„Zamki Słowacji” – prelekcja Pawła Klisia – 5 grudnia 2017 r.

Po słowacku „hrad” znaczy zamek, a „zámok” też znaczy zamek. Niby jest to samo, a jednak nie to samo! Hrad to obronne budowle, a zámok to budowla do zamieszkania, reprezentacyjna, coś jak nasze pałace – wyjaśnił nam zaraz na początku Paweł Kliś. Dodał, że prawie wszystkie zamki Słowacji to dzieło Węgrów, gdyż po upadku Wielkich Moraw (907 r.) wchodzące w ich skład ziemie słowackie znalazły się w granicach Królestwa Węgier i przez prawie tysiąc lat stanowiły tzw. Górne Węgry.
Kto lubi historię, ten podczas wtorkowej prelekcji Pawła Klisia miał okazję uczestniczyć w prawdziwej, świetnie przygotowanej „uczcie”… dla ducha! „Uczta” ta (czytaj: prelekcja) trwała w salce naszego Oddziału PTT w Bielsku-Białej dokładnie 100 minut. Dzięki temu liczni uczestnicy tego spotkania byli mocno zasłuchani w historię, ale też i zapatrzeni w obrazy zamków Słowacji. Mogliśmy też swoją wyobraźnią przenieść się w dawne, bardzo dawne czasy historyczne naszych południowych sąsiadów, u których pod koniec średniowiecza było około trzysta warowni, a więc znacznie więcej niż w tym czasie w Polsce lub w Czechach. Dlaczego było ich aż tyle? Paweł zapoznał nas najpierw z dawną, jakże zawiłą historią obecnej Słowacji Nie była ona ani spokojna, ani łaskawa, tylko niezwykle burzliwa, bo były liczne najazdy tatarskie w XIII wieku, bo nastały rządy oligarchów, bo wojska węgierskie poniosły druzgocącą klęskę z Turkami w bitwie pod Mohaczem w 1526 roku, co spowodowało upadek Królestwa Węgier, bo trwały ciągle dalsze pustoszenia terenów dzisiejszej Słowacji, bo nasiliły się spory religijne… Należało się temu sprzeciwić. Liczne warownie, fortece, zamki były potrzebne do skutecznej obrony.
Bogatą historię zaprezentowanych nam zamków Paweł zręcznie przeplatał przeróżnymi historycznymi ciekawostkami, wszak jakże często historia ich mieszkańców mieszała się z naszą polską historią. Wszystko to razem sprawiało wrażenie wielkiego zagmatwania dziejów i historii. Dawniej każdy zamek to nie tylko były gołe mury, komnaty i wieże, ale też jego mieszkańcy. Ciekawe były więc te rozmaite, nieraz wręcz mocno zawiłe opowieści o królach i ich rodzinach.
Dzisiaj dzięki tej prelekcji mogliśmy też spojrzeć na te bogate budowle również z perspektywy czasów współczesnych.
Aż siedemnaście zamków Słowacji zaprezentował nam Paweł i to tylko te, w których był. Dodał jeszcze od siebie, że najpiękniejszym z nich jest jednak Orawski Podzamok. Wielokrotnie oglądaliśmy i podziwialiśmy go z okien autokaru wiozącego nas na przeróżne wycieczki organizowane przez nasz Oddział.
Czas wymienić te „jego” zamki po kolei prezentacji: Orawski Podzamok, Trenczyn, Bratysława, Bojnice, Czerwony Kamień, Spiski Hrad, Lubowla, Krasna Horka, Letava, Beckov, Nitra, Streczno, Filakovo, Zwoleń, Kremnica, Czachcice, Devin. Większość z nich – dokładnie 10, została do obecnych czasów zachowana, a pozostałe 7 to są już ruiny.
Zdjęcia każdego z tych zamków zewnątrz, wewnątrz z różnych stron i nawet z góry, do tego rozplanowanie przestrzenne wnętrz były starannie przygotowane, opracowane i uzupełniane na bieżąco historycznym komentarzem.
Dużo dowiedzieliśmy się szczegółów o każdym nich: dlaczego niektóre nie ostały się do obecnych czasów w pełni swojej świetności, dlaczego popadły w ruinę z powodu często burzliwych dziejów, albo na skutek upływu czasu, który też przecież niszczył zamki, albo ród właścicieli wymarł na dobre…
Położenie każdego zamku odnajdywaliśmy na ekranie na specjalnej mapie współczesnej Słowacji. Jednocześnie mapa informowała dodatkowo, czy jest to zamek zachowany do dziś w całości, czy też przebudowany o zmienionej funkcji, czy są to ruiny, albo już tylko nikłe pozostałości.
Dzisiaj przekonaliśmy się, że Słowacja jest krajem historycznie bogatym, z górami i pięknymi zamkami. Może warto byłoby chociaż niektóre z nich kiedyś odwiedzić, licząc na to, że… może zdążymy, że może cierpliwie na nas „zaczekają!”.

CS
.

Andrzej Ziółko zapowiada dzisiejszą prelekcję Pawła Klisia o zamkach Słowacji

Zaszufladkowano do kategorii kronika - 2017 | Możliwość komentowania „Zamki Słowacji” – prelekcja Pawła Klisia – 5 grudnia 2017 r. została wyłączona

Przełęcz Karkoszczonka (Beskid Śląski) – wycieczka górska dla dzieci pt. „Spotkanie z Mikołajem” – 3 grudnia 2017 r.

