Kościelec (Tatry Wysokie), Kasprowy Wierch (Tatry Zachodnie) – wycieczka górska – 4-5 sierpnia 2018 r.

Początkiem sierpnia w kalendarzu PTT Bielsko-Biała pojawiła się dwudniowa wycieczka w Tatry Wysokie. Z zainteresowaniem przeglądałem trasę zaplanowaną na 4 i 5 dzień miesiąca. Nęcony miejscami, które do tej pory znałem tylko z nazwy, zdecydowałem się pojechać. Kościelec i Zawrat wydawały się doskonałe by przekonać się czy Tatry „są dla mnie”. Był to mój pierwszy wyjazd z bielską grupą turystów, którą tym razem prowadził Łukasz Kudelski.
Sobotni poranek przywitał nas rześko. Słońce nie wspięło się jeszcze dość wysoko by oświetlić ruchliwą płytę dworca. Bezchmurne niebo zwiastowało piękną pogodę. Bez opóźnień wyruszyliśmy busem w kierunku Zakopanego, gdzie zaczynał się niebieski szlak. Po dotarciu na miejsce z czeluści plecaków dobyliśmy kremy z filtrem, okulary i nakrycia głowy. Temperatura panująca wczesnym przedpołudniem nie pozostawiała wątpliwości – to będzie upalny dzień! Wchodząc na kamienną drogę skryliśmy się przed skwarem pod koronami drzew, ale las kończył się stosunkowo szybko. Za ochroną wysokich świerków nie tęskniliśmy jednak ani przez moment, gdyż widoki rekompensowały to z nawiązką. Hala Gąsienicowa która ukazała nam się tuż przed schroniskiem wywarła na mnie ogromne wrażenie. W tym momencie już wiedziałem, że przepadłem – będę chciał wracać w Tatry już zawsze.
W Murowańcu przerwa na zregenerowanie sił i ruszamy w dalszą drogę, ku czekającemu cierpliwie szczytowi Kościelca. Czarny szlak prowadził nas lekko przez dolinę. Po lewej cały czas widoczny był nasz cel, wysoki na 2155 m. Po prawej budynki kolejki zdradzały Kasprowy Wierch, a przed nami, jakby zamykając drogę ucieczki, górowały wierzchołki Świnicy. Okolice Zielonego Stawu Gąsienicowego to znów okazja do krótkiego odpoczynku i schłodzenia się w potokach. Wejście na szlak niebieski, w kierunku Przełęczy Karb, wiązało się nie tylko ze zwiększonym nachyleniem trasy, ale i subtelną zmianą pogody. Chwile wytchnienia zapewniały pojedyncze chmury, przesuwające się nad doliną. Szlak zwężał się tak bardzo, że niemożliwym było miejscami się minąć. Turystów nie było jednak bardzo dużo, a cała nasza grupa spotkała się na przełęczy. Na południe skalna ściana poprzecinana była kolorowymi sylwetkami, zygzakiem łączącymi nas ze szczytem. W dolinie odznaczały się wyraźnie poprowadzone między kosodrzewiną ścieżki.
Wyznaczona droga wiła się jakby nie mogła zdecydować, którą stroną zaatakować Kościelec. Bardzo szybko kije wróciły na plecaki, co bardziej przygotowani przywdziali rękawiczki. Kilka miejsc, w których trzeba się było wspiąć, mogło sprawić problem niższym osobom. Posuwaliśmy się powoli, często czekając na przejście ludzi schodzących ze szczytu. Nie był to jednak czas stracony – za nami rozpościerały się widoki nie do zapomnienia. Kulminacja dnia pierwszego, grupowe zdjęcia zdobytej góry, towarzyszyły symbolicznemu toastowi i odśpiewaniu „sto lat” najmłodszej uczestniczce tej wyprawy. Dokładnie tego dnia Marysia obchodziła 18 urodziny! Gratulacje!
Niestety nic nie trwa wiecznie, o czym milcząco informowały nas kłębiące się tuż za wierzchołkami Świnicy czarne chmury. Przypomnieliśmy sobie wtedy o prognozowanych na weekend gwałtownych burzach, którym prawdopodobnie zawdzięczamy stosunkowo niewielki ruch na szlaku. Ostatni rzut oka wokoło, na widok za którym na pewno będę tęsknił, a którego nie sposób uwiecznić na zdjęciu, i ruszamy w dół. Podczas schodzenia zaczął przeszkadzać duży plecak, który utrudniał zsuwanie się po stromych odcinkach. Po dotarciu do Karbu wróciliśmy w obszar dobrej pogody, która tego dnia już nas nie opuściła. Ciemne obłoki pozostały wyżej, czekając na nadejście nocy. Kontynuując bardzo malowniczym czarnym szlakiem zeszliśmy do Czarnego Stawu Gąsienicowego. Tu sielankowa atmosfera zbiła nas z nóg. Przy pięknej pogodzie i z widokiem na dopiero co zdobyty Kościelec spędziliśmy przyjemne chwile, powoli rozchodząc się niebieskim szlakiem w kierunku schroniska.
