Informujemy, że w dniu 5 czerwca 2018 r. do działającego przy naszym oddziale Szkolnego Koła PTT „Halniaki” w Kozach wstąpiła Zuzanna Rymarczyk.
Serdecznie witamy w naszym gronie!
Informujemy, że w dniu 5 czerwca 2018 r. do działającego przy naszym oddziale Szkolnego Koła PTT „Halniaki” w Kozach wstąpiła Zuzanna Rymarczyk.
Serdecznie witamy w naszym gronie!
Dwóch członków Oddziału PTT w Bielsku-Białej wraz z dwójką znajomych wybrało się w Karpaty Ukraińskie by zmierzyć się ze szczytami wchodzącymi w skład Korony Beskidów Ukraińskich. Poniżej publikujemy relację z tego wyjazdu:
Minął rok od ostatniej naszej wyprawy na Ukrainę. Nadszedł oczekiwany dzień wyjazdu. Celem było dokończenie brakujących szczytów z „Korony Beskidów Ukraińskich”.
Wreszcie wyjazd. Przekroczenie granicy zajęło nam około 15 minut, czym byliśmy zaskoczeni. Kierunek: Wołowiec. Przed samym Wołowcem powitali nas policjanci z drogówki, uprzejmie informując, że nie stosowaliśmy się do znaków drogowych, co kosztuje oficjalnie 1000 hrywien. Po negocjacjach na szczeblu „międzypaństwowym” zeszliśmy do sumy 500 hrywien, czym obie strony były zadowolone. Pożegnaliśmy sympatycznych panów uzbrojonych po zęby i ruszyliśmy dalej do wioseczki, gdzie znajduje się początek szlaku na Rivną.
Sam szlak jest oznakowany, widoki cudne, pogoda dopisuje, choć temperatura stale rośnie i wreszcie jest szczyt. Ulga – jeden już mamy, napięcie rośnie. Schodzimy i wracamy w kierunku Wołowca bacznie obserwując znaki drogowe.
Meldujemy się w hotelu Werchowyna. Zajmujemy pokój czteroosobowy z wszystkimi wygodami – dostajemy nawet lodówkę. Po rozpoznaniu terenu szukamy jakiegoś „przewoźnika” i tu z pomocą Pani, która nas przyjmowała znajdujemy gagatka o imieniu Iwan. Typowy Iwan o wyglądzie człowieka, który musiał niejeden „samogon” zaliczyć. Osobnik ten był właścicielem auta Zyguli 1500 – prawdziwego rarytasu myśli technicznej dawnego ZSRR, ale już z klimatyzacją. Klimatyzacja działała na takiej zasadzie, że wszystkimi możliwymi szczelinami zasysał powietrze podczas jazdy. Tym oto osobliwym pojazdem z minionej epoki, ściśnięci jak sardynki w puszce, jechaliśmy ponad 70 km w jedną stronę.
Po dotarciu do wioseczki Kołczowa cofnęliśmy się w lata 60 ubiegłego wieku, na co nasz Iwan skomentował, że Wołowiec to Europa. Atakujemy Syhlanski, szlak prowadzi nawet miedzy domami i o dziwo trzeba nawet furtkę otworzyć by iść dalej. Widoki cudo, pogoda nam dopisuje, mijamy jakąś stację, chyba metereologiczną, w oddali wieża z gazociągu. Krajobrazy są przecudne, jest i kolejny szczyt. Krótki pobyt, fotki, posiłek i wracamy, ale już innym szlakiem. I tu zaczyna się walka z silami natury, mianowicie wbijamy się w krzaki zarastające szlak, połamane drzewa. Klnąc ile wlezie udaje się nam opuścić feralne miejsce. Czekając na naszego ananasa znajdujemy sklep, w którym próbujemy miejscowego napoju bogów oraz kwasu chlebowego. Tak minął drugi dzień.
Pełni optymizmu następnego dnia ruszamy na podbój Pikuja. Przechodząc przez wioseczkę natykamy się na słupki dawnej granicy polsko-czechosłowackiej, które o dziwo są zadbane. Podchodzimy pod szczyt połoninką. Zdobyty Pikuj. Robimy fotki, a Wiesław jak zwykle w roli kucharza robi kawę. Spotykamy trójkę Polaków, którzy na rowerach przemierzają połoniny.Wracamy do Wołowca. Adrenalina rośnie. Pogoda coś się zaczyna załamywać. Podejmujemy decyzję, że ostatni szczyt choćby lało musimy zaliczyć.