Spotkaliśmy się na parkingu w Szczyrku Biłej z dużą grupą dzieciaków. Gdy wszyscy dotarli, ruszyliśmy w górę ciągnąc sanki. Było dużo śniegu i lodu. Po dojściu do schroniska „Chata Wuja Toma”, wszystkie dzieci poszły pozjeżdżać z górki. Było wesoło. Nasze rękawiczki szybko były mokre.
O 10-tej weszliśmy na Przełęcz Karkoszczonka, by poszukać Świętego Mikołaja. Nie było trudno go znaleźć, lecz w nocy elfy obcięły mu brodę. Potem daliśmy mu saneczki, by miał gdzie usiąść, bo był zmęczony, a Święty Mikołaj po kolei rozdawał prezenty. Dzieci dostawały słodycze, a dwóch dorosłych – pan Tadek i Tomek po rózdze. Chyba byli niegrzeczni w tym roku.
Po zrobieniu wspólnego zdjęcia poszliśmy do schroniska na ciepłą czekoladę i szarlotkę lub frytki. Spod schroniska, aż do parkingu zjechaliśmy na sankach.
Dziękujemy pani Kasi za przygotowanie tego spotkania, a panu Markowi za wcielenie się w Świętego Mikołaja.

Zosia B. (8 lat)
.

uczestnicy spotkania z Mikołajem

Zaszufladkowano do kategorii kronika - 2017 | Możliwość komentowania Przełęcz Karkoszczonka (Beskid Śląski) – wycieczka górska dla dzieci pt. „Spotkanie z Mikołajem” – 3 grudnia 2017 r. została wyłączona

Siwy Wierch (Tatry Zachodnie, Słowacja) – wycieczka górska – 2 grudnia 2017 r.

