Dolina Pięciu Stawów Polskich (Tatry Wysokie) – wycieczka górska – 8 września 2018 r.

Drugą sobotę września rozpoczęliśmy jak zwykle. Wyspani stawiliśmy się o 05:45 na płycie dworca PKS. Brakowało jednego ważnego uczestnika; słońce zdecydowało że potrzebuje jeszcze paru minut. Zbliżająca się jesienna równonoc ukradkiem rabowała nas z dnia już od dłuższego czasu. Celem wyprawy była malownicza Dolina Pięciu Stawów.
Szare niebo przerzedzało się miejscami do bardziej optymistycznej bieli, kiedy sennie mknęliśmy w kierunku Palenicy. Prognozy były bardzo rozbieżne. Na parkingu przy początku czerwonego szlaku udało nam się dostrzec błękit i szczyty oświetlone słońcem. Nasz przewodnik Piotrek Piętka powtórzył zasady, w jaki sposób poruszamy się jako grupa. Po wspólnym zdjęciu ruszyliśmy na asfalt, gdzie wozy kursowały już z pierwszymi turystami. Wodogrzmoty Mickiewicza powitały nas umiarkowaną poprawą pogody kiedy odbijaliśmy na zielony szlak. Wykorzystaliśmy nadarzającą się okazję do wykonania kolejnej fotki z banerami.
Dolina Roztoki cieszyła wspaniałymi widokami. Górujące nad nami pionowe skalne ściany wyłaniały się gwałtownie z koron drzew. Szum wody towarzyszył nam cały czas, chociaż strumień wody był niewielki. O potędze żywiołu świadczyły jednak powalone drzewa, otoczaki i świeżo postawione kładki.
Trasa wiodła dnem doliny aż do Siklawy. Chociaż Piotrek dokładnie opisał jaką drogą dojdziemy do schroniska, kilka osób dało się zwieść błędnym ognikom i skrócili sobie przemarsz wybierając szlak czarny. Ominęły ich niesamowite wrażenia audiowizualne. Huk spadającej wody stanowił wspaniałe tło dla krótkiego postoju. Spotęgowało to wrażenia jakie wywarła na nas cisza nad Wielkim Stawem Polskim.
Do tej pory szczyty górskie ryły bruzdy w warstwach chmur, przez które przebijało się słońce. Podczas przerwy na obiad w schronisku zauważyliśmy, że obłoki zaczynają wygrywać. Pogoda popędzała do marszu, ale PTT Bielsko miało jeszcze coś do załatwienia. Sprawili mi niemałą niespodziankę, stojąc w Przednim Stawie Polskim otrzymałem oficjalnie legitymację członkowską!
W niespełna kilometr po wyruszeniu ze schroniska, przez Świstówkę przetoczyła się chmura i ogarnęła nas całkowicie. Mieliśmy nadzieję, że po przejściu na drugą stronę pogoda się poprawi. Kiedy dotarliśmy do punktu widokowego, Piotrek rozpoczął omawianie panoramy. Wskazywał palcem różne punkty w białej ścianie, która nas otaczała. W kurtkach i bez złudzeń rozpoczęliśmy zejście do czerwonego szlaku, idącego drogą.
Deszcz gęstniał w miarę obniżania wysokości, trasa miejscami była śliska. Turyści idący z naprzeciwka byli bardzo nieliczni. Na szczęście błota było niewiele i bez większych problemów spotkaliśmy się na asfalcie. Zdecydowaliśmy odpuścić schronisko przy Morskim Oku i udać się od razu w dół. Tempo marszu było bardzo dobre. Opad zelżał na tyle, że ubrania zdążyły lekko przeschnąć nim dotarliśmy do busa. Przejazd do Bielska wieńczył sobotni wypad. Drzwi bagażnika po wyjęciu plecaków zamknęliśmy już po zmroku.
Serdeczne dzięki wszystkim uczestnikom wycieczki, którzy uświetnili swoją obecnością przyjęcie mnie do grona PTT! Mam nadzieję, że ze wszystkimi jeszcze nie raz spotkamy się na szlaku. Wielkie podziękowania dla naszego przewodnika Piotrka, Ptaszka na zamku i całego zespołu fotografów. Pogoda skrzętnie ukryła przed nami część widoków, więc na pewno wrócimy po więcej!

Grzegorz Pabian
.

nasza grupa przy Wodogrzmotach Mickiewicza

Zaszufladkowano do kategorii kronika - 2018 | Możliwość komentowania Dolina Pięciu Stawów Polskich (Tatry Wysokie) – wycieczka górska – 8 września 2018 r. została wyłączona

„Góry – moje miejsce na ziemi…” – konkurs fotograficzny

Wielu z Was, miłośników gór z pewnością choć raz zetknęło się w internecie z Sebastianem Niklem, członkiem naszego Oddziału, który pomimo walki z różnymi chorobami promuje turystykę górską na swojej stronie internetowej: zyciepisanegorami.pl.

Już za 10 dni, 15 września 2018 r. o północy zamknięty zostanie etap zgłaszania prac do VI edycji ogólnopolskiego konkursu fotograficznego „Góry – moje miejsce na ziemi” organizowanego przez Sebastiana – to już ostatnie dni by wziąć udział w konkursie, by podzielić się z innymi pięknem górskich krain, ich flory i fauny, wyrażonym przez fotografię – na laureatów czekają atrakcyjne nagrody – serdecznie zapraszamy do udziału!