Kolejnego dnia słychać w oddali nadchodzącą burzę. Pełni obaw ruszamy, idąc przez dolinę – nad nami burza. Nie poddajemy się. Ostatni szczyt musi być nasz. Im wyżej wchodzimy, burza przechodzi obok. Ulga. Chyba się nam uda. Przechodzimy obok stacji meteo, wokół nas raz słońce, raz ciężkie chmury, a w oddali Stij. Idziemy szczytami coraz bliżej celu. I wreszcie jest ostatni… Stij. Zaliczamy upragniony ostatni etap. I tu nas zaskakuje Wiesław wyciągając szampana, bowiem jako jedyny ma pełne zaliczenie „Wielkiej Korony Beskidów”. Są gratulacje, fotki, baner. Mamy zamkniętą listę szczytów z „Korony Beskidów Ukraińskich”. Jest radość, że się udało, że jesteśmy zgranym zespołem, że wracamy cali i zdrowi. Podbudowani na duchu wracamy do Wołowca.
W niedzielę rano opuszczamy senne miasteczko, przekraczamy granicę kierując się na Wołosate, by jeszcze zdobyć Tarnicę.
Czas na refleksje. Każdy ze szczytów jest inny, inne są też wioski. Sam Wołowiec to maleńkie miasteczko, spokojne i ciche – dwie cerkwie, linia kolejowa, miła atmosfera. W hotelu czysto, smaczne posiłki. Brano nas za Czechów. Po pierwszej wojnie należało do Czechosłowacji. Stan dróg dobry.
Pozostały nam w pamięci połoniny, wioski, przyroda. Na pewno jeszcze będziemy zdobywać inne szczyty Ukrainy lub pójdziemy dalej w Karpaty…
Andrzej Koczur
.
W dniu 30 maja 2018 r. w Domu Kultury w Olszówce odbyła się gala finałowa konkursu plastyczno-fotograficznego pt. „Pocztówka z Bielska-Białej”, na który wpłynęło ponad 200 prac. Miło nam poinformować, że pocztówka przygotowana przez członka Oddziału PTT w Bielsku-Białej, Sebastiana Nikla znalazła uznanie w oczach jury i zdobyła nagrodę Grand Prix.
Przygotowana przez Sebastiana pocztówka przedstawia bajkowe postaci, z których słynie nasze miasto: Reksia, Bolka i Lolka, Baltazara Gąbkę, Bartoliniego Bartłomieja, Pampaliniego oraz Szpiega z krainy deszczowców w połączeniu z akcentami historycznymi i turystycznymi. Możemy na niej dostrzec m.in. historyczne herby Bielska i Białej, Zamek Sułkowskich i Katedrę Św. Mikołaja. Jako członek PTT, Sebastian nie zapomniał oczywiście o ukochanych górach, które uzupełniają projekt pocztówki.
Gratulujemy Koledze ciekawego pomysłu i zwycięstwa w konkursie!
Wydrukowane na banerach prace laureatów konkursu można obejrzeć do końca czerwca br. w Cygańskim Lesie.
Zarząd Oddziału
.
Wyjazd pociągiem do Zwardonia dostarczył nam pewnych emocji związanych z godziną odjazdu albowiem po dłuższym remoncie linii kolejowej w tamtym kierunku uległa ona zmianie i pociąg odjeżdżał kilkanaście minut wcześniej. Uczestnikom należą się podziękowania za czujność i sprawdzenie tego faktu.
