Czerwone Wierchy (Tatry Zachodnie) – wycieczka górska – 10 listopada 2018 r.

Wykorzystując piękną pogodę w sobotę przed Świętem Niepodległości wyruszyliśmy w ramach wyjazdu z PTT podziwiać jesienne barwy Czerwonych Wierchów. Ustalona trasa, w sam raz na krótki, listopadowy dzień, zakładała przejście na Kondratową i zrobienie tzw. kółka ze schroniska przez Kopę Kondracką (2005 m n.p.m.) z Giewontem dla chętnych.
Ruszyliśmy wcześnie rano z Bielska, aby przed godz. 9:00 wyruszyć na szlak, w ok. 14 km drogę. Turystów krążyło już sporo wokół kolejki na Kasprowy Wierch, ale też i na szlakach. Ruszyliśmy żwawym krokiem do schroniska na Kondratowej mijając Kalatówki. Pogoda zapowiadała się piękna, ale było dość rześko, jak na tak późną porę. Na Hali Kondratowej zrobiliśmy krótką przerwę grzejąc się w porannym słońcu na ławeczce w tłocznym schronisku. Wybraliśmy opcję odwrotną do zapowiadanej. Najpierw szliśmy ostro pod górę, ale w słońcu, na przełęcz pod Giewontem. Chętni ruszyli jeszcze w stronę śpiącego rycerza, żeby zdążyć przed tłumem turystów ciągnących z doliny. Nie uniknęli jednak zatoru na łańcuchach. Dalej szlak wiódł grzbietem, mozolnie i cały czas pod górę. Im wyżej tym więcej tatrzańskich szczytów ukazywało się na horyzoncie. Na północy zaś, ponad liną smogu widać było pasma Beskidów z charakterystycznymi wierzchołkami Babiej Góry i Pilska. Tam pewnie też porywisty i nieustępliwy wiatr szamotał turystami na grani. Było słonecznie, ale szliśmy, wyzapinani tak, że tylko oczy było widać, w kurtkach przeciwwiatrowych. Jest taka uniwersalna prawda: „Bo najgorszy jest wiatr!” , która sprawdziła się i w ten listopadowy dzień. Chwila przerwy na Kopie Kondrackiej w huku porywistego wiatru wychładzała spocone organizmy w kilka chwil. Szybkie zdjęcia z banerem, łyk herbaty i trzeba było uciekać z tego wygwizdowa. Troszeczkę spokojniej zrobiło się dopiero na przeł. Pod Kopą, gdzie osłonięci od wiatru mogliśmy usiąść i zjeść coś po długiej wędrówce. Podczas odpoczynku nasza uwagę zwróciła stara tablica kierunkowa czerwonego szlaku, pozostawiona pod szlakowskazem. Choć bardzo już zniszczona zrobiła furorę wśród obecnych na przełączy turystów. Krążąc z rąk do rąk została uwieczniona na wielu fotografiach. Pewnie żadna inna tablica ze szlakiem nie może się pochwalić udziałem w tylu sesjach zdjęciowych.
Z przełęczy zeszliśmy zygzakiem zielonego szlaku do szerokiej doliny i z powrotem do schroniska na Kondratowej. Tam zasłużona przerwa, zejście do Kuźnic i szybki obiad w naszym ulubionym barze mlecznym przy rondzie. Pomimo krótkiego dnia w całości udało się nam zrealizować plan dnia (nawet z extra wyjściem na Giewont). Planowo o godz. 16:30 stawiliśmy się całą grupą przy busie. Było już prawie ciemno, gdy zadowoleni wyjeżdżaliśmy z Zakopanego. Celebracja udanego dnia kontynuowana była w autobusie, ale nawet najbardziej energicznych w końcu zmogła drzemka. Nic dziwnego. W końcu tego dnia zdobyliśmy wysokość 2005 m n.p.m..
Dzięki serdeczne Janowi za przewodnicką opiekę oraz Panu Kierowcy, który dowiózł nas bezpiecznie i szybko na miejsce. Jak zawsze szczególne podziękowania kieruję do osoby mocno zaangażowanej w wyjazdy PTT, dzięki której mamy piękną galerię z wyjazdu. Grażynko – dzięki serdeczne! Pozdrawiam również wszystkich, z którymi miałam okazję spędzić miło ten czas na szlaku. Dziękuję za radosną atmosferę, wspólną wędrówkę i fan przy fotach. Życzę koleżeństwu jeszcze wiele dziecięcej radości i do zobaczenia! Tradycyjnie. W górach!

Martyna Ptaszek
.

nasza grupa na początku trasy – Kuźnice

Zaszufladkowano do kategorii kronika - 2018 | Możliwość komentowania Czerwone Wierchy (Tatry Zachodnie) – wycieczka górska – 10 listopada 2018 r. została wyłączona

„Cztery szczyty, czyli spontaniczne wakacje” – prelekcja Szymona Barona – 6 listopada 2018 r.

