Informujemy, że w dniu 26 września 2017 r. do Oddziału PTT w Bielsku-Białej wstąpił Janusz Cepcer.
Serdecznie witamy w naszym gronie!
Informujemy, że w dniu 26 września 2017 r. do Oddziału PTT w Bielsku-Białej wstąpił Janusz Cepcer.
Serdecznie witamy w naszym gronie!
Wczesnym rankiem w niedzielę 24 września 2017 r. o godz. 6:00 wyruszyliśmy w kolejną górską wycieczkę z PTT. Tym razem celem wyjazdu był Salatyn (1630 m. n.p.m.) – szczyt w zachodniej części Niżnych Tatr na Słowacji. Naszym Przewodnikiem był doświadczony Witold Kubik.
Wyjechaliśmy bez większych opóźnień. Przed godziną 9:00 dotarliśmy do miejscowości Ludrowa, koło miasta Rozemberok, skąd wyruszyliśmy, po wykonaniu tradycyjnego zdjęcia całej grupy. Czekała nas 3,5-godzinna wędrówka zielonym szlakiem na Salatyn. Po wcześniejszych, kilkudniowych opadach szlak był błotnisty, a góry otulone chmurami. Z ubitej leśnej drogi szybko skręciliśmy w wąską leśną ścieżkę, której niemal całą powierzchnię przejęła spływająca z grzbietu, cienka strużka wody. W iglastym lesie bardzo szybko obudziły się wśród Uczestników instynkty grzybiarzy. Nie było to trudne, gdyż ciemno-żółte/pomarańczowe rydze wyraźnie rzucały się w oczy pośród ściółki. Rosły dosłownie na każdym kroku i ciężko było oprzeć się pokusie i powszechnemu nastrojowi grzybobrania. Tym razem niedoścignionym amatorem rydzów był George, który z poświęceniem dźwigał dwie wielkie torby. Pogoda też sprzyjała skupieniu się na najbliższym otoczeniu, pokrytym drobnymi kropelkami.Wszechobecna mgła, drzewa porośnięte szaro-zielono-błękitnymi porostami oraz wiatrołomy stanowiące częstą przeszkodę na szlaku, razem tworzyły niezwykły klimat. Na szlaku była tylko nasza grupa i… niedźwiedź porykujący, gdzieś w oddali za naszymi plecami. Wśród takich okoliczności przyrody zdobyliśmy szczyt Bohunowa (1312 m n.p.m.), a następnie doszliśmy do Sedla pod Małym Salatinem. Stamtąd, posiliwszy się nieco, dalej wędrowaliśmy grzbietem o stromych zboczach ze skałkami. Wraz ze wzrostem wysokości gęsty las ustępował miejsca skarłowaciałym iglakom i jarzębinom, a te z kolei kosodrzewinie i mieniącym się we wszystkich kolorach jesieni krzakom borówek. Labiryntem wśród kosówki (sięgającej niewiele ponad nasze głowy) dotarliśmy na szczyt Salatyn (1630 m.n.p.m.) spowity zewsząd chmurami. Musieliśmy uwierzyć na słowo Panu Witoldowi, że panoramy ze szczytu są imponujące.
Schodząc ze szczytu trzymaliśmy się szlaku zielonego. Zejście było krótkie, ale bardzo strome, aż do Roztockiego Sedla. Dalej ubita, szeroka leśna droga łagodnie schodziła w dół wzdłuż górskiego potoku Raztocna, gdzie mieliśmy okazję umyć, ubłocone do granic możliwości, buty. Czerwonym szlakiem zeszliśmy do miejscowości Liptowska Luźna ok. godz. 16:00, gdzie Przewodnik zarządził kilkunastominutową przerwę. Do Bielska – Białej dotarliśmy ok godz. 19:00.
Jakie wrażenia i wnioski po tym wyjeździe w Niżne Tatry? Takie, że pogoda w górach jest zawsze. Raz zachęca nas widokami, a innym razem pozwala dostrzec piękno przyrody na bliższym planie, tuż pod naszym nosem 🙂 Wyjazd nie mógłby się jednak udać bez wytrwałych i zmotywowanych Uczestników oraz czujnego Przewodnika – Witolda Kubik wraz z jego pomocnikiem zamykającym grupę i dbającym, żeby nikt nie zgubił się we mgle – Grzegorzem. Nie należy również zapominać o roli naszego Kierowcy, który bezpiecznie nas dowiózł i dbał również o dyscyplinę czasową naszego wyjazdu 😉
Dziękuję wszystkim za wspaniały wyjazd i do zobaczenia następnym razem !!!