Zasady i regulamin konkursu: http://zyciepisanegorami.pl/gory-moje-miejsce-na-ziemi-edycja-vi
.

Zaszufladkowano do kategorii aktualności | Możliwość komentowania „Góry – moje miejsce na ziemi…” – konkurs fotograficzny została wyłączona

„Słodki Świstak na szlaku – Słowacki Raj” – prelekcja Leszka Bartołda – 4 września 2018 r.

Koniec wakacji? To zaczynamy nasze podróżnicze opowieści! Po wakacyjnej przerwie do lokalu bielskiego oddziału PTT przy ul. 3 Maja 1 powróciły wtorkowe prelekcje.
Na początek Słodki Świstak, czyli Leszek Bartołd opowiedział o wyjeździe do Słowackiego Raju. Sam prelegent, zaprzyjaźniony z naszym oddziałem od wielu lat, co podkreślił na samym początku swojego wystąpienia, jest postacią, która swoją postawą udowadnia, iż pomimo choroby cukrzycowej i związanych z nią powikłań, nie należy rezygnować ze swoich pasji. Udowadnia to nie tylko chodząc po górach, ale przede wszystkim promując taką aktywność. W wydanym przez siebie zbiorze reportaży „Z cukrzycą po górach” Leszek Bartołd, umieścił teksty związane zarówno ze swoimi wędrówkami, jak i chorobą.
Słowacki Raj to jeden z najbardziej popularnych turystycznie regionów Słowacji. Niezwykły krasowy płaskowyż, który pod płaszczem starego drzewostanu, w głębokich dolinach jak słynna Suchá Belá, Piecky i Kysel, czy w końcu spektakularny przełom Hornadu, skrywa niezwykłe formy skalne wydrążone w wapiennym podłożu przez wodę. Głębokie przełomy, groty, jamy i spektakularne wodospady krystalicznie czystej wody to nie jedyne atrakcje, na które prelegent chciał zwrócić uwagę słuchaczy. Niewątpliwie atrakcyjność szlaków Słowackiego Raju stanowi krasowy krajobraz, ale również sama droga usiana różnego rodzaju zabezpieczeniami w formie łańcuchów, metalowymi platformami przymocowanymi do pionowych skał, kilkumetrowymi drabinami czy drewnianymi, zbitymi z nieheblowanych desek schodkami. To i inne atrakcje Słowakiego Raju mieliśmy okazję zobaczyć na zdjęciach, ale również usłyszeć na krótkich filmikach.
Leszkowi Bartołdowi dziękujemy za godzinną „wycieczkę” do krasowego raju naszych południowych sąsiadów, słuchaczom za tak liczne przybycie, a chętnych zapraszamy na kolejne prelekcje we wtorki o godz. 18:00.

Martyna Ptaszek
.

pierwsza prelekcja po wakacjach przyciągnęła dwudziestu słuchaczy

Zaszufladkowano do kategorii kronika - 2018 | Możliwość komentowania „Słodki Świstak na szlaku – Słowacki Raj” – prelekcja Leszka Bartołda – 4 września 2018 r. została wyłączona

Witamy w naszym gronie!

Informujemy, że w dniu 4 września 2018 r. do Oddziału PTT w Bielsku-Białej wstąpił Grzegorz Pabian.

Serdecznie witamy w naszym gronie!

Zaszufladkowano do kategorii aktualności | Możliwość komentowania Witamy w naszym gronie! została wyłączona

Wielka Racza (Beskid Żywiecki) – wycieczka górska – 1-2 września 2018 r.

