Veľká Chochuľa, Chabenec (Niżne Tatry, Słowacja) – wycieczka górska – 28-29 lipca 2018 r.

Veľká Chochuľa i Chabenec w Niżnych Tatrach były celem dwudniowej wycieczki zorganizowanej przez Oddział PTT w Bielsku-Białej. Na tę wycieczkę wybrali się nie tylko starzy bywalcy wycieczek, czyli członkowie i sympatycy PTT, ale również młodzi goście z daleka, bo aż z Warszawy. Pod przewodnictwem Witolda Kubika przeżyliśmy piękną górską wycieczkę, o której jednym słowem można by napisać: ambitna! Dopiszę, że wycieczka była pełna turystycznego spokoju, z dala od tłumów i w środku gorącego lata. Zakwaterowanie tylko na jedną noc mieliśmy załatwione w miejscowości Liptovská Osada. Tyle wstępu.
.
28 lipca 2018 r. (sobota) – Veľká Chochuľa (1753 m n.p.m.)
Trasa wycieczki: Liptovská Lúžna (717 m) – Sedlo pod Skalkou (1476 m) – Košarisko (1634 m) – Veľká Chochuľa (1753 m) – Malá Chochuľa (1719 m) – Prašivá (1652 m) – Hjadelské  Sedlo (1099 m) – Korytnica-kúpele. 

Na szlak wyruszyliśmy dokładnie o godzinie 9:10. Wcześniej pozostawiliśmy dodatkowy bagaż w miejscu noclegu. Początkowo mgła chroniła nas przed upałem, ale nie na długo. Z każdą minutą i po każdym stu metrowym podejściu było coraz cieplej, ale i ciężej. Dobrze byliśmy przygotowani do wycieczki w tym upale, bo plecaki obciążone były odpowiednią ilością wody, na głowach czapki, chustki i kapelusze, na twarzy i ramionach krem z filtrem.
Pierwszy dłuższy odpoczynek mieliśmy o godz. 11:00 po przejściu ponad 700 metrów przewyższenia raczej trudnego i stromego odcinka. Zatrzymaliśmy się przy krzyżu postawionym poniżej Sedla pod Skalkou. Znajome to dla mnie było miejsce z ławeczką, znajomy szlak, znajome widoki z Salatynem na czele… Tak, tak, zgadza się, byliśmy tu z bielskim oddziałem PTT dokładnie pięć lat temu w lipcu 2013 roku, chociaż nie wszyscy. Zdecydowana większość uczestników wędrowała dzisiaj tym szlakiem po raz pierwszy w życiu. Sam szlak ukwiecony był na różowo wierzbówką kiprzycą i jak najbardziej zachęcał do fotografowania. Przed Košariskiem, a więc jeszcze wyżej mocno zryte polany przez niedźwiedzie też były ciekawym obiektem naszych zainteresowań.
Na Wielkiej Chochuli – wiadomo – widoki zapierały dech w piersiach. Przy dobrej widoczności naokoło nas było pełno gór, o których opowiadał przewodnik. Witek dobrze kiedyś poznał te góry i też doskonale wiedział, że warto tu wędrować, chociaż nazwa Niżne Tatry jest naprawdę niesprawiedliwa. Moglibyśmy jeszcze długo wpatrywać się w to morze grzbietów, dolin i szczytów, ale niestety wiedzieliśmy, że musimy zdążyć do Korytnicy do godziny 18:00, bo inaczej czeka nas kilkukilometrowa wędrówka po asfalcie.
Pogoda i widoczność były dzisiaj tak łaskawe, że nawet z Chochuli ujrzeliśmy cel następnego dnia, wyższy od dzisiejszego o 200 metrów – Chabenec. Ogromna i daleka to góra. Ale łaskawość pogody kończyła się na Hjadelskim Sedlo (1099 m), gdzie zmieniliśmy kolor szlaku z czerwonego na niebieski. Od tego miejsca bowiem zaczęła nas burza poganiać i straszyć. Tempo marszu przyspieszyliśmy, a liczne grzmoty były coraz bliższe, jakby za naszymi plecami. Nawet spadło kilkanaście kropel deszczu, które i tak wcale nas nie ochłodziły. Tym razem mieliśmy szczęście, bo burza nas tak na serio nie dopadła. Do Korytnicy- kúpele doszliśmy więc na sucho z mocno wysuszonymi gardłami. Kiedyś było tu uzdrowisko, a teraz pozostały w opłakanym stanie opuszczone domy sanatoryjne. Pozostały za to czynne źródła mineralne, z których posmakowaliśmy miejscowej wody mineralnej i to aż z trzech źródeł. Ale najlepszą „wodą mineralną” był złoty, znany wszystkim napój, którym uzupełniliśmy utracone sole mineralne.
Ktoś by powiedział: w taką pogodę chciałoby się do wody i nad wodę. My turyści byliśmy innego zdania, bo ciągnęło nas w góry jak niedźwiedzia do lasu.
Jeszcze długo wieczorem po gulaszowej wspólnej kolacji wspominaliśmy dzisiejszą wycieczkę. Do snu kołysały nas jaskółki, których ogromna ilość i cudowny świergot na drutach elektrycznych przy naszym domu zadziwił niejednego przybysza.
Jutro ma być podobnie, czyli też gorąco, słonecznie i burzowo – zapowiedział Witek na dobranoc. A więc do jutra!
.
29 lipca 2018 r. (niedziela) – Chabenec (1955 m n.p.m.)
Trasa wycieczki: Magurka (1050 m) – Zámostská hola (1645 m) – Ďurková (1751 m) – Sedlo Ďurkovej (1709 m) – Útulňa pod Chabencom (1630 m) – Mały Chabenec (1839 m) – Chabenec (1955 m) – powrót do Sedla Ďurkovej (1709 m) – Chata na Magurce – Magurka.