MP
.
22 września 2017 r. w Książnicy Beskidzkiej odbyły się organizowane przez Urząd Miejski w Bielsku-Białej obchody Światowego Dnia Turystyki.
Jak co roku jest to okazja do wręczenia wyróżnień osobom zasłużonym dla rozwoju turystyki w Bielsku-Białej. W tym roku wśród wyróżnionych „za osobiste zaangażowanie w rozwój turystyki w regionie oraz promowanie walorów turystycznych Bielska-Białej” znalazł się wiceprezes naszego Oddziału, kol. Tomasz Rakoczy, z kolei za aktywne propagowanie turystyki wśród dzieci i młodzieży wyróżnieni zostali Małgorzata Kubieniec (nieobecna podczas obchodów) i Sebastian Kuliński, opiekunowie Szkolnego Koła PTT „Pionowy Świat” przy Gimnazjum nr 11 im. Jerzego Kukuczki w Bielsku-Białej, które działa przy naszym Oddziale.
Serdecznie gratulujemy Koleżance i Kolegom!
Zarząd Oddziału
.
Tomasz Rakoczy i Sebastian Kuliński z przyznanymi wyróżnieniami
Informujemy, że w dniu 22 września 2017 r. do Oddziału PTT w Bielsku-Białej wstąpiła Magdalena Kozioł.
Serdecznie witamy w naszym gronie!
Jako, że nasza organizacja ma charakter towarzyski w ramach integracji międzyoddziałowej przedstawiciele naszego Oddziału zawitali na dwóch wycieczkach zorganizowanych przez Oddział PTT „Beskid” z Nowego Sącza: 3 września na Giewoncie (Tatry Zachodnie) oraz 17 września na Krywaniu (Tatry Wysokie, Słowacja).
Mimo niepogody, nasi przyjaciele z Nowego Sącza wykazali się determinacją i solidarnością w zdobywaniu zamierzonych celów z niegasnącym humorem. Przy aprobacie i ku uciesze uczestników na wymienionych szczytach, dzięki reprezentantom z Bielska-Białej zostały zatknięte również insygnia naszego oddziału.
Zapraszamy koleżanki i kolegów z zaprzyjaźnionych oddziałów i kół PTT do uczestnictwa także na naszych imprezach.
Arkadiusz Kłaptocz
.
pamiątkowe zdjęcie na szczycie Krywania
Informujemy, że w dniu 20 września 2017 r. do Oddziału PTT w Bielsku-Białej wstąpiła Małgorzata Polak.
Serdecznie witamy w naszym gronie!
Na dzisiejszej prelekcji zostaliśmy zabrani przez Martynę Ptaszek do zabytków starożytnego Rzymu. Prelegentka pokazała nam zdjęcia z pobytu w Rzymie. Z racji swoich zainteresowań i wykształcenia, skupiła się na pozostałościach (ruinach) budowli, które powstały w czasach Republiki i Cesarstwa Rzymskiego. Zdjęcia aktualnego stanu budowli były urozmaicone zdjęciami rekonstrukcji, które powstawały, np. do potrzeb filmów oraz rekonstrukcjami (animacjami) komputerowymi.
Usłyszeliśmy m.in. o Forum Boarium zlokalizowanym na brzegu Tybru, ze świątynią Herkulesa i Portunusa, Forum Romanum powstałym w otoczeniu sześciu wzgórz rzymskich, z łukiem Augusta i świątynią Saturna, Forum Cezara, Forum Augusta i Forum Trajana, które są zlokalizowane w pobliżu Forum Romanum, budowlach na wzgórzu Palatyn (Circus Maximus) i wzgórzu Kapitol. Wzgórze Kapitol zabudowane jest obecnie bardziej współczesnymi obiektami. Została przypomniana legenda o gęsiach kapitolińskich, które uratowały Rzym podczas napadu Galów. Mowa była także o największej budowli starożytnego Rzymu, którym było Koloseum. Trybuny tego olbrzymiego amfiteatru mogły pomieścić ok. 50 tys. widzów i były zadaszone. Wspomniane zostały także mury i bramy starożytnego Rzymu oraz Łuki Triumfalne (Konstantyna Wielkiego i Septymiusza Sewera).