Wyłamując się tym razem z planu wyjazdowego PTT, kameralną grupą zaplanowaliśmy alternatywną wycieczkę w Worek Raczański (Beskid Żywiecki). Specjalna, bo urodzinowa okazja wymagała specjalnego wyjazdu. I tak powstał plan dwudniowego wypadu, podczas którego przeszliśmy prawie 30 km i spaliśmy w malowniczo położonym schronisku zaraz pod szczytem Wielkiej Raczy.
Nie lubimy maszerować tymi samymi szlakami, więc wybraliśmy transport komunikacją publiczną. Do Żywca zgarnął naszą czwórkę nowy górski kolega z Hawiarskiej Koliby – Łukasz. Poranna kawusia z maszkietem w cukierni przy dworcu wydała nam się dobrą okazją do dopełnienia urodzinowych „formalności”. W końcu prezent był bardzo praktyczny i mógł przydać się na szlaku. W Żywcu spotkaliśmy się z ogromną życzliwością kierowcy busa, który był uprzejmy poczekać i opóźnić odjazd o parę minut, gdy już po kupnie biletów okazało się, że musimy koniecznie (!) przeparkować samochód. Dalej już bez przygód dojechaliśmy (na tylnej kanapie) busem do Rycerki Górnej, skąd ruszyliśmy szlakiem czarnym na Praszywkę Wielką (1043 m n.p.m.), zwaną przeze mnie Parszywką. Wysiłek włożony w podejście długie i miejscami dość „parszywe” został nam wynagrodzony pięknymi widokami z polany na szczycie. Miło było wyłożyć się na trawie i obficie rozłożyć obok wyniesione maszkiety. Nigdzie nam się nie spieszyło, więc nieco przedłużyliśmy chwilę sielankowego postoju. Powtórzyliśmy to chwilę po zejściu na Przysłopie Potóckim (845 m n.p.m.), zaproszeni na herbatkę przez sympatycznych bazowych Studenckiej Bazy Namiotowej prowadzonej przez Oddział Uczelniany PTTK z Gliwic. Pomimo zwijania bazy chętnie witali i częstowali wszystkich turystów ze szlaku. Trzeba przyznać, że to był bardzo przyjemny, choć niespodziewany, postój. Dostaliśmy herbatę na wypasie! Cytrynka, pomarańcza, imbir, goździki, sok malinowy – mieszanka wg uznania i do tego ciasteczka. Można by posiedzieć dłużej, ale trasa przed nami była jeszcze długa… szybkim krokiem, już bez dłuższych postojów, stromym podejściem zdobyliśmy Bendoszkę Wielką (1144 m n.p.m.) z krzyżem milenijnym, a potem zeszliśmy biegusiem do schroniska na Przegibku. Niestety nie mieli już słynnej grzybowej zupy, ale na szczęście inne też mają pyszne. Do zupki nasz solenizant, ku zaskoczeniu wszystkich wyciągnął z dużego plecaka pudło zimnych przekąsek.
Po obfitym posiłku uzupełnionym izotonikiem byliśmy gotowi na pokonanie drugiej połowy naszej trasy. Noo… trzeba przyznać, że przerwy, te planowane i nie, znacznie wydłużyły nam czas przejścia. Doszliśmy łącznikiem do szlaku granicznego – czerwonego. 4,5 godziny marszu falistym grzbietem granicznym przed nami! Chcieliśmy jednak zdążyć, żeby podziwiać zachód słońca z tarasu widokowego na Wielkiej Raczy. W zasadzie udało by się… trasę pokonaliśmy fajnym, szybkim tempem nadrabiając prawie godzinę. Nogi napędzane izotonikiem niosły nas żwawo bez względu na podejścia pod Kikulę czy Jaworzynę. Na szczęście szlak wiele ze szczytów trawersuje (Bugaj, Wielką Czerwonkę, Orła i Małą Raczę), co pozwala na utrzymanie szybkiego marszu przez cały czas. Niestety. Chmury deszczowo-burzowe dopadły nas tuż za Małą Raczą i całkowicie zasłoniły grzbiety górskie, przynosząc za sobą lekką mżawkę i ochłodzenie. Po kilkunastu minutach zobaczyliśmy jednak zielony dach schroniska. Wiele osób postanowiło w taki sposób jak my wykorzystać ostatni weekend wakacji i udało nam się poprosić przemiłe turystki o zrobienie zdjęcia naszej piątce z banerem i schroniskiem w tle, które i tak ledwo było widać. Na zachód słońca się nie załapaliśmy, ale z Grażą i Grzegorzem już zaplanowaliśmy pobudkę skoro świt na wschód słońca.
W schronisku na Wielkiej Raczy (z 1934 r., w którego budowę zainwestował Oddział Bielski PTT) było ciepło i gwarno. Zdążyliśmy złożyć zamówienie jeszcze przed zamknięciem bufetu. Kusiła nas też możliwość skorzystania z sauny, ale tak dobrze nam się gawędziło przy suto nakrytym stole, że całkowicie zapomnieliśmy o tym pomyśle. Wieczorna kolacja była również okazją do kontynuacji świętowania. W zakamarkach plecaka znalazło się urodzinowe ciasto, wesołe wisienki, maszkiety i odpowiednie do okazji napoje. Jednak szybko wyszło z nas zmęczenie po ponad 21 km trasie i „marszobiegu” w jej kilku ostatnich kilometrach. Z nadzieją na pogodny świt wmontowaliśmy się grzecznie na piętrowe łóżka i z przyjemnością oddaliśmy się zasłużonemu odpoczynkowi.