Grudniowy wyjazd w Zachodnie Tatry na Siwy Wierch (1805 m n.p.m.) to już w naszym oddziale tradycja. Nic więc dziwnego, że pomimo obfitych opadów śniegu, na wyjazd zapisało się ponad 50 osób. Dodatkowo w wędrówce towarzyszyły nam również osoby z zaprzyjaźnionego Klubu Słowackich Turystów (KST) Region Żylina.
Pomimo bardzo wczesnej pory wszyscy punktualnie stawili się na dolnej płycie dworca PKS w Bielsku-Białej o godz. 3:45 w sobotę 2 grudnia. Po około trzech godzinach jazdy kierowca Krzysztof dowiózł nas bezpiecznie na parking w Bobrowieckim Wapienniku (748 m n.p.m.), gdzie zaczynał się nasz szlak. Tam, po zrobieniu pamiątkowego zdjęcia, ustaliliśmy szczegóły wycieczki. W związku z tym, że dzień jest krótki, trasa długa z dwoma wariantami do wyboru, a ramy czasowe wycieczki ograniczały godziny pracy kierowcy, wyjazd wyznaczono na godz. 18:00.
Początkowo aura była nieciekawa. Gęste i ciężkie chmury “siedziały” nisko w dolinie nie przepuszczając światła słonecznego. Poranek był mroźny, a drogi i ścieżki śliskie. Ruszyliśmy w trasę ok godz. 7:30 niebieskim szlakiem, początkowo asfaltem mijając domki letniskowe. W miarę zwartą grupą dotarliśmy stromą, leśną ścieżką do Rozdroża pod Kamieniołomem. Zdobywszy trochę wysokości z entuzjazmem przyjęliśmy pierwsze, przebijające się przez chmury, promienie słońca. Dalej, stopniowo w górę, wiodła szeroka, leśna droga, która gdzieniegdzie odkrywała przed nami skrawki wspaniałej panoramy górskich, ośnieżonych szczytów wyłaniających się z morza mgły. Tą droga dotarliśmy do Rozdroża pod Babkami (1243 m n.p.m.). I właśnie w tym miejscu każdy z uczestników musiał podjąć decyzję, który z dwóch wariantów trasy wybiera.
Wariant I zakładał przejście niebieskim szlakiem do Chaty Czerwieniec i potem do przeł. Przedwrocie, gdzie dochodził do zielonego szlaku na szczyt Siwego Wierchu. Powrót tą samą trasą. Wariant II był trochę bardziej wymagający i dłuższy. Prowadził szlakiem zielonym stromo na szczyt Babki, potem grzbietem przez kolejne wzniesienia do przeł. Przedwrocie, gdzie spotykał się ze szlakiem niebieskim i dalej na Siwy Wierch. Droga powrotna zakładała wizytę w schronisku.
Wariant II wybrała spora część grupy. Dzień był piękny, szlak przedeptany i wszyscy w znakomitych humorach. Czekała nas długa droga, więc każdy mierzył siły na zamiary dostosowując tempo marszu do warunków i własnych możliwości. Dlatego też spora liczba ludzi rozbiła się na małe kilkuosobowe grupki. Zaraz po wyjściu z lasu na rozległe, grzbietowe polany przekonaliśmy się, że wariant II był bardzo dobrym wyborem. Stromym podejściem weszliśmy na odsłonięty teren białego puchu i zachwycaliśmy się przepiękną panoramą. Ośnieżone szczyty gór, oświetlone słońcem wystawały z morza mgły zalegającej w kotlinie. Z lubością obserwowaliśmy efekt inwersji. Zachwyt trwał dobrych kilka minut zanim oswoiliśmy się z otaczającą nas przestrzenią. Podejście na Babki (1556 m n.p.m.) było strome. Dodatkowo marsz utrudniał świeży, bardzo sypki śnieg, na szczęście niezbyt głęboki… jeszcze. Ze szczytu Babek otworzyła się nam panorama 360 stopni: E – Tatry Zachodnie, S – Niżne Tatry, W – Wielki Chocz, Mała Fatra, N – Worek Raczański, Pilsko i Babia Góra oraz na najbliższym planie nieśmiało wyłaniający się zza wysokiej kopy – Siwy Wierch i nasza trasa.
Szlak z Babek do przeł. Przedwrocie, prowadzący grzbietem przez pobliskie wzniesienia, był bogaty w widoki, ale długi, a sypki śnieg, miejscami sięgający za kolana, utrudniał wędrówkę. Przewracając się i co jakiś czas zapadając głębiej w śnieg, podążaliśmy za wydeptanymi wcześniej przez turystów śladami (szlaku nie było widać). W zasadzie, gdyby nie te ślady, trudno by nam było znaleźć dobrą drogę. Pod pięknym niebieskim niebem, w ciepłych promieniach zimowego słońca dotarliśmy do przeł. Przedwrota. Pomimo, iż przejście grzbietem zajęło nam nieco ponad godzinę, poprzez brnięcie w śniegu nasze zapasy energii zostały nadszarpnięte, ale też w chwili przerwy niezwłocznie uzupełnione. Na przełęczy spotkaliśmy parę osób, które wybrały wariant I trasy i dotarły tam od schroniska.
