„Odległa Alaska” – prelekcja Sebastiana Gruszki – 10 listopada 2015 r.

Była godzina 20:20, gdy „powróciliśmy” z dalekiej Alaski pełni wrażeń i podziwu tego wszystkiego, co tam można było w czerwcu 2015 r. zobaczyć i przeżyć, a co nam dzisiaj Sebastian Gruszka tak ciekawie zaprezentował. To jego zasługa, że przyjrzeliśmy się dokładniej tej pięknej krainie, dzikiej, czystej, ale i jednocześnie przyjaznej człowiekowi.
Nic dziwnego, że jest ona chroniona przez liczne parki narodowe po obu stronach granic Kanady i Stanów Zjednoczonych, wśród nich: Banff, Jasper, Kootenay, Yoho, Kluane, Wrangell-St. Elias, Zatoka Lodowcowa, Tatshenshini-Alsek i inne. Nic dziwnego, że te i inne parki wpisano na listę UNESCO.
Safari na Alasce? Czy to jest możliwe? Tak! To jest możliwe, bo to pojęcie określa formę wypoczynku i rekreacji (nie tylko w Afryce) poprzez podziwianie i fotografowanie naturalnej przyrody, a zwłaszcza zwierząt. O tym właśnie przekonaliśmy się dzisiaj (niestety w skromnym kameralnym gronie) podczas niezwykle ciekawej prelekcji.
Zdjęcia grubej i drobnej zwierzyny, morskie kolosy i wiele innych przeplatały się wśród dziesiątek zdjęć z podróży po terenach odległych, niezwykłych, bogatych pod każdym względem. Bo Alaska taka jest, bardzo bogata i to nie tylko przyrodniczo.
Wypożyczonym samochodem dwaj podróżnicy przejechali ok. 12 tys. kilometrów rozpoczynając trasę od Calgary. Później były Parki Narodowe Banff i Jasper w Górach Skalistych po stronie kanadyjskiej i dalej już byli na Alasce. Dotarli oni do tylu ciekawych miejsc, że nie sposób było ich nazwy zapamiętać, a teraz w tym miejscu opisać.
Przygoda z Alaską trwała trzy tygodnie. Aż prosi się tu napisać słowa: „tylko” i „aż”, bo odległości do pokonania są tam ogromne. Jest to też odległy od Polski świat. Jednak na tę wyprawę nie pojechali tak sobie w ciemno. Byli do niej solidnie przygotowani. Korzystali przede wszystkim ze współczesnych możliwości dostępu do map i z przeogromnej wiedzy o wybranym terenie. Elektronika bardzo ułatwiła im realizację planu.
W podróży przemieszczali się po terenach parków narodowych, po bezludnych drogach, w terenach, gdzie żyje tylko dzika zwierzyna i nieliczni miejscowi ludzie. Z każdym zaprezentowanym zdjęciem tereny te robiły na nas coraz większe wrażenie. Zobaczyliśmy szczyty gór, jeziora i małe, zielone oczka, rzeki, żywiołowe wodospady, czapy śniegu i grube lodowce, jęzory lodowców, największe na świecie pola lodowe itd., a wśród tego wszystkiego… tę zwierzynę, o której tak wiele można by napisać.
Zobaczyliśmy po raz pierwszy zrobione z bliskiej odległości zdjęcia niedźwiedzi brązowych, czarnych i grizzli, łosi, karibu i wielu innych nie byle jakich stworzeń. Takich wyjątkowych zdjęć chyba jeszcze dotąd nie było podczas naszych wtorkowych prelekcji w salce PTT i BKA w Bielsku-Białej.
Przyroda Alaski i sąsiadujących z nią terenów bardzo nas zachwyciła. Sebastian mówił o niej niezwykle ciekawie i ciepło, choć czasem było mu wśród tamtejszych śniegów i lodowców naprawdę zimno! Dodatkową atrakcją czerwcowych dni były dla obu podróżników białe noce, dzięki którym na tym ogromnym bezludziu czuli się pewniej, a może i bezpieczniej? Czy aby na pewno?
Trzeba przyznać, że obaj należeli do odważnych i dzielnych podróżników. Nie mieli bowiem ze sobą żadnej strzelby ochronnej, tak jak to np. mieli obowiązkowo podróżnicy na Spitsbergen. Ta „przyjaźń” z fauną procentowała, bo na przykład ilość spotkanych niedźwiedzi to pokaźna liczba: aż jedenaście! „Limit spotkań z niedźwiedziami mam już wykonany do końca życia i dalej, bo… dla porównania w Tatrach dotychczas widziałem tylko jednego, i to z daleka!” – tak Sebastian podsumował ten wątek.