Niedzielny poranek z okien schroniska nie wyglądał zachęcająco. Pochmurno, silny wiatr, dopiero co przestało padać… Wyciągnęliśmy więc polarki oraz kurtki z plecaków, starając się nikogo nie obudzić i zdecydowani ruszyliśmy na szczyt Wielkiej Raczy (1236 m n.p.m.). Kilka kamiennych schodów, 10 metrów polanki, znów kilka schodów i stanęliśmy na tarasie widokowym. Porywiste podmuchy szarpały peleryną Grażyny we wszystkie strony. Włosy targane wiatrem stworzyły instalację kołtuna, a zmarznięte dłonie z trudem próbowały utrzymać aparaty i telefony, za pomocą których chcieliśmy uchwycić tę przepiękną chwilę. Pomimo chmur na wschodzie, wkrótce pojawiła się pomarańczowa tarcza słońca, coraz wyżej i wyżej. Widok nas nie rozczarował (gdyby nie ten słup!). Gniazdo Romanki, Pilsko, nieśmiale wychylająca się Babia Góra, dwa garby Rycerzowej, pasmo graniczne Worka Raczańskiego tworzyły ciemne kontury witrażu na rozświtającym różnymi kolorami niebie. Na północy w szarości chmur Beskid Śląski z najwyższą Baranią Górą i odcinający się od pochmurnego nieba nieco ciemniejszą barwą szarości – Beskid Mały. Nieco na południe, gdzieś w oddali majaczyły kontury Tatr, dalej samotna w przestrzeni kulminacja Wielkiego Chocza oraz Mała Fatra z poszarpanym grzebieniem Wielkiego Rozsutca (zdobytego przez członków wyjazdu z bielskim PTT w sobotę) i regularnym, stożkowym kształtem Stoha.
Usatysfakcjonowani i trochę wychłodzeni wiatrem z przyjemnością położyliśmy się jeszcze na godzinną drzemkę w cieplutkim łóżeczku. Rano śniadanko, kawusia, wspólne zdjęcie z banerem na szczycie i o godzinie 10:00 ruszyliśmy w dalszą trasę – szlakiem czerwonym do Zwardonia. Szybko przekonaliśmy się, że określenie „zejście do Zwardonia” jest nieadekwatne… Szlak schodził w dół, aby później ponownie wysilić nasze nogi na stromym podejściu na Obłaz (1042 m n.p.m) i Magurę (1073 m n.p.m.). Ruszając w drogę, za Praszywką Wielką widzieliśmy burzę i ścianę deszczu przesuwającą się wzdłuż doliny, na szczęście nasza trasa nie znajdowała się na tej linii. Zakładając jednak, że tym razem i tak nas dorwie jakaś ulewa (wg prognoz) nie zrezygnowaliśmy z 4,5-godzinnej trasy. Okazji do dłuższych przerw nie było (burze było słychać raz po polskiej, drugi raz po słowackiej stronie), ale marsz spowalniała moja miłość do jeżyn, które nęciły czernią swych dojrzałych owoców, praktycznie wzdłuż całego szlaku. Wkrótce i reszta grupy zainteresowała się kującymi krzaczkami przy szlaku…
Planowaliśmy dłuższy postój w Chacie Skalanka, ale po pierwsze studenci zwijali bazę i dali nam 20 min na wypicie herbaty, po drugie zza koron drzew, z południa szła na nas ciemna chmura. W tym przypadku nie trzeba było grzmotów, żeby poczuć grozę… mieliśmy 40 min do Zwardonia i ogromnie dużo szczęścia. Po kilku minutach wyskoczyliśmy na wąską asfaltową drogę, skąd zgarnęła nas do VW T4 przemiła parka wracająca z imprezy muzycznej w Chacie Skalanka (pozdrawiamy serdecznie i dziękujemy jeszcze raz!). Uratowali nas przed burzą i totalnym urwaniem chmury! Wysiedliśmy przy dworcu PKP w Zwardoniu i na tym nasze szczęście się nie skończyło. Zaraz złapaliśmy autobus do Żywca (kursujący w ramach zastępczej komunikacji PKP) i nie namyślając się długo wpakowaliśmy się do środka. Gdy dogoniły nas ciemne szaro-granatowe chmury, rozlało się i rozgrzmiało na dobre. Spod kół, w koleinach, tryskały wachlarze wody. Gdzieniegdzie woda skapywała z włazów do wnętrza, a bywało i tak, że wlewała się na podłogę spod drzwi niskopodłogowego autobusu. Mieliśmy farta, że udało nam się uciec przed totalnym przemoczeniem, a przede wszystkim burzą w wysokim otwartym terenie. W drodze powrotnej z Żywca, mając w zapasie sporo czasu i przy aprobacie wszystkich zatrzymaliśmy się jeszcze na pożegnanie na pyszną pizzę…
Dziękuję całej ekipie za wspaniały wyjazd pełen radości, pięknych widoków, parszywych podejść, maszkietów i szczęśliwych zbiegów okoliczności. Naszemu Solenizantowi życzymy jeszcze raz wszystkiego dobrego mając również nadzieję, że sprezentowany drobiazg będzie dobrze służył. Dziękujemy naszemu kierowcy Łukaszowi, który nas pozgarniał i poodwoził bezpiecznie do domów, Graży za piękne zdjęcia i wisienki oraz Lesiowi za foto-support i domowe przetwory. Pozdrawiamy też wszystkie życzliwe nam osoby, które spotkaliśmy podczas naszego dwudniowego przejścia!

