Snilovské sedlo (Mała Fatra, Słowacja) – wycieczka górska – 22 grudnia 2018 r.

Wyjazdy w małej grupie mają to do siebie, że nawet w niekorzystną pogodę każdy mobilizuje się, by nie zawieść pozostałych. Tak było i tym razem, gdy w przedświątecznym harmidrze postanowiliśmy wybrać się w trójkę na krótki spacer grzbietem Małej Fatry.
Po przyjeździe do doliny Vrátnej okazało się, że kolejka na Snilovské sedlo, którą planowaliśmy wjechać tego dnia nie kursuje. Cóż, to już nie pierwszy raz, gdy nie mamy do niej szczęścia. Trudno, będzie musieli nieco zmienić plany – ze spokojnego spaceru grzbietem na bardziej kondycyjne podejście do góry, bez konkretnego celu, byle wyżej.
Na dole padał deszcz, nieco wyżej śnieg, a już zupełnie wysoko rozrzucane przez porywisty wiatr lodowe igiełki wbijały się odkryte części naszych twarzy. Ale były też fragmenty, gdy wszystko zupełnie ustawało, ukazując piękną panoramę okolicy doliny, z której wyruszyliśmy.
Na szlaku było niemal pusto. Z wyjątkiem dwójki narciarzy, dwóch snowboardzistów oraz szóstki słowackich turystów, którzy wyprzedzili nas na podejściu rozległą polaną, nie spotkaliśmy nikogo. Góry mieliśmy niemalże dla siebie – pewnie ta niezbyt korzystna pogoda oraz przedświąteczne szaleństwo zatrzymały turystów w domach. A my pięliśmy się powoli w górę.
Gdy dotarliśmy w okolicę górnej stacji kolejki linowej z Vrátnej na Snilovské sedlo, plusowa temperatura sprawiła, że zapadaliśmy się w śniegu coraz bardziej. Pojawiły się problemy z przemieszczaniem się w górę, a torowanie w śniegu po pas nie było niczym przyjemnym. Lżejsi z nas nie mieli z tym większego problemu, lecz zdecydowaliśmy wspólnie, że kondycyjny charakter wyjścia został spełniony, 900 metrów przewyższenia w warunkach zimowych zaliczone, można wracać. Tym bardziej, że schodzący z góry Słowacy stwierdzili, że „silne fúka” i wycofali się nieco wyżej, niż my.
W dół schodziliśmy spokojnie, obserwując jak wyprzedzający nas Słowacy, co chwilę leżą w kopnym śniegu. Również my co chwilę ćwiczyliśmy „telemarki” i inne ciekawe figury, zachęceni do tego warunkami terenowymi. Z każdym metrem deszcz lał coraz mocnej i szczerze cieszyliśmy się, gdy punktualnie o piętnastej ruszyliśmy z parkingu w stronę domów.
Był to kolejny udany wyjazd w góry, które niezależnie od pogody sprawiają nam wyjątkową radość.

SB
.

nieco poniżej przełęczy

Ten wpis został opublikowany w kategorii kronika - 2018. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.