Cztery szczyty… Rotyło (1485 m n.p.m.) – najwyższy szczyt Beskidów Pokuckich na Ukrainie, Balanesti (430 m n.p.m.) – najwyższy szczyt Mołdawii, Vanatoarea lui Buteanu (2507 m n.p.m.) – szczyt w Górach Fogaraskich w Rumunii, Kekes (1014 m n.p.m.) – najwyższy szczyt Węgier, a ponadto drogi, mosty, miasta, wsie, łąki, lasy, pola, noc pod gołym niebem, czy w rumuńskim hotelu, czyli spontaniczne wakacje.
Szymon Baron na wtorkowej prelekcji opowiedział o tegorocznej podróży przez Ukrainę, Mołdawię, Rumunię i Węgry. Poza górskimi zdobyczami zaprezentował odwiedzane po drodze miasta Bielce, Kiszyniów (Mołdawia), czy Braszów (Rumunia) oraz skansen i pustelnię w Starym Orhei (Mołdawia). Uwagę przykuły również kręta trasa transfogarska i ogromne pola słoneczników. Wyzwaniem dla Szymona, jako kierowcy okazał się Kiszyniów, gdzie ruch samochodowy odbywa się według zasady – że nie ma żadnych zasad. A jeszcze kilka lat temu, jak prezentował na zdjęciach z wcześniejszego wyjazdu, ulice w stolicy Mołdawii świeciły pustkami. No i nie obyło się bez wakacyjnej przygody. Na nieco wyboistej drodze w Rumunii odpadła tablica rejestracyjna, którą przy pomocy miejscowej ludności i niewielkiej opłaty udało się szczęśliwie odzyskać.
Spontaniczne były wakacje i spontaniczna była prelekcja, jak zapowiedział na wstępie jej autor, ale i jedno, i drugie udane. Dziękujemy!

KP
.

podczas prelekcji

Zaszufladkowano do kategorii kronika - 2018 | Możliwość komentowania „Cztery szczyty, czyli spontaniczne wakacje” – prelekcja Szymona Barona – 6 listopada 2018 r. została wyłączona

Bucznik (Beskid Śląski) – wycieczka górska dla seniorów – 6 listopada 2018 r.

Lato się skończyło? Ależ to nieprawda. Bo właśnie w ubiegły wtorek mieliśmy wspaniałą letnią pogodę. W Jaworzu Nałężu z autobusu wysiadło aż 26 osób. Zanim wyruszyliśmy na szlak Witek zaproponował nam obejrzenie lokalnej ciekawostki – miejsca gdzie w XIX wieku funkcjonowała huta szkła. W niezwykle prymitywnych warunkach szkło pozyskiwano z kamieni piaskowcowych używając do opalania miejscowego drewna. Humory znakomite, idziemy dalej w głąb doliny potoku Jasionka, po drodze mijamy miejsce do morsowania. Po około półgodzinnym marszu zaczynamy dość stromo podchodzić pod górę. Pojawia się coraz więcej słońca i złocistych liści. Pierwszy postój wykorzystujemy na częstowanie się „barszczykiem” Kornela, odpoczynek i zrobienie zdjęcia z banerem. Ruszamy tzw. Biegiem Ondraszka, który stanowi płaj góry Bucznik oddzielającej Jaworze Nałęże od Jaworza Górnego. Trasa przepiękna, słonce grzeje mocno, bezlistne buki rzucają długie cienie. Kiedyś trasa ta była wykorzystywana przez biegaczy narciarskich, obecnie, przy braku śniegu w zimie, zatraciła swój narciarski charakter. Wkrótce zaczynamy schodzić do Jaworza Górnego, ogrania nas cień doliny i już nie jest tak ciepło. Zaczynają pojawiać się zabudowania i niebawem dochodzimy do drogi prowadzącej do hotelu „Jawor”. Za kilkanaście minut mamy autobus, a na następnym przystanku dosiadają trzy zgubione „owieczki”. Postanawiamy, że sezonu jeszcze nie kończymy i już umawiamy się na przyszły wtorek.

Teresa Kubik
.

nasi seniorzy podczas przejścia tzw. Biegiem Ondraszka

Zaszufladkowano do kategorii kronika - 2018, seniorzy | Możliwość komentowania Bucznik (Beskid Śląski) – wycieczka górska dla seniorów – 6 listopada 2018 r. została wyłączona

Wiktorówki (Tatry Wysokie) – wydarzenie turystyczno-religijne – 4 listopada 2018 r.