Pogodę na starcie mieliśmy wyśmienitą choć z daleka pomrukiwały odgłosy burz. Za Sołowym Wierchem zaczął nam doskwierać głód kawowy i jak na zawołanie pojawiła się możliwość jego zaspokojenia w mijanym po drodze gospodarstwie agroturystycznym. Była to dla naszego przewodnika Witka niespodziewana okoliczność spotkania kolegi ze Studenckiego Koła Przewodników Beskidzkich w Katowicach. U Bogusia przeczekaliśmy więc pierwszą burzę. Dalej droga poprowadziła nas w kierunku Koniakowa gdzie zastała nas druga burza. Tym razem schroniliśmy się w barze „Koronka” racząc się miejscowymi potrawami. W dalszym ciągu byliśmy na szlaku niebieskim, który zawiódł nas na Koczy Zamek. Wprawdzie miejsce to nie ma nic wspólnego z zamkiem ale stanowi znakomity punkt widokowy na cztery grupy górskie – Beskid Żywiecki, Śląski a także Małą Fatrę a nawet oddalone Tatry. Po burzy góry „dymiły” pióropuszami mgieł. Odcinek od przełęczy Koniakowskiej prowadził nas do schroniska na Przysłopie przez Tyniok, Gańczorkę, Karolówkę najpierw droga asfaltową , później zaś urokliwymi leśnymi ścieżkami. Do miejsca naszego noclegu dotarliśmy mocno opóźnieni.
Rankiem po spożyciu tradycyjnej już jajecznicy na boczku wyszliśmy na szczyt Baraniej Góry, na którym mieliśmy okazję być w roku ubiegłym. Kierując się na wschód zeszliśmy do przysiółka Fajkówka, który jest częścią Kamesznicy. Zostaliśmy tu gościnnie przyjęci przez gospodynię z agroturystyki. Ostatni odcinek wycieczki prowadził leśnymi duktami co w upalny dzień było dla nas dużą przyjemnością. Zanim dotarliśmy do Węgierskiej Górki koledzy pozbierali ze szlaku leżące gdzieniegdzie śmieci włączając się przy okazji w akcję „Sprzątamy Beskidy z PTT”. Plon swojej pracy w postaci worka odpadów umieścili w koszu na śmieci przez Urzędem Gminy w Węgierskiej Górce.
Ostatnim naszym odpoczynkiem gastronomicznym był bar koło dworca, skąd pociągiem powróciliśmy do Bielska.
Pierwsza w tym sezonie turystycznym dwudniowa wycieczka dla seniorów została przyjęta przez uczestników z ogromnym entuzjazmem i prawie wszyscy zadeklarowali chęć uczestnictwa w kolejnej – na Babią Górę, która jest planowana na 19-20 czerwca br.
VQ
.
„Tak wiele już zostało zrobione i czasem trudno odnaleźć własną ścieżkę. Dlatego warto poznać drogi ludzi, których doświadczenia pomogą uniknąć błędów i odnaleźć nasze własne korony i bieguny”. Ten cytat, autorstwa Marka Kamińskiego, stał się mottem Wyróżnienia przyznawanego przez Zarząd Koła Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego „Prowadzę na Szczyt…” dla osób, które wnoszą szczególny wkład w promowanie turystyki, wiedzy o górach oraz wartości związanych z krajoznawstwem wśród mieszkańców Gminy Kozy. Pragniemy w ten sposób docenić wkład turystów-społeczników propagujących i inicjujących tą formę aktywności. Nazwa wyróżnienia ma genezę w lokalnym nazewnictwie, które określa Hrobaczą Łąkę jako „Szczyt”. Starsze pokolenie często używa określenia „idę na szczyt”, myśląc o Hrobaczej. Szczyt to cel wędrówki, który otwiera horyzonty, na którym rodzą się nowe pomysły i budzi się refleksja nad tym co na dole. Szczyt to cel, który wyznaczają liderzy. Właśnie to wyróżnienie ma ich honorować i być jednocześnie wyrazem uznania i wdzięczności.
W bieżącym roku Zarząd Kola PTT w Kozach wyróżnienie to przyznał: pani Bożenie Sadlik, inicjatorce powstania tras nordic walking i organizatorce rajdu nordic walking na Hrobaczą Łąkę, oraz Agacie Zielińskiej, długoletniej opiekunce Szkolnego Koła Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego przy LO Baczyńskiego w Kozach. Dziękując wyróżnionym Paniom za aktywność liczymy na dalszą współpracę i życzymy kolejnych sukcesów oraz udanych wędrówek…
Miłosz Zelek
.
wręczenie wyróżnienia „Prowadzę na Szczyt” Agacie Zielińskiej
wręczenie wyróżnienia „Prowadzę na Szczyt” Bożenie Sadlik
W piątek 25 maja, grupą 40-to osobową, pod przewodnictwem Jana Nogasia, ruszamy o 22.00 autokarem w kierunku granicy z Ukrainą, na dwudniową wycieczkę w Bieszczady Wschodnie. Nad ranem, w Lesku, dołącza do nas przewodnik ze Zrzeszenia Przewodników w Sanoku, który od granicy ma dalej poprowadzić naszą grupę.