Regeneracja sił zajęła nam kilka minut. Rozbici na mniejsze grupki podążyliśmy dalej w stronę Siwego Wierchu, bardziej za wydeptanymi śladami niż za oznaczeniami szlaku zielonego, które na bezleśnym terenie prawdopodobnie były zasypane. Trzeba przyznać, że warunki terenowe były trudne, a najgorszy odcinek trasy był przed nami. Ścieżka trawersowała stoki wysokiego wzniesienia porośniętego kosodrzewiną i skarłowaciałymi drzewami, które były zasypane grubą warstwą świeżego, białego puchu. Śnieg był sypki i sięgał miejscami po pas. Zdradliwe, ukryte pod śniegiem gałęzie kosówki skutecznie utrudniały nam i tak mozolną wędrówkę. Ścieżka była przetarta i niby nie musieliśmy torować, ale sypki śnieg nie dawał stabilności i pewności stawianym krokom. Co jakiś czas nogi wpadały w dziury pod zasypaną kosodrzewiną, wystające gałęzie blokowały przejścia… Pomimo pięknego i słonecznego dnia, takie okoliczności dosłownie wypłukiwały z nas siły. W umysłach niektórych uczestników pojawiały się pierwsze wątpliwości, potęgowane każdą kolejną napotkaną trudnością. Część osób zdecydowała się zawrócić. My jednak twardo brnęliśmy dalej. Po strawersowaniu kopy ujrzeliśmy nasz cel w całej swej okazałości. Pod Siwy Wierch dotarliśmy mocno zmęczeni brnięciem w głębokim śniegu, a przed nami przed nami było jeszcze spore, strome podejście. Czekolada, a przede wszystkim śpiewający coś do nas/dla nas niezrozumiałego Słowak pchnęły nas do rozpoczęcia “ataku” szczytowego. Na same kulminacji Siwego Wierchu nie było już ani tak dużo śniegu, ani zdradliwej kosówki. Stok był jednak bardzo stromy i niektórym podejście sprawiało wiele trudności, tym bardziej, że w perspektywie ewentualny niekontrolowany zjazd kończył się 100 metrów niżej. Pewien niepokój wzbudzały też ciemne chmury podnoszące się z doliny i zasłaniające widok na północny – zachód. Podążały w naszą stronę, ale ostatecznie szczyt zdobyliśmy bez zmian pogodowych. Było pięknie, wiał lekki mroźny wiatr, a my staliśmy na szczycie Siwego Wierchu (1805 m n.p.m.). Była godzina 12:56. Celebracja naszego sukcesu nie trwała jednak długo. Spory tłum na szczycie o małej powierzchni mocno utrudniał osobiste przeżywanie i kontemplację nad niezwykłością właśnie przeżywanego wydarzenia.
Przy stromym zejściu raczki, kije czy nawet czekan były bardzo przydatne, choć widziałam przynajmniej jedną osobę, która pokonała ten stromy fragment bez podobnych pomocy niczym kozica… bez problemu. Ba! Nawet służąc radą i pomocą innym schodzącym!
Po zejściu trzeba było zregenerować siły przed drogą powrotną, a w zasadzie przed tym trawersem w zasypanej kosówce. Pomimo, iż godzina była dopiero ok 14:00 temperatura zaczęła spadać i śnieg na ocienionym już wschodnim trawersie był bardziej zbity, co znacznie poprawiło komfort marszu. Praktycznie bez odpoczynku na przeł. Przedwrocie zeszliśmy na niebieski szlak w stronę chaty, podziwiając po raz ostatni widoki na Siwy Wierch i okolicę.
W niewielkiej, cieplutkiej i gwarnej chacie Czerwieniec mogliśmy wreszcie usiąść wygodnie i odpocząć po sporym wysiłku. Było ok. godziny 15:00 kiedy w schronisku zebrali się praktycznie wszyscy uczestnicy wyjazdu i Słowacy z KST. Dzieląc się wrażeniami, śmiejąc i “maszkecąc” wyniesione na plecach lub kupione smakołyki, spędziliśmy w chacie ponad godzinę. Zachodzące słońce przypomniało nam o konieczności powrotu. Droga ze schroniska była szeroka leśną drogą, także dopiero na Rozstajach pod Kamieniołomem, gdzie szlak niebieski skręcał stromą ścieżką w las, trzeba było wyciągnąć czołówki, rozkręcić kije a nawet ubrać raczki. Na szczęście większość osób była przygotowana na nocną wędrówkę. Strome i śliskie zejście skutecznie utrudniało możliwość korzystania, z innych niż czołówka, źródeł światła (np. z latarki w komórce). Dlatego też większość nie zaopatrzonych w odpowiedni sprzęt korzystała z pomocy i uprzejmości innych. Na szczęście był to krótki fragment szlaku. I tak większymi lub mniejszymi grupkami załoga cało i punktualnie dotarła na parking w Bobrowieckim Wapienniku, gdzie czekał na nas autokar.
Niewątpliwie ta grudniowa wycieczka na długo pozostanie w pamięci uczestników. Ciężkie warunki terenowe i zmęczenie zdecydowanie zrekompensowały nam piękna i słoneczna pogoda, cudowne widoki ośnieżonych szczytów wyłaniających się zza morza gęstych chmur zalegających w dolinach oraz wdzięcznie iskrzący się w słońcu wszechobecny, biały puch. Warto było zadać sobie ten trud wędrówki w takich okolicznościach.
Dziękuję organizatorom i naszemu Przewodnikowi Janowi oraz Uczestnikom za wspólne wędrowanie. Była to naprawdę fantastyczna wyprawa. Szczególnie zaś dziękuję wszystkim, z którymi miałam przyjemność pokonywać trudności, dzielić się zachwytem oraz podziwiać przepiękne okoliczności i zjawiska przyrody.