Mówiąc o budowlach Starożytnego Rzymu, trudno było nie wspomnieć o drogach rzymskich, które zaczynały się na Forum Romanum od tzw. Milliarium Aureum (złoty kamień milowy). Bite (brukowane) drogi w okresie świetności Cesarstwa liczyły prawie 80 tys. kilometrów i niektóre ich fragmenty zachowały się do dziś.
Ponieważ „wszystkie drogi prowadzą do Rzymu”, w dyskusji Uczestnicy spotkania mile wspominali swoje bytności w Rzymie i wyrażali nadzieję odwiedzenia go ponownie.
AZ
.
w trakcie prelekcji
Informujemy, że w dniu 19 września 2017 r. do Oddziału PTT w Bielsku-Białej wstąpił Tadeusz Kaczmarczyk.
Serdecznie witamy w naszym gronie!
Opis niedzielnej wycieczki na Żeleźnicę, którą zorganizował Oddział Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego w Bielsku-Białej, można by streścić następująco: było pochmurno i mglisto, dopiero po południu rozlało się na dobre, szlak od początku był bardzo błotnisty z wielkimi kałużami wody, trasa była bardzo łagodna i łatwa, widoki prawie żadne, jeden blady promyk słońca zobaczyliśmy w ciągu całego dnia, wśród uczestników wycieczki „zero” narzekań, bo było… grzybobranie! Wszystko to przeżyliśmy po raz pierwszy pod opieką nowej naszej przewodniczki beskidzkiej – Martyny Ptaszek.
Plan wycieczki był następujący: Przełęcz Spytkowicka (Bory) – Łysa Góra – Leszcza – Przełęcz nad Harkabuzem – Żeleźnica (912 m n.p.m.) – Bukowina Osiedle – Podszkle – Pająków Wierch (934 m n.p.m.) – Danielki – Orawka.
Niestety pogoda wymusiła na nas zmianę planu, ale tylko jej końcową część. Na szczyt Żeleźnicy dotarła większość uczestników około godz. 13:20. Jeszcze wtenczas nie lało! Nie było tam żadnej tabliczki z informacją, że ta góra nazywa się Żeleźnica, był tam tylko las. Oczywiście zrobiliśmy sobie na tym szczycie obowiązkowe, pamiątkowe zdjęcie wśród drzew, na tle buka. Poniżej szczytu postawiono kapliczkę poświęconą św. Janowi Pawłowi II, który tyle razy bywał w tych stronach.
Dobrze się stało, że skróciliśmy wędrówkę żółtym szlakiem i nie byliśmy na górze Pająków Wierch, bo wędrówka w tak ulewnym deszczu i jeszcze większym błocie, byłaby po prostu bez sensu. Dobrą decyzję podjęła nasza przewodniczka. Tymczasem schroniliśmy się pod daszkiem przy wejściu do kościoła p.w. św. Rozalii w miejscowości Podszkle i tu oczekiwaliśmy kilkanaście minut na nasz autobus. Następnie dojechaliśmy nim do miejscowości Orawka, w której i tak mieliśmy zakończyć planowo naszą wędrówkę. Tu, w Orawce, dzięki staraniom pani Martyny, zwiedziliśmy stary drewniany kościółek wybudowany w roku 1656 i później rozbudowany, będący niezwykłą perełką na szlaku drewnianej architektury. Wnętrze kościółka zdobi polichromia figularno-patronowa ukończona w 1711 roku, a więc: 12 scen z życia św. Jana Chrzciciela, cykl 53 patronów świętych i błogosławionych związanych z Węgrami oraz obrazkowy Dekalog. Byliśmy pod ogromnym wrażeniem tego, co w nim zobaczyliśmy i usłyszeliśmy z ust miejscowej pani. Dobrze, się stało, że znaleźliśmy czas dla tego cennego zabytku. Naprawdę warto było go zobaczyć!
Dzień był dla nas dzisiaj bardzo łaskawy, nasza przewodniczka Martyna również. Mogliśmy bowiem w czasie wędrówki niebieskim, a następnie żółtym szlakiem, dodatkowo zająć się poszukiwaniem grzybów. No bo co mieliśmy robić, kiedy i tak widoków żadnych nie było! Narzekać na pogodę nie mieliśmy ochoty!