Na przejściu granicznym jedna z uczestniczek, już przy odprawie polskiej, orientuje się, że pomyliła paszporty i zabrała ze sobą paszport już nieważny. Jedyna możliwa decyzja: musi wysiąść, wspiera ją jej koleżanka i tak grupa zmniejsza się do 38 osób.
Odprawa na granicy trwa blisko 1,5 godz., po czym, po zaopatrzeniu się u tutejszego „cinkciarza” w odpowiednią ilość waluty ukraińskiej: hrywien (przelicznik: 100 UAH za 15 PLN – tak jakoś), w Bielsku nie do zdobycia, ruszamy dalej. Nasz przewodnik opowiada o mijanych miejscowościach, niestety większość z nas znużona długą podróżą śpi.
Około 7 rano dojeżdżamy w okolice Przełęczy Użowskiej, oddzielającej Bieszczady Zachodnie – „nasze”, od Bieszczad Wschodnich – „ukraińskich”. Szybkie śniadanie, przebranie butów, pozostawienie niepotrzebnego bagażu w autokarze i ruszamy już pieszo dalej.
Przed nami trasa około 9-godzinna. W planie mamy wejście na Starostynę (1229 m n.p.m.). Przewodnik uczula nas, że szlak jest praktycznie nieoznaczony i można się zgubić. Idziemy dość szybko. Całe szczęście, że przewodnik jest palaczem. Papieros dla niego to „dymek w płuca”, dla nas oznacza chwilę na złapanie oddechu. Początkowo trasa biegnie wzdłuż lasu, później wchodzimy w gęstwinę, klucząc, przedzierając się przez krzaki, powalone drzewa, idziemy w górę ścieżką, znaną chyba tylko przewodnikowi. Od czasu do czasu widać jakiś znak. Gdy nabraliśmy już wysokości, okazuje się, że trzeba schodzić ostro w dół, dość śliską ścieżką. Przytrzymując się gałęzi schodzimy „jak się da”, niektórzy upadają, zjeżdżają na swoich „siedziskach”. Najtrudniej jest tym ostatnim, bo ścieżka jest już rozjeżdżona butami. Ale opłaca się. Jeszcze chwilę i przed nami piękne, rozległe, kwieciste łąki. Pogoda piękna. Kilka minut odpoczynku i dalej, na grzbiet. Jeszcze trochę lasu i już roztaczają się piękne, ogromne połoniny. Ścieżka biegnie grzbietem, wchodzimy na Drohobycki Kamień (1186 m n.p.m.). Odpoczywamy i podziwiamy, podziwiamy… Przewodnik opisuje nam całą panoramę wokół, od Bieszczad po stronie polskiej: grupy Tarnicy, przez połoninę Caryńską, Wetlińską i dalej… Słyszymy pomruki krążącej gdzieś burzy. Ruszamy dalej, wchodzimy na Starostynę. Wokół przestrzeń, łąki, widoki, pustki. Na całej trasie nie spotykamy nikogo. Burza zbliża się coraz bliżej, gdy zaczyna padać, przewodnik decyduje, że schodzimy trochę wcześniej. Okazuje się, że burza tylko postraszyła. Schodzimy w dół do wsi Libuchora i tu pełne zaskoczenie. Jakby świat zatrzymał się w miejscu 40-50 lat wcześniej. Stare chałupy pokryte strzechą, liczne kolorowe cerkiewne kapliczki, całość pośród rozkwieconych, pachnących górzystych łąk, grających świerszczy, śpiewających ptaków. Robimy zdjęcia. Przez wieś ciągnie się 12-kilometrowa, dziurawa, ubita (jak klepisko) droga. Przy drodze widzimy pasące się świnie, bydło pojone w potoku, chodzące kury. Widzimy dzieci i starszych ludzi. Młodzi wyjeżdżają stąd do pracy do Polski, widać samochody z polską rejestracją, sprowadzane przez tutejszych. Starsza kobieta żali się, że w Polsce młodzi zarabiają tylko 500 dolarów. Poddajemy się leniwej atmosferze i czekamy na autokar siedząc na schodach przed tamtejszym sklepem. Jest fajnie. Piwo kosztuje tylko 2 zł. Libuchora ma dwie cerkwie, jedna znajduje się w dolnej części wsi, druga zaś w górnej. Powoli odjeżdżamy, tocząc się po dziurawej drodze, mieszkańcy machają nam rękami. Dla mieszkańców też jesteśmy chyba rzadko spotykaną atrakcją. Nocujemy w miasteczku Wołowiec.