Nie była to zwyczajna górska wycieczka małej grupy turystów, którzy staraniem Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego Oddział Bielsko-Biała punktualnie o godz. 6:00 wyjechali z Bielska-Białej w kierunku Zakopanego. Celem wyjazdu był bowiem udział w uroczystościach uczczenia pamięci ofiar gór i ludzi związanych z górami w Sanktuarium MB Jaworzyńskiej na Wiktorówkach, w samym sercu Tatr.
O tej porze listopadowego poranka było jeszcze ciemno, mglisto i sennie, no i na nasze szczęście pusto na drogach. Sprawnie dojechaliśmy busem do miejsca startu, do parkingu Wierch Poroniec. Była godzina 8:20, gdy śmiało ruszyliśmy zielonym szlakiem najpierw na Rusinową Polanę, a potem po odpoczynku na pobliskie Wiktorówki .
Piękny, słoneczny i ciepły dzień na Rusinowej Polanie cieszył nas mocno i czuliśmy, jakby chciał nam wynagrodzić ostatnie pochmurno-mgliste dwa dni, trudy dzisiejszego wczesnego wstawania i też podróży w takich pochmurnych warunkach. Mimo tego podróżowało nam się dobrze, bo zasłuchani byliśmy w słowa przewodnika i zapatrzeni w okoliczne miejscowości, przez które akurat przejeżdżaliśmy. Dzięki temu poznawaliśmy kolejno różne miejscowości Beskidów, Orawy i Podhala, przy czym Janek nie żałował na to ani czasu, ani sił. Oj, miał o czym nam opowiadać, bo jechaliśmy „tam” przez Suchą Beskidzką, a z powrotem przez Jabłonkę, Zawoję i Przysłop.
Łatwa i wygodna była wędrówka zielonym szlakiem z parkingu Wierch Poroniec na Halę Rusinową pośród lasu niemiłosiernie zniszczonego przez żywioły. Ani się obejrzeliśmy, a byliśmy już jako jedni z pierwszych nielicznych turystów na hali. Spokój, cisza, słońce, Tatry i my… Owiec i baców tu już od dwóch tygodni nie było. Była za to dymiąca bacówka z oscypkami „na ciepło”.
Na tej pięknej hali zrobiliśmy górom i sobie mnóstwo zdjęć, tak na osobistą pamiątkę i oczywiście wspólne zdjęcie z banerem do kroniki naszego Oddziału PTT. Tu, przy pomocy przewodnika Janka Nogasia, rozszyfrowaliśmy wyrazistą dzisiaj panoramę Tatr, o której mówi się, że należy do najpiękniejszych… A dzisiaj właśnie taką była! Długo, naprawdę długo odpoczywaliśmy w tej cudownej górskiej scenerii w ciepłym, zdawałoby się letnim słonku mrużąc bez przerwy oczy, bo okularów słonecznych chyba nikt z domu nie zabrał!
Gdy wreszcie nasyciliśmy oczy na Rusinowej Polanie przepiękną tatrzańską panoramą, wtedy skierowaliśmy swe kroki na Wiktorówki, do pobliskiego Sanktuarium Matki Bożej Jaworzyńskiej, zwanej też Królową Tatr.
Przybyliśmy tutaj, aby wziąć udział we mszy św. sprawowanej w intencji zmarłych w Tatrach turystów, taterników, ratowników, przewodników i tych wszystkich zmarłych w innych okolicznościach, bardzo blisko związanych z górami. Do tego miejsca i na tę uroczystość przybyliśmy ze szczerej potrzeby serca. Przybyliśmy tu po to, aby poprzez modlitwę spłacać długi wdzięczności tym, którzy są teraz gdzieś tam, hen na niebiańskiej grani.
Po nabożeństwie udaliśmy się pod mur oporowy, pod skarpę tuż przy Sanktuarium, aby tam zapalić pod tablicami znicze i złożyć hołd szczególnie tym, którzy zginęli w ostatnim roku w Tatrach po stronie polskiej i też słowackiej. Poznaliśmy ich z imienia i nazwiska, poznaliśmy ich wiek, czas i miejsce śmierci. Długą listę zmarłych przeczytali ratownicy Polski i Słowacji.
Niestety, z roku na rok pamiątkowych tablic powieszonych na tym murze przybywa. Obecnie jest ich już 122, a na nich wypisane 140 osoby. Wieczny odpoczynek racz im dać Panie… razem z o. dominikanem modliliśmy się za Nich wszystkich.
Ta uroczystość była jakby „apelem zmarłych” przeplatanym piękną poezją związaną z zaduszkami i przejmującą muzyką kapeli góralskiej. To też była modlitwa za Nich…
Było już po 13.tej, gdy schodziliśmy z Wiktorówek niebieskim szlakiem do Zazadniej. Mając jeszcze trochę czasu do odjazdu w kierunku domu, pojechaliśmy do Zakopanego, aby tam odwiedzić święte miejsce Polaków: kościółek i Stary Cmentarz na Pęksowym Brzysku. Tego dnia wśród świątecznie udekorowanych grobów nie było tam tłumów, był spokój i zaduma. Tylko Giewont spokojnie spoglądał na całe Zakopane i też na ten cmentarz, który jest zabytkiem i miejscem spoczynku wybitnych zasłużonych dla Zakopanego i Tatr osób. Na tablicy powieszonej przy bramie cmentarza czytamy:
Ojczyzna to ziemia i groby. Narody tracąc pamięć tracą życie.
Można też było pospacerować po niezatłoczonych Krupówkach, albo obejrzeć stragany pełne góralskich rozmaitości. Mieliśmy wybór i czas wolny do godziny 15:00, do odjazdu.
Za rok, w pierwszą niedzielę po święcie Wszystkich Świętych zaproszeni jesteśmy na taką samą uroczystość, która powoli staje się tradycją. W bieżącym roku była drugą z kolei, za rok będzie trzecią.
Pojedziemy tam znowu… Tak, pojedziemy tam z potrzeby serca…!

CS
.

uczestnicy wyjazdu na Rusinowej Polanie

Zaszufladkowano do kategorii kronika - 2018 | Możliwość komentowania Wiktorówki (Tatry Wysokie) – wydarzenie turystyczno-religijne – 4 listopada 2018 r. została wyłączona

Kościelec (Tatry Wysokie) – wycieczka górska – 4 listopada 2018 r.