Martyna Ptaszek
.

nasza grupa na starcie wycieczki

Zaszufladkowano do kategorii kronika - 2017 | Możliwość komentowania Siwy Wierch (Tatry Zachodnie, Słowacja) – wycieczka górska – 2 grudnia 2017 r. została wyłączona

„Co słychać?” nr 11 (323) / 2017

cs323Listopadowy numer „Co słychać?” o objętości 12 stron otwiera relacja z II Forum Przewodnickiego PTT, które odbyło się w dniach 17-19 listopada 2017 r. w Zawoi.
Wśród wieści „z życia ZG PTT” przeczytamy o Forum z punktu widzenia organizatora oraz o VI posiedzeniu ZG PTT X kadencji.
Obszerny i w dużej mierze poświęcony młodym turystom jest w tym numerze dział „Z życia Oddziałów”. Dowiemy się z niego o nowych władzach SKK PTT przy PCE w Chrzanowie, nowych Szkolnych Kołach PTT w Bielsku-Białej, Biłgoraju i Luszowicach, a także przeczytamy relacje z wycieczki tarnowskiego SK PTT na Babią Górę oraz VI Powiatowego Konkursu Wiedzy o górach w Chrzanowie. W tym dziale możemy także przeczytać o nowych władzach Oddziału PTT w Krakowie, 20-leciu Oddziału PTT „MKG Carpatia” w Mielcu, jesiennym wyjeździe „Sabałowego Klanu” w Pieniny oraz wędrówce Koła PTT w Oświęcimiu szlakami Beskidu Niskiego w ramach III Rajdu im. Czesława Klimczyka. Tę część numeru uzupełniają notka o konkursie fotograficznym Koła PTT w Kozach „Kadry z wakacyjnych podróży 2017” oraz wspomnienie zmarłego Ryszarda Wilczaka z Oświęcimia.
W dalszej części numeru znajdziemy relacje z wydarzeń zorganizowanych w ramach Święta Niepodległości przez PTT z Kóz, Tarnobrzega i Tarnowa.
Numer uzupełnia małe sprostowanie wynikające z braku podpisu pod zdjęciem w poprzednim numerze „Co słychać?”.

Życzymy przyjemnej lektury! (pobierz -> 0,97 MB)

Redakcja „Co słychać?”

Zaszufladkowano do kategorii "Co słychać?" | Możliwość komentowania „Co słychać?” nr 11 (323) / 2017 została wyłączona

Odznaka za przejście szlaku „Grybów – Rzeszów”

Gdy w 2014 r. z okazji jubileuszu 90-lecia Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego w Bielsku-Białej ustanawialiśmy odznakę krajoznawczo-turystyczną „Śladami bielsko-bialskiego PTT”, Zarząd Oddziału PTT w Tarnowie, również z okazji jubileuszu 90-lecia swojego oddziału ustanowił odznakę turystyczną, przyznawaną za przejście szlaku długodystansowego łączącego Tarnów z Wielkim Rogaczem – szczytem położonym w Beskidzie Sądeckim.
Niedawno, bo we wrześniu 2017 r. Oddział PTT w Tarnowie ustanowił kolejną odznakę. Tym razem ubiegać mogą się o nią wszyscy, którzy pokonają szlak niebieski prowadzący z Grybowa do Rzeszowa. To jeden z najdłuższych szlaków w Polsce. W większości przebiega przez rzadko odwiedzane przez turystów tereny, chociaż na jego trasie leżą też tak znane miejsca, jak Wielka Rawka, Bukowe Berdo, Arłamów, Kalwaria Pacławska czy Krasiczyn.
W imieniu koleżanek i kolegów z tarnowskiego oddziału PTT serdecznie zapraszamy pasjonatów wędrowania po beskidzkich pustkowiach do zdobywania nowej odznaki. Regulamin odznaki można znaleźć na stronie: www.tarnow.ptt.org.pl.

