne miejsce, początek szlaku, którym należy zejść do cywilizacji, czyli w dolinę Chochołowską. To później, bo teraz teren się spiętrza co świadczy, że już będzie to, co najwyższego na tej trasie. Z góry już schodzą ci, co mają więcej pary w płucach (ech, ta młodość), zadowoleni, że mają to za sobą. No i jest, w zagłębieniu skalnym wszystkie informacje pozwalające uwierzyć, że to szczyt Wołowiec. Było bezwietrznie, ale tu powiało chłodem, jakby dla przypomnienia, że jest powyżej 2 tysięcy metrów.
Ze ślizgiem, poślizgiem, bo sporo śniegu przez dłuuuugie zejście do doliny. Jeszcze trochę czasu do umówionego spotkania na parkingu, więc możliwy posiad w opustoszałym schronisku. Gdyby nie my to w jadalni schroniska nie byłoby nikogo.
Znowu w deszczu, mżawce, bo autokar czeka, trzeba było zakończyć wycieczkę. Korzyści z niej? Ogromna satysfakcja że w czasie, kiedy media i tzw. doświadczeni turyści odradzali, bo po co, kiedy mgła, śnieg, deszcz, zimno (zimno nie było, reszta była) warto było, w sympatycznym gronie, przekonać się jak to rzeczywiście wygląda, poczuć znowu pod stopami Tatry i tego nie żałować. A jeszcze koleżanki twierdziły, że taki spacer w wilgotnym powietrzu doskonale nawilża skórę twarzy i od tego zmarszczki się wygładzają czy nabierają szlachetnego wyglądu, czy jakoś tak? Nie znam sie na tym, ale też chyba lepiej wyglądam. Więc warto było!

JN
.

20161016_grupowe

nasza grupa na starcie wycieczki

stopka_bb_20161016

Ten wpis został opublikowany w kategorii kronika - 2016. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.