Czterech członków naszego Oddziału z okolic Skoczowa postanowiło wybrać się w ten weekend w Tatry Wysokie. Poniżej relacja z wycieczki na Kościelec:

Wreszcie nadszedł oczekiwany weekend. Po sprawdzeniu prognoz pogodowych ruszyliśmy wczesnym rankiem w kierunku Tatr.
Celem wyprawy był Kościelec. Mgły, które towarzyszyły podczas jazdy trochę nas niepokoiły, lecz im bliżej byliśmy Zakopanego, aura zaczynała się poprawiać. Tubylec, u którego pod opieką zostawiliśmy nasz pojazd, zapewnił, że będzie pogoda. Pełni ufności ruszyliśmy z Kuźnic trasą na Halę Gąsienicową.
Faktycznie, im wyżej, tym pogoda się przejaśniała, a my mogliśmy podziwiać Zakopane i okolice przykryte pod kołderką mgieł. W ruch poszły aparaty, telefony i co tylko może robić zdjęcia, a widoki były cudne. Zieleń, która jeszcze się zachowała, ukazywała swe piękno. Aż trudno było uwierzyć. ze jest już listopad.
W schronisku „Murowaniec”dopełniliśmy tylko „formalności” pieczątkowe i ruszyliśmy dalej w kierunku Czarnego Stawu Gąsienicowego. Słońce, które nam towarzyszyło ukazało prawdziwe oblicze jesieni. Po dotarciu do Czarnego Stawu podziwialiśmy piękno okolicy, w której się on znajduje. Tu znów odbyła się sesja zdjęciowa. Ruszyliśmy szlakiem na Kościelec. Im wyżej, tym piękniej. I tu zaskoczenie – leci helikopter TOPR w kierunku Czarnego Stawu, widzimy „desantowanie” ratowników na linach. Zdziwieni, co się mogło wydarzyć na dole, czekamy wraz z innymi turystami na dalszy rozwój sytuacji. Okazało się chwilę później, że TOPR w tych właśnie dniach przeprowadzał ćwiczenia w okolicach Kasprowego Wierchu i Czarnego Stawu Gąsienicowego. Dla nas to było frajda, bo oglądaliśmy cale zdarzenie z wysokości i można powiedzieć, że częściowo z bliska.
Idziemy dalej, coraz więcej turystów. Trzeba było miejscami zatrzymywać się, by przepuszczać wracających, lecz widoki rekompensują te przystanki. Pogoda dopisuje, słoneczko, ciepło. Na szlaku „rewia mody”, tzn. jedni ubrani na ciepło, inni na letniaka, oczywiście płeć piękna w leginsach, co może być przyczyną wypadków, czyli po chłopsku – chwila nieuwagi i heja na dół. Zachowujemy jednak ostrożność i powoli osiągamy większe wysokości. Tu zaczyna się raj dla fotografów. Kasprowy, dobrze widoczny Giewont w oddali, obok Granaty, Świnica – coś wspaniałego dla oczu. Ostatnie „ciężkie” podejścia i mamy go. Szczyt zdobyty. Tłok, trzeba uważać, by kogoś nie strącić. Pod nami Czarny Staw Gąsienicowy, mieniący się przepięknym kolorem toni wodnej. Na sąsiedniej ścianie widać „pająki”, czyli miłośnicy wspinaczki.
Po chwilowym odpoczynku i sesji zdjęciowej z banerkiem zaczynamy powrót w kierunku Zielonego Stawu. Droga powrotna odbywa się wolno z zachowaniem maksimum ostrożności, bowiem ruch jest jak na autostradzie. Oczywiście, w dalszym ciągu o ile jest możliwość robimy foty. Dochodzimy do niebieskiego szlaku i potem już, po paru chwilach jesteśmy przy stawach. Słoneczko zaczyna już powolutku się chować. Dochodzimy do „Murowańca” na krótki postój, po czym następuje powrót przez Dolinę Jaworzynki przy światłach latarek czołowych z innymi turystami, co było dość ciekawym widokiem, do Kuźnic. Docieramy do naszego auta zadowoleni z udanego i słonecznego dnia. Cali i zdrowi wracamy.
Podsumowanie. Wycieczka udana. Oby jeszcze więcej takich jesiennych, słonecznych dni było jak najdłużej. Krajobrazy były cudowne. Mogliśmy też „podpatrzyć” ćwiczenia TOPR z „bliska”.

Andrzej Koczur
.

nasi koledzy na szczycie Kościelca

Zaszufladkowano do kategorii kronika - 2018 | Możliwość komentowania Kościelec (Tatry Wysokie) – wycieczka górska – 4 listopada 2018 r. została wyłączona

Mała Babia Góra, Mędralowa (Beskid Żywiecki) – wycieczka górska – 3 listopada 2018 r.

