Veľká lúka (Mała Fatra, Słowacja) – wycieczka górska – 22 lipca 2018 r.

Po raz kolejny w lipcu zatęskniliśmy za Małą Fatrą. Po Kľaku z pięknymi widokami, które nam zgotował w pierwszym tygodniu lipca, naszym dzisiejszym celem stała się Veľká lúka – najwyższy szczyt tzw. Luczańskiej Małej Fatry.
Zgrana grupa, nie zrażona niezbyt optymistycznymi prognozami stawiła się punktualnie na dolnej płycie dworca PKS z uśmiechami na twarzach i pozytywnym nastawieniem. Przewodnik Łukasz Kudelski cierpliwie czekał na jedną zbłąkaną owieczkę, która niestety nie dotarła i musieliśmy wyruszyć bez niej. Po wczesnej pobudce troszkę przysypiając w busie, a troszkę gawędząc bez zbędnych postojów dojechaliśmy do małej miejscowości Vrútky-Piatrová, skąd na dalszą wędrówkę powiódł nas niebieski szlak. Tak na wszelki wypadek, gdyby wyżej deszcz chciał nam zalać aparaty, przed pierwszym solidnym podejściem zrobiliśmy sobie grupowe pamiątkowe zdjęcie. Do celu stąd prawie 900 metrów w górę, więc nikt nie oczekiwał spaceru. No i zaczęło się… w wilgotnym parnym powietrzu, niby niewinne, podzielone na dwa podejścia po 300 metrów z niewielkim haczykiem w górę ze wszystkich wycisnęło pierwsze poty.
Diaľna dała nam chwilkę odpocząć, po to byśmy Chodnikiem Vlada Cikora ruszyli w dalszą drogę forsować kolejne podejścia na Sedlo Okopy i Minčol. W drodze nasz przewodnik Łukasz zatrzymywał się przykładnie co jakiś czas, aby czujnym okiem ogarnąć całe ponad dwudziestoosobowe stadko. Każdy przystanek to oczywiście okazja do żartów i łyknięcia dawki dobrego humoru, o czym wszyscy stali bywalcy wycieczek z PTT doskonale wiedzą. Niektórym niespieszno było na Minčol, bo jak tu nie dać się skusić mnóstwu jagód uśmiechających się do nas z mijanych krzaczków. Z fioletem borówki czarnej pięknie komponowały się niedojrzałe jeszcze, ale czerwieniejące już owoce borówki brusznicy.
W końcu po dotarciu na trawiaste siodło, na wysokości 1299 m n.p.m. czas na popas i pamiątkowe zdjęcia pod działem z czasów II wojny światowej. Atrakcją tego miejsca są zapewne pozostałości okopów, schronów i umocnień z czasów walk wyzwoleńczych, ale my raczej nie ich przyszliśmy tu szukać lecz sycących oczy widoków. Niestety… widoki mocno zamglone, ale to nic, to tylko powód żeby znowu tu wrócić.
Zachęceni bliskością Minčola i wyjściem już tylko nieco wyżej na 1364 m n.p.m., bez perspektywy poprawy widoczności ruszyliśmy żwawo w tonacji barw słowackiej flagi, czyli łączącym się tu niebieskim i czerwonym szlakiem na podbój kolejnego szczytu. Na Minčolu (absolutnie nie tym z Magury Orawskiej, który 1 lipca też uraczył nas brakiem widoków) za krzyżem „świetne” szare tło do kolejnego grupowego zdjęcia stanowiła spowijająca całą panoramę mgła. Żeby nie było, że ciągle tylko w górę i w górę, to dalej w stronę naszego głównego celu ruszyliśmy ostro w dół na Sedlo Prašive, aby stamtąd znów rozpocząć kolejne spokojne wspinanie na Krížave z charakterystycznym masztem radiowo-telewizyjnym na szczycie. Po wyjściu ze świerkowego lasu na ostwartą przestrzeń każdy krok przybliża do widocznego w oddali masztu. W pewnym momencie wchodzimy w lej zagłębiony pomiędzy kosodrzewiną. Ciekawe czy tylko mi przyszły do głowy myśli o ulewnych deszczach minionego tygodnia i o tym co by było gdyby… Żeby było ciekawiej to okazuje się, że zgromadzona na przejściu woda uniemożliwia przejście i lepiej przedrzeć się przez kosodrzewinę. Ale cóż, szczyt tuż tuż, a nad nim zgromadzone czarne chmury. To nic, bo do szczytu niecały kilometr, tylko gdzie ta piękna wielka łąka, która miała na nas czekać z rozległą panoramą? Niestety to nie bajka na ten dzień, więc po prostu trzeba tu wrócić.
Na szczycie głównego celu naszej wędrówki – Veľká lúka (1476 m n.p.m.) obowiązkowe grupowe zdjęcie z banerem i szybko schodzimy odbijając w prawo żółtym szlakiem na Martynske hole, żeby zdążyć przed deszczem. W końcu pora na godzinną przerwę w schronisku Chata na Martynskich holach i najedzenie się do syta „czym kto ma”, bo na miłośników słowackiej kuchni czekają potrawy raczej płynne, które w sumie nieźle komponują się z tym co zaczyna padać z nieba. Nasyceni i napojeni mimo deszczu musimy schodzić monotonnym żółtym szlakiem prowadzącym to asfaltem, to znowu wijącym się serpentynami przez las. Niektórzy preferują „skróty” niby wytyczonymi ścieżkami po śliskim gruncie i wychodząc z powrotem na szlak dziwią się bardzo, dlaczego osoby, które powinny zostać daleko w tyle są w zasadzie parę kroków za nimi. No, ale… grunt to dobra zabawa na ciekawych szlakach. Po zejściu na parking postanowiliśmy wykorzystać resztę czasu na maxa w kolejnym wodopoju, bo w końcu na podejściach wypociliśmy sporo. Wszystko, co dobre zbyt szybko się kończy więc punktualnie ruszyliśmy w drogę powrotna do Bielska umawiając się w drodze powrotnej na kolejne planowane wycieczki.
Dziękuję bardzo w imieniu swoim i wszystkich uczestników wycieczki przewodnikowi Łukaszowi za poprowadzenie naszej radosnej gromady i niemal ojcowską opiekę, a wszystkim uczestnikom za wspaniale spędzoną razem niedzielę. Zapraszam serdecznie na kolejne wycieczki z gwarancją na cudowna atmosferę i niezapomniane wrażenia.


.

nasza grupa na szczycie Velkiej Luki

Ten wpis został opublikowany w kategorii kronika - 2018. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.