Martyna Ptaszek
.

nasza piątka na platformie widokowej na Wielkiej Raczy

Zaszufladkowano do kategorii kronika - 2018 | Możliwość komentowania Wielka Racza (Beskid Żywiecki) – wycieczka górska – 1-2 września 2018 r. została wyłączona

Veľký Rozsutec (Mała Fatra, Słowacja) – wycieczka górska – 1 września 2018 r.

Ostatni weekend wakacji to wyjazd bielskiego oddziału PTT na Małą Fatrę. Naszym celem był Velky Rozsutec.
Cały tydzień przed wyjazdem pogoda nie rozpieszczała warunkami sprzyjającymi do uprawiania turystyki górskiej. W górach każda pogoda ma swój urok, więc nie bacząc na niepewne warunki, równo o godzinie szóstej siedzieliśmy już w autokarze na dworcu PKS.
Naszym przewodnikiem był Łukasz Kudelski. Po sprawdzeniu obecności ruszyliśmy w stronę granicy. Szybki telefon Łukasza i po drodze, jeszcze w Bielsku zabraliśmy kolegę, który zaspał. Ostatni uczestnik wyprawy dołączył w Węgierskiej Górce. Wtedy już spokojnie zmierzaliśmy w stronę Glinki, gdzie przekroczyliśmy granicę.
Droga mijała bardzo szybko. Dwie godzinki z lekkim hakiem i zameldowaliśmy się na miejscu.
Hotel „Diery” to początek naszej trasy. Po opuszczeniu autokaru przewodnik dał nam 15 minut na przygotowanie się do wyprawy (posiłek, kawa).
Zrobiliśmy wspólną fotkę, omówiliśmy też wstępny plan dnia, a był on zacny. Plan nie zakładał zdobycia Małego Rozsutca, ale gdy pojawiła się taka możliwość, grzechem byłoby tam nie wejść. Mając go jak na dłoni, czułem, że dopiszemy go do zaliczonych tego dnia szczytów.
Fotki zrobione, pojedzone, można ruszać. Przewodnik wyznacza osobę zamykającą grupę i ruszamy. Bujna roślinność, wąski i głęboki wąwóz skalny pokonujemy po podestach i drabinkach. Nie sprawiają one zbyt wielu kłopotów, ale zmienia się to od rozwidlenia szlaków Podziar (730 m n.p.m.).
Konsekwentnie, nadal niebieskim szlakiem, wkraczamy w Horne Diery. Tu już mamy się no co wspinać. Coraz dłuższe drabinki, łańcuchy, liny. Bez tych usprawnień trudno byłoby pokonać ten piękny, skalny wąwóz. Z racji tego, że każdy idzie swoim tempem, Łukasz zarządza krótki postój Pod Tesnou Rizńou (960 m n.p.m). Czekamy na zamykającego grupę, chwila na nawodnienie, zjedzenie i ruszamy dalej.
Meldujemy przewodnikowi, że ruszamy do przodu i czekamy na Sedlo Medzirozsutce (1200 m n.p.m) na resztę grupy. Myślimy, że będzie więcej czasu, zanim wszyscy dotrą. Z siodełka jak na dłoni Maly Rozsutec na lewo i Wielka na prawo. Dociera wkrótce reszta, a Łukasz zarządza 40-minutową przerwę, po czym oznajmia, że jeśli ktoś ma ochotę, to zaprasza na mały spacerek.
17 minut później osiem osób z naszej grupy stało już na szczycie Małego Rozsutca (1343 m n.p.m.). Widok mega!!! Fotka z banerem i ruszamy w dół niepozornym, lecz z dość dużą ekspozycją zejściem. Wychodziło się zdecydowanie lepiej. Z góry było widać, że najlepsze dopiero przed nami.
Parę osób nie czujących się na siłach by zdobyć Wielkiego Rozsutca, według zaleceń przewodnika miało zamiar przetrawersować szczyt niebieskim szlakiem i poczekać na nas na przełęczy Medziholie (1185 m n.p.m).
My „przepinamy się” na czerwony szlak i zaczynamy wspinaczkę na niewątpliwie najbardziej charakterystyczny szczyt w tzw. krywańskiej części Małej Fatry. Podejście na początku prowadzi leśną ścieżką, później kosówką, po wejściu w którą robimy coraz częstsze postoje, aby nacieszyć oczy coraz to ładniejszymi widokami. Ostatni odcinek na szczyt pokonujemy wspinając się, wspomagając się łańcuchami i stajemy na wierzchołku Wielkiego Rozsutca (1609 m n.p.m.). Na szczycie spędzamy sporo czasu delektując się cudownymi górskimi krajobrazami. Dookoła, aż po horyzont same góry!!! Na szczycie robimy pamiątkowe zdjęcie.
Dla mnie to wyjątkowa wyprawa, ponieważ na szczycie zostałem oficjalnie i serdecznie przyjęty do bielskiego oddziału PTT oraz otrzymałem legitymację członkowską.
Decyzja zapadła, czas schodzić. Ruszamy czerwonym szlakiem w kierunku Medziholie. Zejście nie jest zbyt komfortowe, lecz dość szybkie. Kilka łańcuchów zdecydowanie może się przydać, gdy jest mokro i ślisko. Cała grupa rozciąga się dość mocno, więc czekamy na pozostałych na Medziholie (1185 m n.p.m.). Dołączają do nas osoby, które trawersowały szczyt niebieskim szlakiem. Siedzimy i napawamy się widokiem.
Czas mamy niezły, więc zapada decyzja, że dłuższą przerwę zrobimy w kolibie tuż przed parkingiem, gdzie będzie można uzupełnić płyny i pokosztować kuchni naszych południowych sąsiadów. Gasimy pragnienie kofolą lub piwem i zmierzamy do Stefanowej (635 m n.p.m.), gdzie już czeka autokar.
Tuż przed 17 wyruszamy w drogę powrotną do Bielska. Na miejscu byliśmy zgodnie z planem około godziny 19. Endomondo wskazało dystans 16 kilometrów i łączny czas około 8 godzin. To był bardzo udany trip. Dziękuję.