Kolejny weekend i kolejny spontaniczny wypad w góry kameralnej, 5-osobowej grupy członków PTT. Tym razem na wędrówkę wybraliśmy mniej popularne szlaki okolic Zawoi Czatoży. Początkowo poruszalśmy się w granicach Babiogórskiego Parku Narodowego kierując się żółtym szlakiem w stronę schroniska na Markowych Szczawinach. Zyskaliśmy prawie 20 min na podejściu, więc nie liczyliśmy sobie czasu na miłym postoju. Potem, w towarzystwie większej ilości turystów na ścieżce i w wyśmienitych humorach, szlakiem czerwonym wydrapaliśmy się na przeł. Brona. Niebo niebieskie ponad nami, morze chmur pod nami… Takie niezwykłe widoki czekały na nas, gdy tylko wyszliśmy ponad granicę drzew. Większość turystów z przełęczy udała się w prawilnym kierunku na Babią Górę. My mieliśmy jednak inne plany. Skierowaliśmy się w stronę Małej Babiej, i dalej grzbietem granicznym w dół, w głęboką przełęcz Jałowiecką skąpaną we śnie pod pierzyną z chmur. Schodząc traciliśmy kontakt wzrokowy ze słońcem, aż w końcu weszliśmy w ciężką od wilgoci mgłę. Wychodząc stromym podejściem na Mędralową mieliśmy nadzieję ponownie zobaczyć błękitne niebo. Niestety zabrakło trochę wysokości. W gęstej mgle, trochę na czuja znaleźliśmy stara chatę pasterską. Była otwarta, w środku było czysto…. tylko te śmieci na polanie… Za chatą zrobiło się mini wysypisko częściowo już zajęte przez naturę. Na plastikach, puszkach i rozbitych butelkach zaczęły rosną już polne trawska i krzaczory… Raczej smutny widok. Zjedliśmy szybko. Słońce zbliżało się ku zachodowi i zrobiło się już dość rześko, zwłaszcza w tej mgle. Już bez zbędnego zatrzymywania się kontynuowaliśmy zejście najpierw szlakiem żółtym, potem czarnym do Zawoi Czatoży. Zmrok nas dopadł w połowie drogi. Widoczność dodatkowo utrudniała mgła, gęstniejąca wraz z utratą wysokości. Czołówki w takich warunkach oświetlały nam jedynie najbliższy fragment kamienistej ścieżki pod nogami. Udało się. Weszliśmy na twardą, ubita leśną drogę. Już niedaleko. Zatrzymaliśmy się, żeby zrobić fotę w tych mocno niesprzyjających warunkach. I zrobiliśmy ją nieco dalej, bo coś postraszyło nas tłucząc się, szeleszcząc i łamiąc gałęzie, gdzieś w gęstwinie nad nami. Momentalnie wszystkie źródła światła, z całą swą fabryczną mocą, skierowały się w stronę gąszczu skąd docierały niepokojące dźwięki. Nie dostrzegliśmy nic, a trzaski ucichły. Schodząc w skupieniu kamienistą drogą z głębokimi koleinami zachowywaliśmy duże skupienie i ciszę (wyjątkowo!), więc mogliśmy nie zostać odnotowani przez okoliczną zwierzynę. W końcu lasy czatożańskie to ten fragment najlepiej zachowanej puszczy… Ruszyliśmy szybkim krokiem dalej drogą, rozmawiając głośno i śmiejąc się w niebogłosy (tak na wszelki wypadek). Zgodnie stwierdziliśmy, że to na pewno był dzik, bo niedźwiedź może jednak niekoniecznie… bardziej dla własnego komfortu niż dlatego, że jakoś szczególnie nam na tym zależało. Szliśmy nie widząc dalej niż ze 2 metry przed siebie, uparcie rozglądając się za każdym kolejnym znakiem czarnego szlaku na drzewach. Warunki były trudne. Szczególnie dziwne uczucie niepokoju dopadało nas, gdy nagle teren zaczynał być szerszy niż droga, którą szliśmy (i której krawędzie widzieliśmy)… niechybnie skrzyżowanie. Nie niepokojeni już więcej przez mieszkańców czatożańskich lasów i w zasadzie bez problemów z wyborem ścieżki dotarliśmy w końcu do samochodu. Ciężko było nawet zauważyć światła z domostw w tej mgle…
Niezły kawał trasy, spore wysokości, spektakularna inwersja, słońce i mgła, że siekierę by zawiesił oraz zmierzch i buszująca zwierzyna. Wszystko to podczas jednego wyjazdu! Wszystko to we wspaniałym towarzystwie! Dziękuję wszystkim za dobre humory, nieustający śmiech i niekończące się maszkiety. Ten wyjazd był też wielkim come back naszej Gwiazdy po dłuższej nieobecności. Mamy nadzieję na wspólne wyjazdy nieco częściej!

Martyna Ptaszek
.

z widokiem na Królową Beskidów

Zaszufladkowano do kategorii kronika - 2018 | Możliwość komentowania Mała Babia Góra, Mędralowa (Beskid Żywiecki) – wycieczka górska – 3 listopada 2018 r. została wyłączona

„Co słychać?” nr 7-8 (331-332) / 2018

cs331-332Nieco opóźniony, wakacyjny numer „Co słychać?” o objętości 16 stron otwiera relacja z 65. Rajdu Przyjaźni Bieszczadzkich, którego organizatorem od lat jest Oddział PTT „MKG Carpatia” z Mielca.
Z uwagi na wakacyjny charakter numeru, znajdziemy w nim wyłączenie relacje z wakacyjnych wojaży PTT, zarówno tych oddziałowych, jak i wyjazdów członków naszego Towarzystwa.
Tradycyjnie popularnym kierunkiem były Karpaty Ukraińskie. Martyna Ptaszek relacjonuje wyjazd bielskiego oddziału w Czarnohorę i Świdowiec, z kolei Grażyna Jedlikowska informuje o zakończeniu zdobywania Korony Beskidów Ukraińskich przez członków ostrowieckiego PTT.
Z wyjazdów, których celem był Kaukaz, w numerze znajdziemy dwie relacje. Wojciech Szarota (O/Nowy Sącz) szczegółowo relacjonuje oddziałową wyprawę do Gruzji i Azerbejdżanu, a Ryszard Barteczko (O/Bielsko-Biała) opowiada o zdobyciu Elbrusa.
Ważnym celem aktywności naszego Towarzystwa są Tatry. Janusz Barszcz przybliża XV Rajd „Perciami Ku Wierchom” zorganizowany przez Oddział PTT w Radomiu, a Teresa Karbowniczek (O/Ostrowiec Św.) opisuje pożegnanie wakacji w Tatrach. Marcin Kolonko (O/Kraków) relacjonuje wycieczkę na Bystrą w Tatrach Zachodnich, podczas której do woli mógł fotografować kozice.
Z innych gór przeczytamy o trekkingu Stefana Sytniewskiego (O/Opole) w Himalajach Ladakhu oraz zapoznamy się przebiegiem wyjazdu Oddziału PTT w Jaworznie we włoskie Dolomity, o których pisze Monika Nowak.
Numer uzupełnia artykuł Janusza Pilszaka (K/Kozy), który wraz z wnukiem Dominikiem, członkiem Szkolnego Koła PTT przeszedł w czerwcu Mały Szlak Beskidzki.