Zarząd Oddziału

Zaszufladkowano do kategorii aktualności | Możliwość komentowania Odznaka za przejście szlaku „Grybów – Rzeszów” została wyłączona

„Ptaki naszych Beskidów” – prelekcja Jana Króla – 28 listopada 2017 r.

Podczas kolejnego spotkania we wtorkowy wieczór Jan Król (Prezes Koła Ornitologów w Bielsku-Białej) swą prelekcją przypomniał nam, że chodząc po górach nie tylko zdobywamy szczyty, podziwiamy widoki, ale też, a może przede wszystkim możemy być w bliskim kontakcie z przyrodą. O tym jak istotny i ciekawy to temat pokazało liczne grono słuchaczy, bo ponad 30 osób.
Bohaterami prelekcji stały się ptaki. Na półtorej godziny przenieśliśmy się w świat pierzastych mieszkańców naszych gór. A jak się okazało później naprawdę mamy co podziwiać. Wśród licznych przedstawicieli awifauny samego Beskidu Śląskiego, 19 gatunków objętych jest szczególną ochroną w skali Europy (I Załącznik Dyrektywy Ptasiej). Należą do nich między innymi wspomniane w prezentacji: głuszec, którego hodowla z powodzeniem prowadzona jest w Nadleśnictwie Wisła i zasila zasoby naturalne, nasza najmniejsza sowa – sóweczka, puszczyk uralski, derkacz, zimorodek, dzięcioł zielonosiwy, bocian czarny czy pokrzewka jarzębata zwana po prostu jarzębatką. Spotkanie było okazją nie tylko do zanotowania wielu cennych informacji i ciekawostek. Każde ze wspomnianych zwierząt mogliśmy dzięki pasji autora oglądać na prezentacji. Oprócz rzadkich gatunków, zobaczyliśmy też te, przylatujące do nas sezonowo np. jemiołuszki oraz licznie występujące jak np. sikora bogatka, modraszka, sójka, kowalik, dzięcioł duży.
Autor nie pozwalał na chwilę nudy- na zdjęciach podziwialiśmy nie tylko ptaki, ale też wspaniałe drugoplanowe krajobrazy. Okazało się, że fotografując przyrodę sami możemy sprawić sobie niespodziankę w postaci przypadkowych kompozycji, gier kolorów. Pośród licznych zdjęć ptaków prelegent załączył inne ciekawe gatunki owadów (motyle, ważki, chrząszcze), płazów (m.in. traszki, kumak), gadów oraz ssaków, które można zaobserwować i podziwiać w górskim krajobrazie.
Skoro już zostaliśmy uzbrojeni w sporą dawkę informacji, nie pozostaje nic innego jak tylko chwycić za lornetkę, wyostrzyć wzrok i ruszać w góry, żeby na własne oczy zobaczyć jak piękny i bogaty jest świat awifauny w naszych Beskidach.

Barbara Krowińska
.

przed rozpoczęciem prelekcji

Zaszufladkowano do kategorii kronika - 2017 | Możliwość komentowania „Ptaki naszych Beskidów” – prelekcja Jana Króla – 28 listopada 2017 r. została wyłączona

Babia Góra, Zawoja (Beskid Żywiecki) – wycieczka górsko-krajoznawcza pt. „Andrzejki pod Babią” – 24-26 listopada 2017 r.