Łukasz Kołek
.

nasza grupa na szczycie Wielkiego Rozsutca

Zaszufladkowano do kategorii kronika - 2018 | Możliwość komentowania Veľký Rozsutec (Mała Fatra, Słowacja) – wycieczka górska – 1 września 2018 r. została wyłączona

Koziarz (Beskid Sądecki) – wycieczka górska – 25 sierpnia 2018 r.

Beskid Sądecki gościł ostatni sierpniowy wypad bielskiego oddziału PTT. Sobotnim porankiem na płycie dworca PKS przywitała nas pochmurna pogoda i Martyna Ptaszek, która w ostatniej chwili przejęła obowiązki przewodnika wycieczki. Grupą kilkunastu osób punktualnie wyruszyliśmy w drogę.
Trasa minęła szybko, a atmosfera ożywiła się nieco po postoju na kawę. Początek czerwonego szlaku w Krościenku przyjemnie zaskoczył, korony drzew osłoniły drogę i było stosunkowo sucho. Deszcz ustał, jednak ciężkie chmury przesuwały się nad nami. Prognozy dla okolicznych miejscowości nieco niepokoiły, na podejściu jednak każdy miał dobry humor. Jak do tej pory warunki były doskonałe, wszyscy mieli dosyć panujących ostatnio upałów. Grzybiarze szybko zauważyli, że warto uważnie się rozglądać. Znikali na chwilę, by wrócić z dorodnymi okazami grzybów.
Dzwonkówka przywitała nas dużą ilością muszek i os, które zdecydowanie skróciły nasz postój. Piękny widok w dolinę zwiastował poprawę pogody, na północy przebijało się słońce. Szybka kanapka, coś słodkiego i wracamy kawałek, na żółty szlak w kierunku wieży Koziarza. Nadal chowając kurtki w plecakach wędrowaliśmy powoli. Podstawa chmur skrywała jedynie co wyższe szczyty.
Im bardziej zbliżaliśmy się do wieży widokowej, tym gorzej było ją widać. Na miejscu trafiliśmy mgłę i kapuśniaczek, który przeczekaliśmy u podstawy. Wspólne zdjęcie musiało się obyć bez panoramy gór w tle, co zrekompensowaliśmy sobie odrobinę niżej. Był to jedyny moment wycieczki, kiedy wszyscy przywdziali kurtki przeciwdeszczowe. Chmura która przetoczyła się przez szczyt minęła nas i podczas zejścia nie widzieliśmy już ani kropelki.
Łagodny zielony szlak do Tylmanowej kończył trasę. Zaskoczył nas w jednym momencie, gdzie zamieniał się w niepozorną ścieżkę. Na parkingu sklepu koło brzegu Dunajca, przy zjeździe na Ochotnicę, doczekaliśmy przyjazdu busa. Zapach kilogramów grzybów szybko wypełnił przestrzeń pasażerską. W świetnych humorach pokonywaliśmy kolejne serpentyny w drodze powrotnej do Bielska.

Grzegorz Pabian
.

nasza grupa na szlaku

Zaszufladkowano do kategorii kronika - 2018 | Możliwość komentowania Koziarz (Beskid Sądecki) – wycieczka górska – 25 sierpnia 2018 r. została wyłączona

„Co słychać?” nr 6 (330) / 2018

cs330Czerwcowy numer „Co słychać?” o objętości 8 stron otwierają relacje z dwóch konkursów wiedzy o górach, które odbyły się w Tarnowie i Kozach.
W dziale „z życia ZG PTT” przeczytamy o czerwcowym Zjeździe Delegatów PTT, IX posiedzeniu Zarządu Głównego PTT X kadencji oraz śmierci najstarszego członka naszego Towarzystwa.
Wśród wieści „z życia Oddziałów” znajdziemy relacje z przejścia Głównego Szlaku Sudeckiego przez kolegów z Koła PTT w Oświęcimiu, wycieczce Koła PTT „Sabałowy Klan” z Opola w Karkonosze oraz 100. urodzinach Stanisławy Ługowskiej z Oddziału Dęblińskiego PTT. Ten dział uzupełnia wspomnienie niedawno zmarłej Wandy Borzemskiej (O/Warszawa) oraz zaproszenie na organizowany po raz szósty przez Sebastiana Nikla (O/Bielsko-Biała) konkurs fotograficzny „Góry – moje miejsce na ziemi”.
W dalszej części numeru znajdziemy relację Janusza Pilszaka (K/Kozy) z lutowej wyprawy na Aconcaguę oraz dowiemy się o czterech nowych książkach autorstwa naszych kolegów z PTT.

Życzymy przyjemnej lektury! (pobierz -> 1,37 MB)

Redakcja „Co słychać?”

Zaszufladkowano do kategorii "Co słychać?" | Możliwość komentowania „Co słychać?” nr 6 (330) / 2018 została wyłączona

Czarnohora, Świdowiec (Ukraina) – wyprawa trekkingowa – 14-20 sierpnia 2018 r.