Życzymy przyjemnej lektury! (pobierz -> 1,70 MB)

Redakcja „Co słychać?”

Zaszufladkowano do kategorii "Co słychać?" | Możliwość komentowania „Co słychać?” nr 7-8 (331-332) / 2018 została wyłączona

„Rosja” – prelekcja Mieszka Głażewskiego – 30 października 2018 r.

Kolejna, wtorkowa prelekcja o temacie „Rosja” zainteresowała najliczniejszą grupkę uczestniczących w tegorocznych powakacyjnych spotkaniach – ponad trzydzieści osób zdobyło najwyższy poziom budynku – siedzibę Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego. Nawet kilkoro osób tzw. „80 plus” wykazało się niezłą kondycją docierając na „szczyt”.
Mieszko Głażewski, licealista, najmłodszy dotychczasowy prelegent, zmobilizowany przez Prezesa Szymona, zaprezentował dużą ilość zdjęć oraz krótkich filmików w swojskim stylu „odbiegającym od tradycyjnego”, do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Mnie, staremu czytelnikowi dawnego „Przekroju” przypomniał trochę kolumnę pt. „cicer cum caule” (groch z kapustą).
Mieliśmy więc, z uwagi na zainteresowanie Mieszka, moskiewskie pokazy lotnicze (sprzęt oraz akrobacje), zbiory militariów od pierwszego czołgu, pełzających gąsienicowych min, poprzez pociągi pancerne, kolekcje czołgów z wielu krajów, broni ciężkiej przeciwpancernej, wojskowych pojazdów transportowych i rakietowych, kapsuły i rakiety kosmiczne, po łodzie podwodne i inny sprzęt pływający. Muzealne kolekcje samochodów zabytkowych uzupełniały samochody wyścigowe i ich rywalizacja na niedawno wybudowanym torze wyścigowym Formuły 1 w Soczi.
Były migawki z Carskiego Sioła, Suzdala, Włodzimierza z panoramą na Wołgę, Tuły, Soczi (tereny poolimpijskie i nieco zabytków) oraz coś z Petersburga, w tym nocne płynięcia Newą pod zwodzonymi mostami.
Zobaczyliśmy również Mieszka z młodszym bratem Leonem buszujących na daczy dziadków w rejonie Tuły oraz w niedalekiej pasiece. Były zdjęcia i filmiki z minisafari terenówkami w Kaukazie wśród soczystej zieleni i bezdroży.
Tematyczne przeskoki, niestety nie u wszystkich uczestników znalazły aprobatę. Brakowało zdjęć z Moskwy, na które oczekiwaliśmy.
Na zakończenie wywiązała się dyskusja różnotematyczna z pytaniami, na które Mieszko starał się odpowiadać: o warunki bytowe, bezpieczeństwo, ceny, możliwość podróżowania, zaopatrzenie, stosunki międzyludzkie itp.
Liczymy na kolejną prelekcję Mieszka uzupełniającą temat Rosji, między innymi o Moskwę.

Andrzej Głażewski – dziadek
.

liczna grupa słuchaczy podczas prelekcji

Zaszufladkowano do kategorii kronika - 2018 | Możliwość komentowania „Rosja” – prelekcja Mieszka Głażewskiego – 30 października 2018 r. została wyłączona

Suchy Obycz (Pogórze Przemyskie), Brańcowa (Góry Sanocko-Turczańskie) – wycieczka górsko-krajoznawcza – 26-28 października 2018 r.