Jak co roku PTT z Bielska-Białej oddziałową zabawę andrzejkową zorganizował pod północnymi stokami Królowej Beskidów – w Zawoi. Na cały trzydniowy wyjazd zaplanowano wiele atrakcji: prelekcje, zabawę andrzejkową, no i oczywiście wypad w góry, którego zabraknąć nie mogło.
Spotkanie andrzejkowe odbyło się w Chacie pod Kwiatkiem umiejscowionej kilka minut spacerkiem od wejścia do Babiogórskiego Parku Narodowego (BgPN) w Zawoi Markowej. Na ten pamiętny weeekend cały obiekt pozostawał tylko do naszej dyspozycji.
Piątkowy wieczór, czas przyjazdów, minął nam przyjemnie w kameralnym, jeszcze, gronie przy gorącej herbatce i porywających wspomnieniach z górskich wypraw Szymona Barona na Bałkany. Przy tej okazji nie mogło zabraknąć prelekcji o Skandynawii i kiszonym śledziu… Wspomnieniom i rozmowom nie było końca, ale mając w perspektywie pobudkę o wczesnych godzinach porannych i zdobycie najwyższego beskidzkiego szczytu – Babiej Góry (1725 m n.p.m.), trzeba było podjąć tę trudną decyzję i udać się na spoczynek. Nie wszyscy borykali się z takimi dylematami. Część grupy wraz z naszymi najmłodszymi członkami PTT zaplanowała wypad w rejon Mosornego Gronia, gdzie ruszyli na poszukiwanie jednego z najwyższych beskidzkich wodospadów, wodospadu na Mosornym Potoku.
Sobotni, rześki poranek zapowiadał piękny i słoneczny dzień. Ośnieżony szczyt Babiej Góry zaglądał w nasze okna zza drzew i pobliskich dachów, wabiąc obietnicą pięknych widoków. Pomimo wczesnej pory, rozochocona i gotowa na wszelkie warunki (rękawiczki, czapki, szaliki, kije, raczki) załoga punktualnie stawiła się na miejsce zbiórki. Dzień był piękny i w miarę ciepły, jedyne co wzbudzało obawy to dość silny w dolinie wiatr… Nie miało to jednak wpływu na nasze plany, przynajmniej na początku… Do schroniska na Markowych Szczawinach doszliśmy szybko, aczkolwiek zakapturzeni, zielonym szlakiem z Zawoi Markowej.
Linia górnego płaju była jednocześnie granicą śniegu. Do schroniska dochodziło zewsząd wielu turystów, ale na wędrówki w stronę szczytu decydowali się tylko ci bardziej wprawieni i z lepszym sprzętem. Schodzący turyści już od schroniska ostrzegali przed bardzo silnym, porywistym wiatrem na grzbiecie, udokumentowanym na filmikach. Jednak mało kto chciał rezygnować i kierował swoje kroki w górę, żeby przekonać się o sile wiatru na własnej skórze. Podobnie było w naszym przypadku. Nasz Przewodnik Robert Słonka kwestię zdobycia Diablaka pozostawił otwartą, uzależnioną od warunków jakie zastaniemy na grzbiecie. Mocno zmotywowani z raczkami/rakami na butach i szczelnie naciągniętymi na czapki kapturami ruszyliśmy czerwonym szlakiem na przełęcz Brona. Tak jak przypuszczaliśmy, po osiągnięciu grani przekonaliśmy się o rzeczywistej, jak nam się wówczas wydawało…, sile wiatru. Dwie osoby zdecydowały się skierować na zachód w stronę Małej Babiej, natomiast reszta załogi zapięta szczelnie po same uszy twardo podążyła na wschód, w stronę szczytu Babiej Góry.
Silny wiatr, wyciskający łzy z oczu, nie mógł jednak odwrócić naszej uwagi od tego, co nas otaczało. Na przełęczy otworzyła nam się przepiękna panorama 360° z widokiem na Beskidy i Tatry. Z powodu wiatru ciężko było utrzymać aparat/telefon w dłoni, ale nikt nie odmówił sobie zrobienia paru efektownych zdjęć, choć tradycyjna fota z banerem stanowiła wyzwanie…
Smagani wiatrem od południa i południowego-zachodu mozolnie zdobywaliśmy wysokość stromym podejściem. Trudno byłoby narzekać, nawet jeżeli ktoś by próbował, Ba! niektórym z nas znacznie wzrosło poczucie komfortu cieplnego, gdyż mimo podejścia, wiatr przyjemnie chłodził (Krzysiu). Po wyjściu na Kościółki (1606 m n.p.m.) dalsze losy naszej wycieczki ostatecznie się wyjaśniły. Każdy z nas czuł, że tym razem przyroda nie pozwoli nam na osiągniecie celu. Z lekkim żalem, walcząc z popychającym nas na skraj grani wiatrem, bez słów, których i tak nie bylibyśmy w stanie wykrzyczeć, zawróciliśmy w stronę przełęczy Brona. Mimo wszystko ten bardzo, bardzo silny wiatr wyzwolił w nas ogromne pokłady dziecięcej radości Na Bronie spotkaliśmy resztę naszej ekipy, która właśnie zeszła po zdobyciu Małej Babiej i podobno tam nie wiało tak mocno. Trochę, żeby zaspokoić „żądzę” zdobywania szczytów, trochę dla zabawy, a trochę dlatego, że szkoda byłoby wracać tak wcześnie, zmieniliśmy cel naszej wędrówki i poszliśmy na szczyt Małej Babiej. Idąc nieosłoniętym grzbietem, na szczęście po nieco szerszej ścieżce, mocno zapierając się kijami udało nam się osiągnąć cel. Wiatr boczny, porywisty dał się nam mocno we znaki. Miejscami podmuchy były tak mocne, że jedynie obrócenie się plecami i mocne zaparcie kijkami chroniło nas przed niechybnym upadkiem w śnieg. Spychani wiatrem niejednokrotnie szliśmy przymusowymi trawersami wydeptanej ścieżki, brnąc w śniegu po kolana. Na szczęście biały puch amortyzował nagłe, przypadkowe (w zależności od siły i kierunku wiatru) ruchy. W zasadzie nasz marsz przypominał trochę chód zombie z Walking Dead czy Jakuba Wędrowycza po imprezie u Semena, ale udało nam się zdobyć szczyt Małej Babiej, a nawet zejść bez strat w ludziach i sprzęcie. Ten niewątpliwy sukces udokumentowany został zdjęciem, ale tym razem bez banera PTT…
Całą drogę powrotną dyskutowaliśmy przeżywając jeszcze raz emocje z grzbietu, których tam nie byliśmy w stanie ani wyrazić ani usłyszeć. To niesamowite, ile dziecięcej radości wydobył z nas ten niespotykanie silny wiatr. U niektórych objawiła się spontanicznym zjazdem w stylu „na kuferku” ze stromego zejścia. Przyznam, że uznałam to za świetny pomysł i już wyglądałam okazji do podobnego wyczynu (i chyba nie tylko ja…), kiedy Robert głosem przewodnickiego rozsądku zdecydowanie odradził nam podobnych harców. Oczywiście miał rację.
Po dłuższym odpoczynku w przyjemnym cieple i solidnym posiłku w schronisku na Markowych Szczawinach, szybko i bez problemów zeszliśmy zielonym szlakiem do Zawoi Markowej i dalej do naszej chaty. Godzina była wprawdzie młoda, ale spieszyć się było do czego. Na miejsce dotarli bowiem już prawie wszyscy zainteresowani. Po szybkich i sprawnie zorganizowanych przygotowaniach rozpoczęliśmy andrzejkową zabawę. Na stole było mnóstwo przepysznych, domowych wypieków, różnorakich przekąsek i sałatek. Oczywiście nie zabrakło typowych dla tego święta zabaw, jak lanie wosku przez klucz i odczytywanie z cieni, czy wróżby. Wszystko to było możliwe dzięki ogromnemu zaangażowaniu Dzieci i Mam. Także nawet starsi mieli okazję poznać swoją przyszłość. I tak ten długi wieczór minął nam na rozmowach, żartach i zabawie.
Niedzielny poranek, tak różny od sobotniego „wiatrodnia”, przywitał nas zaśnieżonym, cichym (bez wiatru) szarym krajobrazem za oknem. Ta szarość obecna w przyrodzie chyba we wszystkich swoich odcieniach była niesamowita. Podczas śniadania i obowiązkowej kawusi po nadszarpniętej nocy z wielkim zainteresowaniem wysłuchaliśmy prelekcji Roberta Słonki o Wawrzyńcu Szkolniku, osobie szczególnej w historii Zawoi i babiogórskiej turystyki, pierwszym licencjonowanym przewodniku w rejonie Babiej Góry. Po przekazaniu nam wiedzy teoretycznej nasz prelegent zaprosił nas na spacer śladami Wawrzyńca Szkolnika. Aura otaczającego nas krajobrazu była niezwykła. Niski pułap chmur dodatkowo „zamykał” nas w niewielkiej zimowej przestrzeni o wszystkich kolorach szarości. Gdzieniegdzie tylko małe, czerwone owoce ze starej jabłoni czy ciemna zieleń trawy pod rozłożystymi drzewami czy w końcu złoto-ruda barwa nie opadłych jeszcze liści brzozy kontrastowały mocno z zimnymi odcieniami bieli i szarości całej okolicy. Poza mrocznymi, zimowymi widokami na spacerze zobaczyliśmy zabytkowe drewniane chaty w Skansenie im. J. Żaka w Zawoi Markowej oraz trzy stare piwniczki i drewnianą dzwonnice loretańską w Zawoi Czatoży. Po tak przyjemnie spędzonym przedpołudniu przyszedł czas na… jeszcze jedną kawusię oraz pożegnania i powroty.
Mam nadzieję, że te wspólnie spędzone trzy dni dały wszystkim uczestnikom wyjazdu tak wiele radości jak i mnie. Mieliśmy okazję poznać zmienną naturę beskidzkich gór i samej Babiej Góry, która najpierw w piękną, słoneczną pogodę zaskoczyła nas wiatrem świszczącym w uszach i dławiącym oddech w gardle, a potem następnego dnia całkowicie skryła się w ogłuszającej ciszy za ciężką pierzyną śniegowych chmur. Mieliśmy też możliwość pogłębienia naszej wiedzy, podzielenia się doświadczeniami, a przede wszystkim relaksu i wspólnej zabawy. Dla większości była to okazja do spotkania się ze starymi przyjaciółmi, a dla innych do poznania nowych.
Dziękuję wszystkim za ten wspólnie spędzony czas i mam nadzieję, że jeszcze nieraz się zobaczymy.