W tegoroczny plan wakacyjnych wyjazdów z oddziałam bielskim Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego na długi weekend sierpniowy zaplanowano kilkudniowy wypad w Karpaty Ukraińskie. To już drugi nasz wyjazd w góry na Ukrainie. Tym razem w planie było przejście szlakami Czarnohory i Świdowca.
Niezła gratka dla górołazów chcących przemierzyć dawne rubieże II RP. Te części Karpat Wschodnich – Beskidy Wschodnie, zwane Beskidami Połonińskimi zostały spenetrowane i turystycznie udostępnione właśnie przez oddziały Towarzystwa Tatrzańskiego (później PTT): Czarnohorski oraz Stanisławowski, powstałe już w 1877 r. Region ten był więc w kręgu zainteresowań tej polskiej organizacji turystycznej znacznie wcześniej niż nasze Beskidy (O/Babiogórski – 1906 r.). Nie ma się co dziwić: szczyty sięgające nawet powyżej 2000 m n.p.m., łąki i połoniny pełne wypasanych tam owiec, wspaniałe panoramy, lokalni górale – Huculi… krótko mówiąc krajobrazy bardzo podobne do tatrzańskich… choć dziś już niekoniecznie. Na pewno nie ma aż tylu turystów – wyjątek stanowi Howerla (2061 m n.p.m.), najwyższy szczyt Ukrainy, który jest bardzo popularnym celem górskich wycieczek.
Niestety góry te są przygnębiającym obrazem trudnej historii. Okres II wojny światowej był „zabójczy” nie tylko dla samej turystyki, ale również dla całej infrastruktury stworzonej przez oddziały PTT. Schroniska Czarnohory, a nawet Obserwatorium Astronomiczne na Popie Iwanie nie przetrwały lat ciągłych walk, przemarszów wojsk czy przesuwającej się linii frontu. Po wojnie nie było łatwiej w dobie nowej państwowości ukraińskiej. Beskidy Zachodnie, Bieszczady i Tatry wprawdzie przyzwyczaiły nas do rozbudowanej infrastruktury turystycznej, ale nas grupę rozchodzonych turystów prowadzonych przez Marka – Przewodnika, który zna te góry, jak własną kieszeń – nie przestraszy nawet brak szlaku. Marku – dziękujemy, że z nami byłeś.
I tak, grupą ponad 50 osób pod opieką Jana Nogasia – Przewodnika PTT wyjechaliśmy z Bielska w nieco burzowe, wtorkowe popołudnie 14.08 o godz. 16:00. Podjechał po nas vipowski autobus, do którego wsiedliśmy z przyjemnością zastanawiając się, jak kierowcy zareagują na ukraińskie drogi i nasz wygląd po odbytej, górskiej trasie… W Sanoku dołączył do nas przewodnik po górach ukraińskich – Marek Kusiak wraz z koleżanką Małgorzatą, która pomagała ogarnąć mu naszą wesołą załogę. Nie mieliśmy problemów z przekroczeniem granicy w Krościenku – tym razem nikt nie zapomniał paszportu. Kawałek dalej, przy pierwszej stacji benzynowej był kantor i większość z nas wymieniła walutę.

Plan wyjazdu był bardzo atrakcyjny:

  • Dzień I (15.08): Czarnohora i najwyższy szczyt Ukrainy – Howerla (2061 m n.p.m.)
  • Dzień II (16.08): Świdowiec i przejście połoninami Apszyńca
  • Dzień III (17.08): Czrnohora i kolejny dwutysięcznik – Petros (2020 m n.p.m.)
  • Dzień IV (18.08): Świdowiec i nieco niższa, ale z wyrypką – Bliźnica (1788 m n.p.m.)
  • Dzień V (19.08): Jaremcze, czyli restujemy, relaksujemy się przy Prucie i zaopatrujemy się w pamiątki na bazarze huculskim
  • Dzień VI (20.08): a w zasadzie jego 3 pierwsze godziny to ciąg dalszy powrotów

Działo się mnóstwo nowych i wspaniałych rzeczy: chodziliśmy po pięknych górach, mijaliśmy turystów w papuciach. Był upał, deszcz, burze i grad; widzieliśmy dzikie obozowiska zbieraczy jagód, była sprzedawana kawusia i medale na szczycie, znaleźliśmy różowe japonki w borówkach, nieustannie towarzyszył nam dźwięk dzwonków przemieszczających się stad owiec, widzieliśmy po raz pierwszy krowy leśne, mieliśmy off-road gruzawikami, labirynt w kosodrzewinie… i wiele, wiele innych niezwykłości.
.

nasza grupa na Howerli, najwyższym szczycie Ukrainy

Czytaj dalej

Zaszufladkowano do kategorii kronika - 2018 | Możliwość komentowania Czarnohora, Świdowiec (Ukraina) – wyprawa trekkingowa – 14-20 sierpnia 2018 r. została wyłączona

Stebnická Magura (Pogórze Ondawskie), Radziejowa (Beskid Sądecki) i nie tylko… – wycieczka górska – 11-12 sierpnia 2018 r.