W kolejnym dniu celem wędrówki jest Pikuj (1408 m n.p.m.), najwyższy szczyt Bieszczad. Przyjeżdżamy do wsi Latorka. W drodze przewodnik dzieli się dość szczegółową wiedzą o tutejszych górach. Straszy, że będzie odpytywał, co zapamiętaliśmy. Z daleka Pikuj wygląda imponująco, ma charakterystyczny kształt. I znów do góry. Słońce, gorąco, ale co to dla nas. Śmiejemy się, że w papierosach przewodnika muszą być dopalacze, bo po każdym papierosie, wydaje nam się, że idzie coraz szybciej. Po około 3 godzinach wspinaczki, w końcówce ostro pod górę, przedzierając się przez gąszcz jałowców, osiągamy szczyt. I tutaj pojawiają się ludzie z innych grup lub indywidualnie. Chyba dlatego, że to niedziela. Przez szczyt Pikuja do 1772 r. przebiegała granica między Koroną Królestwa Polskiego a Królestwem Węgier, natomiast przed II wojną światową była to południowa granica Rzeczypospolitej Polskiej.
Na szczycie stoi betonowy obelisk poświęcony Tomasowi Masarykowi, dwa krzyże: katolicki i prawosławny. Dość długo odpoczywamy, robimy zdjęcia. W oddali słychać burzę. Trzeba ruszać dalej. Nasza koleżanka zaaferowana robieniem zdjęć, ruszyła w drogę przeciwną, niż my. Niewiele brakowało i gdyby nie szybka reakcja przewodnika, zgubiła by się nam. I znów ogromnymi połoninami, grzbietem, wśród krzaków borowin podziwiając widoki, idziemy dalej w kierunku Ostrego Wierchu. Burza, a właściwie kilka burz jest coraz bliżej. Zaczyna kropić, każdy szybko ubiera coś przeciwdeszczowego i jak najszybciej w kierunku jakichś zarośli. Leje, grzmoci. Skuleni w zaroślach przeczekujemy. „Wali” blisko nas. Burza jak przyszła szybko, tak szybko odeszła. Schodzimy w dół, do wsi, gdzie czeka na nas autokar.
Znów dość długo dziurawą, gruntową drogą, musimy dojechać na asfaltową. Po drodze szybki posiłek w zajeździe. I do granicy. Zaraz przed nią każdy zaopatruje się w tutejszych sklepikach w specjały, najczęściej alkoholowe, oczywiście w dozwolonych ilościach. Godzinna odprawa graniczna i jesteśmy w Polsce. Żegnamy naszego zaprzyjaźnionego przewodnika z Leska i jedziemy dalej, w kierunku Bielska. Gdy jesteśmy już blisko celu, pan Jan – nasz „rdzenny” przewodnik, tak trochę „górnolotnie” stwierdza, że uczestnicy naszej wycieczki są prekursorami przyszłych wycieczek na wschód, poza granice Polski.
W Bielsku byliśmy w poniedziałek około 2.40 (w nocy).
Dziękujemy Ci Janku za kolejną świetną, pełną wrażeń wycieczkę.
A.
.