Pomimo beznadziejnych prognoz pogody pojechaliśmy w południowo-wschodni zakątek Polski, żeby sprawdzić o co toczy się spór różnych środowisk w temacie „Turczańskiego Parku Narodowego”. Zwłaszcza, że na ostatniej naszej Konferencji Programowej wyraźnie postanowiono, że PTT będzie konsekwentnie wspierać działania w zakresie powołania takiego Parku.
Jadąc w tamtym kierunku nie mogliśmy ominąć perły polskiego renesansu, zamku w Krasiczynie. Renesansowo-manierystyczna budowla wraz z parkiem dworskim robi ogromne wrażenie swoim rozmachem, przepychem, różnorodnością, ilością detali. Wnętrza o wiele uboższe, jedynie w Baszcie Boskiej pięknie odrestaurowana kaplica, udostępniana również na obrzędy religijne.
Przed nami Przemyśl, nad Sanem, wrota na wschód. Tu przez wieki żyli i mieli swoje świątynie i obrządki rzymscy katolicy, grekokatolicy, prawosławni, Żydzi. Nie sposób ogarnąć wszystkich wspaniałości miasta. Zaczynamy od Wieży Zegarowej gdzie muzeum dzwonów, dzwonków, dzwoneczków, a od ilości i rodzajów fajek może zakręcić się w głowie. Na ósmym piętrze taras widokowy z panoramą miasta na wszystkie strony świata. W katedrze XV-wieczna, słynąca łaskami figura MB Jackowej, w katedrze greckokatolickiej kompletny, przepiękny ikonostas. Jeszcze pozostałości zamku kazimierzowskiego i wspaniale odnowiony dworzec główny z 1860 roku. Rynek zajęty przez wojsko przygotowujące się do uroczystości, m.in. stacjonujący w Przemyślu 5 Batalion Strzelców Podhalańskich im. gen. Galicy. A my jeszcze na tajemniczy Kopiec Tatarski i żegnamy się z Martą, naszą świetną i sympatyczną przewodniczką po mieście. Gdyby ktoś potrzebował do oprowadzania, służę namiarem.
Dom Pielgrzyma w Kalwarii Pacławskiej przyjmuje nas gościnnie, po dwie osoby w pokojach pięciołóżkowych, jedynie Daniel – superkierowca, ma dwójkę, bo mu się należy. Trochę chłodno, ale smaczna obiadokolacja nas rozgrzewa. Prognozy mówią o beznadziejnej pogodzie na najbliższe dni, się zobaczy.
Drugi dzień, po smakowitym śniadaniu, wyruszamy na południe. Mijając większe i mniejsze, a nawet całkiem duże kaplice i kapliczki na drogach pielgrzymich, przechodzimy przez tereny opuszczone, najczęściej nie z własnej woli, przez mieszkańców wskutek zawirowań politycznych i narodowościowych. Przez piękną połoninę Żytne, w pięknym słońcu, ale przygniatającym wietrze na Paportno, skąd tylko około 3 km do granicy ukraińskiej. W masyw Suchego Obycza prowadzi Doliną Paportniańską całkiem wygodna droga jezdna z miejscami do składowania drewna i tablicami ostrzegającymi przed niedźwiedziem. Nie pokazał się. Podziwiamy za to potężne, wysokie „do nieba” jodły, siwe od starości, ale krzepkie buki, jawory. Błotnistym szlakiem, z powalonymi drzewami i zaroślami dochodzimy na Wierch i do dobrej drogi jezdnej.
Jesteśmy w Arłamowie. Wieś, powstała jeszcze w czasach książąt ruskich, liczyła w 1921 roku 897 mieszkańców. Od 1946 roku wywieziono ich na Ukrainę, a UPA spaliło opuszczone domy. Na tych i sąsiednich terenach w 1970 roku powstał Ośrodek Wypoczynkowy Urzędu Rady Ministrów, którego wykorzystanie i przeznaczenie szeroko komentowano w mediach po 1980 roku, kiedy obiekty stały się ogólnie dostępne. Będąc blisko Ośrodka nie mogliśmy sobie odmówić wstępu na ten ekskluzywny teren, zwłaszcza, że jest tu rezerwat Turnica, jedno z najbardziej cenionych miejsc przyszłego Parku Narodowego. Potężne, pomnikowe okazy jodeł wzbudzają podziw, a nawet i szacunek dla przyrody. Szlak prowadzi drogą jezdną w pasmo Jamnej, a my ruszamy ścieżką przyrodniczą przez podmokłe, zarośnięte miejsca, klucząc między tablicami edukacyjnymi. Pogoda zaczyna przypominać, że to już jesień. Od drobnych kropel po regularny opad, przez rezerwat na Opalonym i Braniów do drogi jezdnej. Uciążliwie, po asfalcie rowerowym szlakiem wojaka Szwejka dochodzimy do Jureczkowej przy pomniczku poległych tu w 1944 r. sowieckich partyzantów. Podjeżdża nasz pojazd i wracamy do Kalwarii. Wieczorem niepokoje o pogodę na jutro, ma padać całą noc.
Trzeciego dnia gęsta mgła, mżawka. Wyjeżdżamy już z bagażami do Jureczkowej, żeby kontynuować przejście niebieskim szlakiem. Czy można przyjąć, że wchodzimy na teren Gór Sanocko-Turczańskich? Granice tych dwóch obszarów, na które się wybraliśmy nie są jednoznacznie określone. Biorąc pod uwagę układ pasm, tzw. rusztowy, ciągnących się z południowego wschodu na północny zachód, to można by uznać równoległą do nich drogę Krościenko – Jureczkowa – Kuźmina – obie Tyrawy i dalej, za umowną granicę między Pogórzem a Górami?
I tego sie trzymamy. W Jureczkowej w XIX w. czynne były słone źródła, wykorzystywane do pozyskiwania soli a kroniki odnotowują również występowanie ropy naftowej. A my w odzieży przeciwdeszczowej ścieżką przyrodniczą Parku Podworskiego na piękną, prawie jak połonina, Truszówkę, Rezerwat Chwaniów, przełączkę i Średni Garb na grzbiet Chwaniowa. Długie, uciążliwe, przez ogromne błota i gęste zarośla, podejście na wybitną Brańcową (672 m). Być może te mokradła i rozlewiska dają początek rzece Wiar, która tu ma źródła i jest drugą po Sanie największa. Po 68 km biegu, z czego 11 km po Ukrainie, uchodzi do Sanu w Przemyślu. Uciążliwe zejście i niespodzianka – spotykamy ludzi. Wczoraj, w czasie ponad sześciogodzinnego przejścia, na szlaku spotkaliśmy tylko jedną osobę, kierowcę osobówki. A dzisiaj myśliwi, około 20 osób uzbrojonych podchodziło w kierunku Brańcowej, kilku było rozstawionych wzdłuż granicy lasu. Już bez deszczu, przez dwie drogi jezdne podchodzimy na ładny punkt widokowy Wysoki Dział (641 m). Zejście z niego do wsi było chyba najbardziej uciążliwe z całej drogi. Podłoże to być może te same czarnoziemy, które dawały na Ukrainie rekordowe zbiory. Tutaj, przetworzone przez duże pojazdy pracujące w lesie, tworzyły rozlewiska, z których z trudem dawało się wyciągać buty i unikać poślizgów jak na lodowisku. Szlak przebiega przez wieś Dźwiniacz Dolny z Ekomuzeum „Hołe”. Obok niego dwa stare słupy graniczne PRL i ZSRR, a tablica informuje, że w tym miejscu ustanowiono w 1945 roku granicę państwową między tymi państwami, a wszystkich mieszkańców wysiedlono. Dopiero w 1951 roku przeprowadzono wymianę terenów przygranicznych, odzyskując przez Polskę Bieszczady. Wieś ponownie zasiedlili młodzi z Lubelszczyzny. Ostatni z naszego planu, a jednocześnie najwyższy w Górach Sanocko-Turczańskich wierzchołek to Kamienna Laworta (769 m). Leży nad Ustrzykami Dolnymi, jest stacją narciarską z wyciągami krzesełkowymi na północną stronę i ładnym, nie trudnym, terenem spacerowym, z ładnymi widokami na wszystkie strony. Z Dźwiniacza dwie godziny i nie dochodząc do centrum Ustrzyk, na osiedlu, wsiadamy do naszego pojazdu, a Daniel profesjonalnie, bezpiecznie nas dowozi do domu.
Kilka nasuwających się refleksji po wycieczce to takie, że późna jesień nie jest najlepszą porą na ocenę flory karpackiej, która najbujniejszy okres ma za sobą. Nie mieliśmy w gronie przyrodnika, nie mógł pojechać, więc nasze oceny co do wartości tamtej przyrody mogą być subiektywne. Przechodząc przez trzy rezerwaty przyrody, Turnicę pod Suchym Obyczem, na Opalonym i Chwaniów można stwierdzić, że rzadko widzi się tak ogromne, stare formy buczyny karpackiej, jodłowo-bukowej z jaworem, domieszki jesionu, brzozy, olszy szarej z ciekawym ukształtowaniem terenu w formie V-kształtnych dolin, źródła typu pokrywowego z rumowisk i zwietrzelin z wodą solankową o różnym stężeniu. Więc może warto, póki czas, zachować to w najwyższej formie ochrony przyrody, jakim jest park narodowy.