Czterech członków naszego Oddziału z okolic Skoczowa postanowiło na dobre zamknąć temat zdobywania Wielkiej Korony Beskidów. W tym celu wybrali się… No właśnie… gdzie ich w ten weekend nie było? Poniżej relacja z tego wyjazdu:

Gdy nadszedł długo oczekiwany dzień zakończenia Wielkiej Korony Beskidów, pełni optymizmu ruszyliśmy mimo nieciekawej pogody.
W miejscowości Tylicz rozłączyliśmy się. Ja „zaatakowałem” szlak prowadzący na Lackową, koledzy pojechali na Słowację, by zaliczyć brakujące trzy szczyty. Sam szlak na Lackowa z początku był typowym spacerkiem. Na trasie można było spotkać paru „turystów” dźwigających swe domki, lecz wytrwale pokonując trudności szlakowe – mowa tu o wielkich winniczkach. Miałem też możność krótko obserwować lisa, lecz rudzielec był zbyt ostrożny, gdy chciałem go uwiecznić na fotce i dal nura w trawy. Mimo padającego co chwilę deszczu nie traciłem wiary, wiedząc że jedynie potop może mnie zatrzymać. Okazało się, że nie potop, a podejście pod szczyt może sprawić figla. Deszcz sprawił, że trzeba było ostrożnie, powoli wdrapywać się po błocie, jednak udało się bez „ofiar” z wyjątkiem zabłoconych butów, które przypominały bardziej typowe buty narciarskie. Po pokonaniu trudności z podejściem zacząłem iść szukając szczytu i tu kolejny psikus, bo szczyt jest dalej. Ruszyłem raźno poszukując celu. I wreszcie jest skrzyneczka, słupek z tabliczką i radocha, że już tylko jeden szczyt mi został. Pozostało tylko zrobić fotkę i przybić pieczątkę, która akurat była w owej skrzyneczce na lince. Okazało się, że za mną szło dwoje turystów zdobywających „Koronę Gór Polskich”, którzy też mieli problemy z wejściem w błocie. Po załatwieniu „formalności” pieczątkowo-zdjęciowych cala nasza czwórka ruszyła w drogę powrotna i tu powrót był dwa razy dłuższy, niż samo wejście, bez strat zdrowotnych na szczęście. Ja wracałem do Tylicza, a moi nowo spotkani towarzysze do miejscowości Izby.
Ciekawiło mnie jak moim kolegom wiedzie się w zdobywaniu brakujących im szczytów. Na szczęście obeszło się bez komplikacji. Chłopaki szturmem zdobyli Smilniansky vrch, po którym ruszyli na podbój Minčol w Górach Czerchowskich zwiedzając dodatkowo miejsca związane z okresem II wojny światowej. I ostatni szczyt, który musza zaliczyć – Busov. Lądują w miejscowości Cigelka, poznając przy okazji osadę romska. Pozostawiając samochód, ruszyli na podbój góry, na którą z powodu błota też mieli problem z wejściem. Nie stracili „ducha walki” zdobywając brakujący szczyt.
Wróciwszy po mnie, ruszyliśmy na jeszcze jeden szczyt – Stebnická Magura na Podgórzu Ondawskim, co nam się udało mimo padającego deszczu.
Ruszyliśmy na Obidzę szukając miejsca na nocleg. Po perypetiach z miejscem noclegowym zapadła decyzja, że śpimy na Obidzy w namiotach. Samo rozkładanie namiotów odbywało się w świetle reflektorów naszego samochodu i przy czołówkach, co wywoływało salwy śmiechu. Po uporaniu z namiotami, wykorzystując dogodne warunki pogodowe (rozpogodziło się), mogliśmy podziwiać spadające Perseidy, które do pewnego czasu były widoczne.
Noc minęła w miarę spokojnie, za wyjątkiem odgłosów chrapania „zmęczonych” zdobywców. Rankiem „wypoczęci”, po zaliczeniu śniadania w warunkach polowych i złożenia „obozowiska” ruszyliśmy raźno na podbój Radziejowej. Pogoda tego nam dopisała. Szczyt, który definitywnie zamknął całość „Wielkiej Korony Beskidów” został zdobyty.
Pełni dumy ze zdobycia całości mogliśmy odpocząć na kawie oraz przy zupie z pewnej rośliny w Bacówce na Obidzy.
Podsumowanie mimo załamującej się pogody nie poddaliśmy się, udało się zrealizować cele, które sobie narzuciliśmy. Wszyscy wrócili cali i zdrowi i to jest najważniejsze.
Szczególnie dziękujemy naszemu koledze Wilhelmowi – kierowcy, który dzielnie i cierpliwie pokonywał drogi na Ukrainie, Polsce, Słowacji, Czechach i nie tylko. Wiesławowi, który jako nasz „logistyk” i kucharz wspomagał cala grupę. Łukaszowi za humor i za to jest z nami. Ogólnie wszystkim z naszej małej grupy za humor, wytrwałość i dobre towarzystwo. Wszystkim „Piratom Beskidów” serdeczne dzięki za te wspaniale dni które spędziliśmy i spędzamy.

Andrzej Koczur
.

„Piraci Beskidów” na szczycie Radziejowej

Zaszufladkowano do kategorii kronika - 2018 | Możliwość komentowania Stebnická Magura (Pogórze Ondawskie), Radziejowa (Beskid Sądecki) i nie tylko… – wycieczka górska – 11-12 sierpnia 2018 r. została wyłączona