Wyjątkowo ciekawe było zdjęcie czarnego niedźwiedzia idącego sobie po lewej stronie asfaltowej drogi. Niedźwiedź nikogo nie zaczepiał (jak zresztą wszystkie zwierzęta na Alasce), szedł sobie spokojnie noga za nogą z pochyloną głową pełną swoich przeróżnych niedźwiedzich myśli, gdy tymczasem nasi podróżnicy po prawej stronie tej samej drogi z zachwytem (a może i z trwogą?!) podziwiali to stworzenie robiąc mu oczywiście pamiątkowe zdjęcie. Albo ciekawe zdjęcie dużego łosia, który stojąc dumnie w wodzie po kolana zajadał… błoto (z korzonkami?), a to działo się zaledwie ok. 10 metrów od drogi. Niesamowity obrazek!
Na innym zdjęciu zobaczyliśmy dużego łosia z małym cudownym łosiątkiem, a na następnym stado „uratowanych” bizonów idące przez drogę. Były też zdjęcia leniwie wypoczywających lwów morskich, były wieloryby wynurzające się co rusz innymi częściami ciała z wody, orki z widocznymi białymi plamami, itd. Można by tu jeszcze dużo na ten temat napisać. Czyż to nie było prawdziwe alaskie safari?
Wiele było takich bliskich spotkań naszych podróżników ze zwierzętami. Dla nich obu były one „na żywo”, a dla nas też, choć tylko na ekranie, ale za to z żywym, bezpośrednim komentarzem samego podróżnika!
W czas podróży po Alasce zaplanowali dodatkowe atrakcje, dzięki którym zobaczyli ją jakby w trzech różnych wymiarach: z lądu (z okien autobusu), z wody (rejs statkiem turystycznym) i z powietrza (przelot małym samolotem).
Przejazd autobusem do Narodowego Parku Denali po niesamowicie krętej drodze trwał w obie strony 8 godzin. Jak nam powiedział Sebastian, warto było pojechać i zobaczyć kolejny raz cuda przyrody z najwyższą górą Ameryki Północnej – Denali (dotychczas nazwanej McKinley). Ta góra należy do Korony Ziemi i ma wysokość 6194 m n.p.m. Po drodze mieli kolejne safari, ale nie tak bliskie, jak to było dotychczas, bo zwierzęta były jednak znacznie oddalone od drogi.
Jeszcze inaczej wyglądał świat na Alasce od strony wody, czyli z pokładu turystycznego statku. Dzięki temu można było podpłynąć do różnych zakątków w zatoce, zajrzeć do fiordów, spojrzeć na czoła lodowców i posłuchać huku odrywających się kawałów lodu i spadających do wody w zatoce. Ale największą atrakcją było tu spotkanie z wielorybami i orkami z charakterystycznymi białymi plamami, a które udało się Sebastianowi pokazać nam w przybliżeniu.
Obejrzeliśmy też świat widziany z góry na góry. Ośnieżone górskie szczyty i lodowce Alaski widziane z okna małego 30.letniego samolotu z czterema pasażerami – turystami, to też była przygoda, i też nie byle jaka! Pogoda do tego lotu była dobra, warto było więc usiąść obok pilota, popatrzeć na migające światełkami przeróżne tablice, na których znał się tylko pilot, porozmawiać z nim po angielsku, wszak to on pełnił w tym miejscu podwójną rolę: pilota i przewodnika.
Czas alaskiej wyprawy nasi podróżnicy spędzili więc intensywnie i pracowicie. Nie ominęli też ciekawego, wielo tematycznego muzeum, o którym można by jeszcze dużo napisać.
Ta dzisiejsza prelekcja naprawdę była dla koneserów! To była dobra lekcja przyrody i geografii dla wszystkich.
Pięknie dziękujemy Sebastianowi za tę interesującą opowieść o Alasce.

CS
.

Sebastian Gruszka w trakcie prelekcji

Ten wpis został opublikowany w kategorii kronika - 2015. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.