YaNo
.

na Brańcowej w Górach Sanocko-Turczańskich

Zaszufladkowano do kategorii kronika - 2018 | Możliwość komentowania Suchy Obycz (Pogórze Przemyskie), Brańcowa (Góry Sanocko-Turczańskie) – wycieczka górsko-krajoznawcza – 26-28 października 2018 r. została wyłączona

Żar (Beskid Mały) – wycieczka górska – 27 października 2018 r.

W alternatywie do fantastycznego wyjazdu z PTT na Pogórze Przemyskie i w Góry Sanocko -Turczańskie, kilkuosobową grupą wybraliśmy się na sobotnią przechadzkę po części Zasolskiej Beskidu Małego. Okrążając zlewisko potoku Isepnica wdrapaliśmy się z Międzybrodzia Żywieckiego stromym podejściem na Kościelec, potem łagodnie falującym grzbietem trawersowaliśmy Wielką Cisową Grapę, żeby ostatnim wysiłkiem zdobyć kopułę Kiczery i zejść w stronę górnego zbiornika elektrowni szczytowo-pompowej na Górze Żar. Dopisała ekipa, humory, a i nawet pogoda okazała się łaskawa. Podczas przejścia cieszyliśmy oczy barwami jesieni w bukowym lesie i promieniami słońca, które dzielnie toczyło batalię z deszczowymi chmurami. Wiele dziecięcej radości dały nam opadłe liście szeleszczące przy każdym kroku. Gdzieniegdzie zaglądały na nas ciemno czerwone oraz białe kapelusze grzybów, zachęcając do fotografowania. Czas mijał wolno, jakby chciał razem z nami nacieszyć się przestrzenią i naturą. Na szlaku spotkaliśmy zaledwie 5 osób. Im bliżej Żaru, gdzie można wyjechać kolejką, tym więcej bezplecakowych turystów spacerowało w okolicy. I my w końcu przyłączyliśmy się do nich korzystając z lokalu gastronomicznego przy górnej stacji kolejki. Podczas odpoczynku pogoda niestety pogorszyła się i zaczęło padać. Mimo to zdecydowaliśmy się na zejście stokiem do Międzybrodzia Żywieckiego, gdzie czekał na nas samochód. W deszczowej aurze pokonaliśmy przełęcz Przegibek po raz drugi tego dnia i nadszedł ten smutny czas pożegnania. Trasa nie była jednak wymagająca, a wieczór był jeszcze młody.
Grunt do dobra ekipa i dobry humor! Dziękuję wszystkim za ten wspólny czas, uśmiech, foty i maszkiety. Widzimy się na szlaku!

Martyna Ptaszek
.

nasza ekipa, a w tle zbiornik elektrowni szczytowo-pompowej na Górze Żar

Zaszufladkowano do kategorii kronika - 2018 | Możliwość komentowania Żar (Beskid Mały) – wycieczka górska – 27 października 2018 r. została wyłączona