Nasi dwaj koledzy-seniorzy Andrzej Głażewski i Henryk Kosiec wybrali się pod koniec maja do Grecji. Podczas wyjazdu postanowili zdobyć kulminację masywu Ossa. Poniżej relacja z tego wejścia:
Po zeszłorocznym, jesiennym pobycie w Kokkino Nero nad Morzem Egejskim u stóp masywu Ossy zapadła decyzja – powtarzamy Grecję, aby wejść na jej kulminację – Kissavos (1978 m n.p.m.) oraz na Olimp.
26 maja wyruszyliśmy z miejscowości Koustoupii na 33-kilometrową trasę przez Karytsę z częściową podwózką. W upale asfaltową drogą, a następnie kamienistym zboczem, przez przełęcz obok ruin jakiejś budowli (może dawnego schroniska), w godzinach południowych dotarliśmy na betonowy dach szczytu Kissavos. Tak, szczyt to betonowy dach schronu, w którego wnętrzu znajdują się liczne prawosławne dewocjonalia, a wejście jest bunkrowe. Widoki na około wspaniałe i dalekie – masyw Olimpu z licznymi jeszcze śniegami (ciągle w naszym planie), wybrzeże Morza Egejskiego z Riwierą Olimpijską, Larisa, urwiska i kaniony.
Droga powrotna tym samym szlakiem do nieczynnego schroniska z bramami z nart. Dalej rozgrzane asfaltowe serpentyny – razem 33 km. Około 17-tej rozkładamy namiot w pobliżu wodopoju – woda jest skarbem w takim upale.
W nocy burza zahaczyła o nas, ale namiot wytrzymał. Rankiem śniadanko z puszki, pakowanie i w drogę z widokami na Olimp i zatoki morza. W Karyście piwko urodzinowe dla Henia, ja kawkę. Do kwatery już tylko 7 km, ale upał niesamowity. A tu rozgrzany asfalt bez cienia. „Ochładza” tylko szeroki widok na bezkresne morze. Około 14-tej docieramy do celu – czeka zbawienny prysznic i obiadek (który trzeba dopiero zgotować).
Z planowanego jeszcze Olimpu z różnych powodów zrezygnowaliśmy – może jeszcze kiedyś da się na niego wdrapać.
Andrzej Głażewski
.
Gdy większość naszych koleżanek i kolegów wędrowała po Bieszczadach Wschodnich na Ukrainie niewielka grupa członków i sympatyków Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego w tym samym czasie wybrała się w Tatry Zachodnie zdobyć Kasprowy Wierch. Punktualnie o 6 rano wszyscy stawili się w miejscu zbiórki i wyruszyliśmy z Bielska-Białej w kierunku Zakopanego. O 8.30 wystartowaliśmy z Kuźnic przy rondzie w kierunku wejścia do TPN, po drodze usłyszeliśmy jeszcze kilka cennych informacji o historii Kuźnic od naszego przewodnika. W końcu dotarliśmy do bramki gdzie kupujemy bilety i ruszamy żółtym szlakiem Doliną Jaworzynki. Wkoło nas roztacza się piękno przyrody, wapienne skały pokryte różnobarwnymi roślinami (Goryczką Klusjusza, Dębikiem Ośmiopłatkowym, Stokrotnicą Górską oraz Pierwiosnkiem Wyniosłym). Nie zabrakło też endemitu Urdzika Karpackiego. Pniemy się coraz wyżej, aż dochodzimy do Przełęczy pod Kopami skąd szlak prowadzący do schroniska zmienia się na niebieski. Dochodzimy do Hali Gąsienicowej gdzie robimy zdjęcie grupowe. Pogoda z upalnej zaczyna się zmieniać, niebo staje się coraz ciemniejsze. Docieramy do schroniska w Murowańcu, pół godzinna przerwy i przewodnik ma czas na podjęcie decyzji czy idziemy dalej do góry czy wracamy. Śmigłowiec TOPR-u już czwarty raz leci w stronę Orlej Perci najwyraźniej pogoda nie służy turystom. Przerwa dobiega końca i decyzja zapada, że jednak ruszamy dalej w stronę zaplanowanego szczytu Kasprowego Wierchu. Całą drogę nasz przewodnik opowiada o widocznych wkoło szczytach. Z nieba zaczynają spadać pojedyncze krople deszczu. Mamy jeszcze około 15 min do szczytu i nagle pogoda nie wytrzymała, lunęło z nieba. Nie trwało to długo, ale zdążyło nas zmoczyć. Przeczekaliśmy deszcz, jeszcze kilka fotek na szczycie i zaczynamy schodzić w kierunku Myślenickiej Turni, a następnie Kuźnic. Zza chmur znów wychodzi słońce. Do Kuźnic gdzie wysadził nas kierowca zeszliśmy na godz. 15.00. Mamy czas na obiad i o 16.45 wyruszamy w drogę powrotną do Bielska-Białej. Znakomita jazda naszego kierowcy Arka sprawiła, że na 19.00 byliśmy już w Bielsku. Tym miłym akcentem zakończyliśmy dzisiejsza przygodę w Tatrach Zachodnich, mimo kapryśnej pogody udało się osiągnąć zamierzony cel. Z góry dziękuję naszemu przewodnikowi Piotrowi za bezpieczne i rozsądne poprowadzenie wycieczki i dzielenie się swoją wiedzą na temat Tatr. Do zobaczenia na kolejnej wycieczce.
