Ľadonhora (Kisuckie Beskidy, Słowacja) – wycieczka górska – 13 października 2019 r.

W minioną niedzielę mogliśmy doświadczyć piękna kolorowej przyrody. Zmierzając o poranku w kierunku Żyliny obserwowaliśmy wschodzące słońce. Jego rozproszone promienie przebijały się przez szerokie, mgliste tereny zapowiadając piękny dzień. Królowa jesieni w pełnej okazałości prezentowała się w blasku słońca. My, ludzie gór, podziwialiśmy jej wachlarz możliwości na mało znanym szlaku beskidzkim na Słowacji. Wśród dominujących bukowych lasów pachniało mieszanką kolorów złota jesiennego, podkręcanego ciepłym powietrzem z omastą woni grzybów i mięty.
W owe Beskidy Kisuckie zabrał nas znakomity przewodnik i zarazem wielki miłośnik tychże terenów, Witek Kubik. Jego „symaptyczny” i zarazem bardzo charakterystyczny gwizdek, pionizował naszą liczną grupę, która była zróżnicowana pod względem doświadczenia górskiego i indywidualnego podejścia do wędrówek. Celem była L’adonhora, do szczytu której prowadziła dość szczególna ścieżka wijąca się przez malownicze hale. Nasze uśmiechnięte twarze i pełne energii ciała nie dawały za wygraną około osiemnastoprocentowemu nachyleniu stoku, na podłożu którego mokra glina wymieszana z butwiejącymi liśćmi osuwała się spod profesjonalnie wyposażonych nóg i rąk. Reporterskie zdjęcia Graży, znajdujące się w galerii, znakomicie oddają specyfikę tego co doświadczyliśmy. Natomiast i tak cieszyliśmy się stawiając uważnie każdy krok na znacząco pochyłym podłożu czy też pokonując wiatrołomy, że tym razem natura nas oszczędziła, ponieważ drobny opad sprawiłby, że mogło być zdecydowanie trudniej … Eksploracja szlaku była naprawdę niebywała. Szczyt zdobytej przez nas L’adonhory znajduje się na wysokości 999 m n.p.m., więc patrząc z boku, nie wydaje się to niczym szczególnym. Natomiast po przejściu tej stromizny było słychać wśród uczestników wyprawy powtarzające się słowa „niezła wyrypa”. To dlatego, że pasmo to nie stanowi wyraźnego grzbietu, lecz zespół kopców z płaskimi wierzchołkami podzielonymi głębokimi dolinami.
Hmmm… a zejście niebieskim szlakiem w kierunku Kysucké Nowe Miasto, to była również ekstra przygoda. Każdy miał swoją technikę opuszczania kolejnych poziomic, którą w skrócie można opisać hasłem tego wypadu, czyli „to ma działać a nie wyglądać”…
W ten jesienny dzień oczywiście nie zabrakło ciekawych rozmów na szlaku, które poszerzają horyzonty i inspirują do kolejnych wypraw w interesujące miejsca… a wszystko jak zwykle okraszone było dużą ilością humoru i zabawy.
W oczekiwaniu na całą ekipę w lokalnej knajpce padł toast „za nasze marzenia”. A ja nieskromnie dodam „za siłę i odwagę do ich realizacji”, czego życzę wszystkim uczestnikom wypraw z PTT i obserwującym czytelnikom. Wrażenia, ludzie i opowieści ze szlaku pozostaną z nami na długo.
Do zobaczenia na kolejnej mini lub maxi wyrypie. Juhu juhu !!!

P.S. Wieczorem, w drodze powrotnej towarzyszył nam piękny księżyc w pełni… świetnie móc czerpać radość z tego, co nas otacza…

Wiola D.
.

nasza grupa przed atakiem na szczyt Ľadonhory

Ten wpis został opublikowany w kategorii kronika - 2019. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.