Martyna Ptaszek
.

przed Chatą pod Kwiatkiem

Zaszufladkowano do kategorii kronika - 2017 | Możliwość komentowania Babia Góra, Zawoja (Beskid Żywiecki) – wycieczka górsko-krajoznawcza pt. „Andrzejki pod Babią” – 24-26 listopada 2017 r. została wyłączona

Witamy w naszym gronie!

Informujemy, że w dniu 22 listopada 2017 r. do działającego przy naszym Oddziale – Szkolnego Koła PTT „Pionowy Świat” przy Szkole Podstawowej nr 27 w Bielsku-Białej wstąpiła: Monika Fuczik.

Serdecznie witamy w naszym gronie!

Zaszufladkowano do kategorii aktualności | Możliwość komentowania Witamy w naszym gronie! została wyłączona

„Rumunia na cztery łapy” – prelekcja Krystyny Koper i Radosława Zawady – 21 listopada 2017 r.

Bywając na cotygodniowych prelekcjach w lokalu bielskiego oddziału PTT można szczegółowo poznać wiele atrakcyjnych zakątków Europy, a niekiedy również innych kontynentów, bez wyjeżdżania z Bielska. Są relacje z wypraw górskich (wspinaczkowych i turystycznych), speleologicznych, rowerowych, kajakowych, żeglarskich czy off-roadowych.
Właśnie zdjęcia i filmiki z takiej off-roadowej wyprawo-wycieczki pokazali nam dzisiaj Krystyna i Radek. W kilka miesięcy po zakupie i renowacji używanego samochodu terenowego wybrali się z grupą przyjaciół na penetrowanie bezdroży Gór Marmaroskich w Rumunii. Radek spędził większość tegorocznych wiosennych weekendów na „majsterkowaniu” przy nowym nabytku oraz ćwiczeniu się w jeździe terenowej. Efekty pracy okazały się zadawalające, bo pojazd nie zawiódł podczas wyprawy, a kierowca wychodził obronną ręką z wielu opresji podczas jazdy prawdziwie terenowej. Należy też wyjaśnić zagadkowy tytuł pokazu „Rumunia na cztery łapy”. A więc w wyprawie brały udział 4 załogi w autach terenowych z napędem 4×4 (Mitsubishi Montero, Nissan Patrol, Suzuki Vitara, Nissan Terrano). Dodatkowym załogantem w samochodzie naszych Prelegentów był ich domownik, pies Shimo (bodrer collie – blue merle)
Wyprawa nie miała za zadanie osiągnięcie jakiegoś konkretnego celu. Miała być dobrą zabawą, spędzeniem czasu z dala od cywilizacji oraz podszkoleniem się w jeździe terenowej i nabraniem doświadczenia przed kolejnymi, może dłuższymi wyprawami. Tylko jedna załoga miała duże doświadczenie w trudnych wyprawach off-roadowych, m.in. przejazd przez Rosję europejską oraz Syberię do wybrzeży Pacyfiku i powrót do Polski. To doświadczenie i zabrane wyposażenie wielokrotnie przydało się podczas omawianej wyprawy. Np. piła spalinowa do usuwania powalonych drzew blokujących leśne drogi. Ogólnie dzienne przejazdy odbywały się na zasadzie „gdzie nogi”, a dokładniej koła, poniosą. Jazda danego dnia kończyła się w miejscu, gdzie były piękne widoki i łatwy dostęp do wody. Uczestnicy mieli namioty lub spali w samochodach oraz kilkudniowe zapasy żywności w bagażnikach. Do przejazdów były wybierane dukty leśne i ścieżki prowadzące do szałasów pasterskich. Karpaty Marmaroskie to jedne z dzikszych i odciętych od cywilizacji gór Europy. Najwyższe szczyty przekraczają 1900 m n.p.m. Pełno tutaj górskich hal (połonin) z przepięknymi widokami i stadami pasących się owiec, krów oraz koni. Namiot (obozowisko) można w Rumunii rozbić praktycznie wszędzie i nie wymagane jest żadne pozwolenie. Dzienne przejechane dystanse wynosiły zaledwie 20-30 km. Często konieczne było wspólne wyciąganie któregoś z pojazdów, który „zakopał” się w podmokłym terenie lub zawiesił w wąskim jarze. Off-roadowa przygoda rozpoczęła się w stolicy regionu, mieście Baia Mare i zakończyła zwiedzaniem Wesołego Cmentarza w miejscowości Sapanta. Następnie samochody pomknęły na Wybrzeże Morza Czarnego i po krótkim pobycie na plaży wyprawa powróciła do kraju, zaliczając prawie ukończoną Transalpinę.
Z dzisiejszej prelekcji wyszedłem z przekonaniem, że warto wybrać się do Rumunii, gdzie krajobrazy są przepiękne, a ludzie gościnni i życzliwi. To tylko kilka godzin jazdy samochodem, a jak odmienny kraj. Jak się posiada auto terenowe, to można sprawdzić jego walory i swoje umiejętności.

AZ
.

w trakcie prelekcji

Zaszufladkowano do kategorii kronika - 2017 | Możliwość komentowania „Rumunia na cztery łapy” – prelekcja Krystyny Koper i Radosława Zawady – 21 listopada 2017 r. została wyłączona

Błatnia (Beskid Śląski) – wycieczka górska dla seniorów – 21 listopada 2017 r.

Zgodnie z obietnicą w kolejny wycieczkowy wtorek pojechaliśmy do Brennej. Tym razem współorganizatorem był Paweł, który poprowadził nas Szlakiem Wspomnień od przystanku Brenna Kotarz przez Bukowy Groń na Błatnią. Zaczął padać drobny śnieg, im wyżej tym jego pokrywa była obfitsza. Wspaniale na tym tle prezentowały się złote igiełki modrzewi i ostatnie jesienne liście. Po ok. godzinnym marszu dotarliśmy do Krzyża Zakochanych. Został on ufundowany przez młodą dziewczynę z Bielska, której rodzice zabronili wyjść za mąż za ukochanego, który był niższego stanu. Krzyż został zaprojektowany przez Ludwika Konarzewskiego i wyrzeźbiony z drewna modrzewiowego. Otaczał nas niebywale piękny, zimowy krajobraz. Nasza szesnastka dzielnie pokonała Bukowy Groń i dotarła do szlaku łączącego Błatnią z Klimczokiem. Na podszczytowej polanie hulał porywisty wiatr, niebawem jednak we mgle pojawiło się schronisko. Po dłuższym odpoczynku rozpoczęliśmy schodzenie w kierunku Wapienicy. Pod samym szczytem Błatniej znajduje się samotna chałupa góralska. Ilekroć tamtędy przechodzimy Witek opowiada nam historię jej mieszkańca Jadamka /Adama/ Grenia, który był niezwykle porywczym człowiekiem. Wynikały z tego najróżniejsze perypetie, których udziałem byli okoliczni mieszkańcy i przechodzący turyści.
Ostatni etap to zejście przez Przykrą do Wapienicy. Z tej perspektywy góry otaczające te dolinę wydały się nam niebotycznie wysokie i monumentalne. Minęliśmy zaporę w Wapienicy, Krzywą Chatę i przy potoku Żydowskim pożegnaliśmy się obiecując sobie rychły powrót na zimowe szlaki.

Teresa Kubik
.

seniorzy na szlaku

Zaszufladkowano do kategorii kronika - 2017, seniorzy | Możliwość komentowania Błatnia (Beskid Śląski) – wycieczka górska dla seniorów – 21 listopada 2017 r. została wyłączona