K.T.
.
Z okazji przypadającej w tym roku symbolicznej 750-tej rocznicy powstania miasta Żywca, Towarzystwo Miłośników Ziemi Żywieckiej ogłosiło konkurs literacki „Wspomnieniami malujemy obraz Żywca”. Miło nam poinformować, że trzecie miejsce w konkursie zajął nasz kolega z bielsko-bialskiego oddziału PTT, Robert Słonka. Jego praca zatytułowana „Chłopiec z Zabłocia na retro fotografii” opisuje wspomnienia związane z dzieciństwem i dojrzewaniem w żywieckiej dzielnicy Zabłocie. W najbliższym czasie zorganizowana będzie uroczystość wręczenia nagród dla zwycięzców konkursu. Gratulujemy Koledze!
Prezentujemy fragment wyróżnionego tekstu Roberta Słonki: „Zabłocie. Nazwa musi budzić skojarzenie z miejscem, gdzie nie warto nawet zaglądać, a co dopiero mieszkać. Odgrodzone rzeką i mostem od lepszej części żywieckiego świata, było zawsze zakompleksione względem niego. Tam za Sołą był przecież potężny zamek, dumny magistrat, zacni putosze – tutaj było biednie, czuło się peryferyjność i zaściankowość. Od głównej ulicy rozpoczynającej się przy moście, a zwieńczonej zaniedbanym dworcem kolejowym, wybiegały w stronę koryta rzeki niezliczone ilości wąskich uliczek tworzące labirynt znany tylko poruszającym się tam na co dzień mieszkańcom. Poprzecinane strumykami kamienisto-błotniste ścieżki rozchodziły się do poszczególnych grup domostw, których układ tworzył częściowo zamknięte urokliwe i tajemnicze place. Czym dalej od domu tym groźniejsze. Drewniane chaciny sąsiadowały z murowanymi gospodarstwami, płoty z dziurawymi sztachetami graniczyły z drucianą siatką malowaną na czarno lub zielono. Nawoływania ludzi, szczekanie psów i głosowe taktowanie ogromnych gęsi snuły sielską melodię. Moje dzieciństwo było podwójnie błotniste, gdyż nasz dom mieścił się przy ulicy Zabłockiej. Zabłocie, ulica Zabłocka 12. (…)”
Zarząd Oddziału
Kilka dni intensywnych opadów sprawiło, że na drugiej odsłonie akcji „Sprzątamy Beskidy z PTT 2018” było nas mniej. Na szlaki w rejonie Babiej Góry wyruszyło 230 osób, w tym 160 dzieci i młodzieży reprezentujących Oddział PTT w Bielsku-Białej wraz z działającymi przy nim Kołem PTT w Kozach oraz Szkolnymi Kołami PTT z Bielska-Białej, Dąbrowy Górniczej, Kóz (trzy) i Rybarzowic, Oddział PTT w Chrzanowie wraz z młodzieżą z czterech Szkolnych Kół Krajoznawczych PTT oraz Fundację Grupa Kęty Dzieciom Podbeskidzia z podopiecznymi z placówek w Cieszynie, Kętach, Oświęcimiu i Pszczynie.
