Veľká lúka (Mała Fatra, Słowacja) – wycieczka górska – 19 czerwca 2016 r.

Często odwiedzamy Małą Fatrę. Niestety równie często zapominamy, że Mała Fatra to nie tylko poszarpane Rozsutce, strzelisty Krywań czy słynne Diery. Zaraz za rzeką Wag kryje się druga część tego pięknego, malowniczego masywu górskiego – i tym razem to właśnie ona była naszym celem. Poranny wyjazd z Bielska odbył się bez większych zawirowań, a relatywnie późna godzina wyjazdu – 6 rano – dała trochę radości tym z nas, którzy do rannych ptaszków nie należą. Na miejsce dojechaliśmy około godziny 9 przywitani wspaniałą, słoneczną pogodą i bez zbędnego ociągania ruszyliśmy żółtym szlakiem w stronę naszego głównego celu – najwyższego szczytu tak zwanej Luczańskiej Małej Fatry (część uczestników postanowiła przetestować nowo powstałą w zeszłym roku ferratę). Veľká lúka, bo o niej mowa, wznosi się 1476m nad poziomem morza i dostarcza niezapomnianych widoków… Kiedy już udało się nam ją zdobyć (po wcześniejszym odpoczynku przy Chacie Martinske Hole) byliśmy pewni że prędko nie opuścimy szczytu, w końcu mieliśmy sporo czasu do odjazdu naszego autokaru. Jak to jednak w życiu bywa i tym razem plany Matki Natury nie zgadzały się z naszymi. Ze szczytu zgoniły nas… muchy… Nieprzeliczone ilości much…
Szkoda się było denerwować w tak pięknej scenerii, więc po posiłku i obowiązkowym zdjęciu grupowym ruszyliśmy w dalszą drogę. Następnym celem na naszym szlaku był Minčol – drugi co do wysokości szczyt tej części Małej Fatry (1364 m n.p.m.). Szlak w wielu miejscach wiódł odkrytym terenem, także często robiliśmy postoje na nacieszenie oczu widokami na otaczające grupy górskie. Skoro na poprzednim szczycie nie udało się posiedzieć na dłużej, mieliśmy nadzieję, że chociaż Minčol na to pozwoli – tym razem postraszyła nas ciemna chmura zbierająca się nad drugą częścią masywu, porywisty wiatr i coraz intensywniejsze krople deszczu. W drodze powrotnej okazało się iż chmurka przeszła bokiem, mogliśmy więc zrobić kilka postojów na bardziej widokowych polankach. Do Vrútek zeszliśmy w miarę wcześnie, co dało dobrą okazję zaspokojenia apetytu miłośnikom słowackiej kuchni… Tej płynnej kuchni…
Tym oto sposobem, może trochę zmęczeni, ale naładowani energią na nadchodzący tydzień, wyruszyliśmy w drogę powrotną do domu.
Jeszcze tutaj wrócimy!

Łukasz
.

nasza grupa na starcie wycieczki

Ten wpis został opublikowany w kategorii kronika - 2016. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.