Z Liptovskiej Osady wyjechaliśmy o godzinie 8:00 w kierunku osady Magurka, położonej na wysokości 1050 m n.p.m. Na starcie byliśmy o godzinie 8:40. Przewodnik wytłumaczył wszystkim kolory szlaków, skąd, dokąd, gdzie i kiedy się zatrzymujemy. Tego powinniśmy się trzymać i przestrzegać! Tak, tak panowie biegacze!
Znowu na początku wędrówki było ostre podejście przez las, jak to bywa w górach. Szlak powyżej granicy lasu był mało uczęszczany. Wąska ścieżka zarośnięta była po uszy szczawiem alpejskim, maliniakami, jałowcem, dziurawcem, miętą – ach to przecież lato, jak w piosence: lato pachnące miętą, lato koloru malin, lato zielonych lasów…
Wąską ścieżką weszliśmy na główną grań rozmyślając o… niedźwiedziach, które gdzieś w pobliżu, w cieniu chyba zdrzemnęły się na chwilkę. Na przełęczy Zámostskej Hole (1591 m), do której czas przejścia według planu to tylko 1 godzina i 45 minut, było nawet rześko. Chłodny wiatr ożywił nas i zachęcił do dalszej żwawej wędrówki otwartym terenem. Przed nami daleka urokliwa droga pozwalała zachwycać się widokami, przestrzenią, górami i ciszą. Tylko ciemne chmury zawisły tam na jakiś czas, gdzie nasza droga prowadziła na szczyt. Odwiedziliśmy też schodząc mocno w dół miejsce, które nazywa się Útulňa pod Chabeńcom. Ta sympatyczna nazwa po słowacku oznacza zagospodarowany schron. Tu gorąca zupa miała być gotowa dopiero za godzinę, a więc pozostał nam do posilenia się własny plecakowy prowiant. W górach wszystko wybornie smakuje!
Po odpoczynku przy wspomnianej Útulňej śmiało podchodziliśmy teraz non stop do góry innym, niebieskim szlakiem. Wreszcie gdy wyraźnie odsłonił się zza chmur nasz cel czyli Chabenec, wtedy wpatrując się w jego daleką i piękną sylwetkę naprawdę zapomnieliśmy o zmęczeniu.
Po drodze, a było to na ścieżce, jeszcze przed szczytem, zauważyliśmy liczne ślady niedźwiedzia (a może niedźwiedzi?). Duże łapy z ostrymi pazurami odbite bardzo wyraźnie w miękkiej glinie i to akurat na naszej ścieżce świadczyły o niedawnej jego obecności w tym miejscu. Może niedźwiedź był tu dzisiaj rano? Misiek zapewne był duży, bo ślady łap też takie były i szedł sobie w tym samym co my kierunku na Chabenec. Dobrze, że nie „szliśmy” razem!!! Właśnie ten miśkowy szlak tak nas rozbawił i ożywił, że nawet nie wiedzieliśmy kiedy znaleźliśmy się na szczycie, u celu, na wysokości 1955 m n.p.m.
Przewodnik Witek po raz kolejny energicznie zaprosił nas do wspólnego zdjęcia z banerem bielskiego Oddziału PTT, objaśnił cała panoramę, w której dominowały Chopok i Dumbier. Właśnie ten drugi jest najwyższym szczytem Niżnych Tatr (2043 m n.p.m.). A gdy spojrzeliśmy na odległą „naszą” wczorajszą Chochulę, to tak jakoś serce mocniej i radośniej biło, bo tam przecież byliśmy…
Pobyt na obu szczytach, wczorajszym i dzisiejszym ożywiła moja mała „kawiarenka” ze świeżą rozpuszczalną mocną kawą, taką specjalną od serca. Filiżanka tej kawy przygotowana na okoliczność wejścia na tak ważne szczyty, była sympatyczna, bo orzeźwiająca, upragniona i stawiająca mocno na nogi.
Do Magurki schodziliśmy najpierw niebieskim, a potem kawałek czerwonym szlakiem, a od Sedla Ďurkovej zielonym. Od szczytu Chabenec do mety schodziliśmy aż 1122 metry różnicy poziomów. Dużo! Wczoraj przy zejściu było więcej, bo 1224 metry. Pod koniec wędrówki odczuwało się już zmęczenie w nogach. Po krótkim odpoczynku, przy chłodnych napojach spożywanych przy Chacie Magurka wyruszyliśmy busem „na skróty” przez Glinkę w kierunku Bielska-Białej. Podczas jazdy umawialiśmy się już na następną wycieczkę za dwa tygodnie do Wielkiej Fatry.
Pięknie wspominał Witek swoje studenckie wędrówki po szlakach, po których mieliśmy szczęście razem z nim przez te dwa dni wędrować. Powiedział nam tak: Nie przypuszczałem wtedy, że po pięćdziesięciu latach przejdę tą samą trasą prowadząc grupę jako przewodnik. A nam też było przyjemnie, że mogliśmy uczestniczyć w obu pięknych wycieczkach na szczyty: Veľká Chochuľa i Chabenec, i to pod doskonałą opieką przewodnika górskiego Witka Kubika. Za te dwa dni górskich przeżyć w Niżnych Tatrach pięknie dziękujemy Przewodnikowi i wszystkim organizatorom.

CS
.

nasza grupa na Wielkiej Chochuli

Ten wpis został opublikowany w kategorii kronika - 2018. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.