Pozytywnie zaskoczeni czynnymi prysznicami (informacje na stronie o nieczynnej kuchni i natryskach okazały się nieaktualne) zjedliśmy kolację i usiedliśmy w jadalni przy soku porzeczkowym i wodzie mineralnej. Wieczór zapoznawczy przebiegał bardzo przyjemnie, jedynym zmartwieniem były kiepskie prognozy na niedzielę. Czy uda się zrealizować plan wycieczki? Zdecydujemy rano. Co bardziej zdeterminowani jeszcze tego wieczoru mogli zobaczyć łzy świętego Wawrzyńca, czyli znane Perseidy. Rój meteorów będzie miał swoje maksimum za tydzień, ale cierpliwe oczy dojrzały kilka spadających gwiazd. Niebo wydaje się bezchmurne, wciąż mamy nadzieję że ten stan się utrzyma.
Godzina czwarta rano, za oknem widoczny blady świt. Niestety, dźwięk spadającego deszczu przerywany jest grzmotami. Trzy godziny później, już przy śniadaniu, burza przeszła, pozostawiając jednak za sobą nękające nas przelotne opady. Nic z tego, nie przejdziemy Zawratu. Zmarkotnieli zwłaszcza ci z nas, dla których celem całej wyprawy było pokonanie Przełęczy. Zamiast tego skierowaliśmy swoje kroki w kierunku Kasprowego Wierchu, gdyż pogoda była wciąż niepewna. Część grupy zdecydowała się nadłożyć drogi przez Beskid. Kurtki się przydały, chociaż od momentu wyruszenia z Murowańca żadna poważna ulewa nas nie złapała. Podchodząc żółtym szlakiem zastanawialiśmy się, co czeka nas na Kasprowym. Czy pogoda zmusi nas do ucieczki w dolinę?
Po wykonaniu tradycyjnego zdjęcia z banerem na szczycie odbyliśmy krótką naradę. Mieliśmy dość czasu na przejście całkiem sensownej odległości, a Polana Kondratowa wpisywała się w nasz grafik idealnie. Wybraliśmy więc szlak czerwony w kierunku Kopy Kondrackiej, z zamiarem odbicia na przełęczy na szlak zielony. Dopisywało nam szczęście, okno pogodowe ciągnęło się za nami jak cień. Na południe zaglądaliśmy głęboko w doliny po słowackiej stronie, na północy widok sięgał miast, do których mieliśmy zaraz wrócić. Humory dopisywały, jakby rozczarowanie odparowało z naszych ubrań wraz z porannymi kroplami deszczu.
Pojedynczy grzmot pożegnał nas kiedy rozpoczęliśmy zejście z grani w Dolinę Kondratową. Nad nami wciąż było pogodnie, jednak z kierunku, z którego przyszliśmy powoli dochodziły nas ciemne chmury. Droga w dół wysadzana była skałami, w formie przypominającej schody. Wiła się na dosyć stromym stoku, ułatwiając pokonanie zejścia. Roślinność wyraźnie gęstniała wraz z pokonaną odległością. Schronisko PTTK Hala Kondratowa było jedynym dłuższym przystankiem tego dnia. W powietrzu unosił się zapach kawy i jedzenia, a pełne brzuchy były źródłem energii i pokładów dobrego nastroju. Co bardziej niezłomni i ambitni zdobyli nie pierwszy już raz Giewont.
Po uzgodnieniu z kierowcą miejsca zbiórki wyruszyliśmy na ostatni odcinek tej wycieczki – zejście do Kuźnic. Droga przez las była niezwykle przyjemna. Sielankę mącił jedynie huk przetaczający się przez dolinę. Wyglądało na to, że burza jednak zdecydowała się podążyć za nami. W momencie kiedy ostatni z nas dotknęli stopami asfaltu, lunęło jak z cebra. Decyzja została podjęta w mgnieniu oka – nie ma czasu ubierać peleryny, biegniemy do busa! Niewiele brakowało, gdyż ulice Zakopanego szybko zamieniły się w płytkie potoki. Lekko mokrzy rozeznaliśmy się w sytuacji w barze przy rondzie. Nasz busik na szczęście zaparkował po przeciwnej stronie drogi, na stacji benzynowej. W międzyczasie gwałtowne opady zelżały, jakby straciły animusz po tym jak znaleźliśmy schronienie. Łukasz całą drogę upewniał się, że wie gdzie znajdują się wszyscy członkowie wyprawy, więc spełnienie warunku poniżej 20% strat nie było problemem. Wyjazd z Zakopanego z powodu deszczu odbył się żółwim tempem, ale reszta drogi przebiegła spokojnie.
Dziękuję Martynie za wkręcenie mnie w to wspaniałe towarzystwo, Łukaszowi za trzymanie pieczy nad nami wszystkimi, a Stasiowi za poratowanie mnie, kiedy na ostatnim zejściu kolana mi wysiadły. Niedługo na szlaku zobaczymy się ponownie!

Grzegorz Pabian
.

nasza grupa na starcie wycieczki

Ten wpis został opublikowany w kategorii kronika - 2018. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.