Choć z samego rana uczestnikom akcji towarzyszyła mżawka, z każdą minutą pogoda była coraz lepsza i sprawiała, że wędrówka urokliwymi ścieżkami Babiogórskiego Parku Narodowego była przyjemnością.
Tradycyjnie najtrudniejsze zadanie czekało na przedstawicieli Oddziału PTT w Bielsku-Białej, którzy porządkowali niebieski szlak z Przełęczy Lipnickiej do Zawoi. Choć było ich tylko czworo, zebrali aż pięćdziesiąt pełnych 60-litrowych worków śmieci w tym do najciekawszych „znalezisk” możemy zaliczyć 5l karnister, przednia szyba z samochodu, tablica rejestracyjna (niemiecka), 8 kołpaków (różnych marek) oraz 3 worki kości zwierzęcych.
W stronę Diablaka udały się dzisiaj dwie grupy. Od strony Orawy, zielony szlak sprzątała młodzież z SK PTT „Pionowy Świat” z SP27 w Bielsku-Białej oraz SK PTT „Krokus” z SP w Rybarzowicach, natomiast z Krowiarek wyruszyła największa tego dnia, 51-osobowa grupa „Diablaków” z Dąbrowy Górniczej.
Dwie grupy młodzieży z Oddziału PTT w Chrzanowie wybrały się na sprzątanie z Zawoi Czatoży. Młodsi sprzątali szlak żółty do Fickowych Rozstajów, skąd za czerwonymi znakami dotarli, ciągle zbierając śmieci do schroniska PTTT na Markowych Szczawinach, natomiast starsi przez Przełęcz Jałowiecką dotarli na szczyt Małej Babiej Góry. Obie grupy zeszły następnie do Zawoi Markowej.
Dwie niezależne grupy sprzątały niebieski szlak poprowadzony płajem z Przełęczy Lipnickiej do schroniska PTTK na Markowych Szczawinach. Byli to podopieczni Fundacji Grupa Kęty Dzieciom Podbeskidzia oraz młodzież z SK PTT „Halniaki” przy SP2 w Kozach.
Najmłodsi wybrali się na wycieczkę do lasu z leśnikiem, który oprócz opowieści o lesie i przyrodzie, pokazał jak posadzić małe drzewa.
Ponieważ zgłoszonych grup było sporo, dwie z nich postanowiły wybrać się na szlaki w sąsiedztwie Królowej Beskidów. SK PTT z LO w Kozach sprzątało szlaki w rejonie Policy wędrując z Przełęczy Lipnickiej przez Cyl Hali Śmietanowej na Mosorny Groń i dalej obok wodospadu na Mosorczyku do Zawoi, z kolei SK PTT „Groniczki” z SP1 sprzątało szlaki w rejonie Jałowca, wchodząc na ten szczyt ze Stryszawy-Roztok, po czym zeszli do Zawoi Wełczy.
Wszystkie grupy miały za zadanie dotrzeć na Polankę Odkrywców w Zawoi Markowej pomiędzy 15 a 16. Tam czekało na nich ognisko z pysznymi, pieczonymi kiełbaskami ufundowanymi przez firmę Łukosz z Chybia oraz świeżym chlebem z piekarni Capri w Rybarzowicach. Grupy schodziły w różnym czasie i gdy pierwsi musieli już wyjeżdżać, ostatni ciągle byli na szlaku. Z tego powodu nie udało się zrobić tradycyjnego, pamiątkowego zdjęcia wszystkich wolontariuszy – i tych młodych, i tych nieco starszych, którzy w dniu dzisiejszym uczestniczyli w akcji „Sprzątamy Beskidy z PTT 2018” w rejonie Babiej Góry. W dniu dzisiejszym zebrano łącznie ponad 4000 litrów śmieci.
Nie zapominamy oczywiście o podziękowaniach dla Dyrekcji Babiogórskiego Parku Narodowego za jak zawsze ciepłe przyjęcie i zabezpieczenie zebranych śmieci oraz dla naszego głównego sponsora Grupy Kęty S.A., bez wsparcia którego tegoroczne sprzątanie szlaków nie mogłoby się odbyć w takiej skali.
SB
.