Może nie tak całkiem wszyscy uczestnicy wycieczki byli grzybiarzami, ale na pewno było ich wielu. Wśród nich wyróżniał się najstarszy uczestnik wycieczki, Andrzej G., który był najlepiej przygotowany do zbierania grzybów. O ile wszyscy grzybiarze mieli ze sobą zaledwie tylko reklamówki, czyli takie cienkie foliowe woreczki, niezdrowe dla grzybów itd., to właśnie tylko Andrzej miał porządny, specjalnie uszyty na grzyby płócienny worek z paskiem na ramię.
Pierwszego pięknego grzyba – kozaka – znalazł Dżordż, czyli Jurek. Największego grzyba znalazła turystka, która powiedziała mi dzisiaj rano, że lubi jeździć z nami na wycieczki z PTT (miło było usłyszeć te słowa!), Basia znalazła jednego prawdziwka, ja jednego kozaka z pomarańczową główką, inni natomiast nazbierali tyle przeróżnych grzybów, że reklamówki zapełnione były co najmniej do połowy. Co ciekawe, wszyscy byli ze swoich zbiorów zadowoleni, myślę, że z wycieczki też!
Wracam jednak do Dżordża. Właśnie on miał dzisiaj niełatwe dwa zadania do wykonania: miał bowiem iść cały czas na końcu grupy jako „zamek” i jednocześnie być „zaganiaczem”. Te dwie funkcje Dżordż wykonał solidnie, rzetelnie, choć też czasem, gdy była taka możliwość, zerkał gdzieś „na boki”, oczywiście za grzybami… i przy tym wszystkim nie pozwolił nikomu z nas zagubić się gdzieś w tamtych podhalańskich lasach. Ta pierwsza z PTT wycieczka dla przewodniczki Martyny też nie mogła być łatwa, bo przecież miała w sobie niespodziewanie „dwa w jednym” tzn. wędrowanie i grzybobranie.
Słyszałam niedawno zdanie leśnika na temat pogody, że: w lesie może być tylko pogoda dobra, albo bardzo dobra, innej nie ma! Uważam, że w górach może być tak samo. Dzisiejsza pogoda do godziny 14-tej była bez deszczu, a później z deszczem, a nawet z ulewą, a więc… pogoda była dobra!
Do Bielska-Białej powróciliśmy szczęśliwie wieczorem około godziny 18:30. Myślami byliśmy już przy jutrzejszym, poniedziałkowym poranku, który na pewno przywita nas pięknie i słonecznie!
CS
.
Realizując projekt „Korona Gór Polski” wybraliśmy się na trzydniową wycieczkę w Beskid Niski i Bieszczady.
Nasza podróż rozpoczęła się w piątek 15 września o godzinie 5:45. Wraz z przewodnikami i opiekunami pojechaliśmy zdobywać pierwszy szczyt – Lackową. Trasa nie była łatwa, ponieważ podejście było bardzo strome. Na szczęście udało nam się wdrapać na górę. Dumni z siebie zrobiliśmy sobie zdjęcia grupowe, jak i szkolne. Schodzenie było o wiele cięższe od wspinaczki, towarzyszyła nam przy nim adrenalina. Następnie zmęczeni wróciliśmy do naszego busa oraz udaliśmy się do Bacówki PTTK w Cisnej. Zaznajomiliśmy się z nowymi pokojami i poszliśmy na obiadokolację. Wyczerpani całym dniem zasnęliśmy.
Drugiego dnia obudził nas budzik. Po śniadaniu, spakowani udaliśmy się zdobywać Tarnicę. Niepodziewanie towarzyszyła nam piękna pogoda. Trasa była długa, lecz ciekawa. Nasza podróż zaczęła się gęstym lasem. Po dwóch godzinach przyjemnego marszu wyszliśmy na szerokie polany – połoniny. Przez następne półtorej godziny podziwialiśmy przepiękne widoki zmierzając na szczyt. Gdy dotarliśmy do celu zaparło nam dech w piersiach. Jak na dłoni mogliśmy zobaczyć granice Ukrainy, Słowacji i Polski. Widoku jaki widzieliśmy nie przedstawi żadne zdjęcie. Dużo czasu spędziliśmy ciesząc się z naszej wytrwałości. Następnie zmierzaliśmy kolejnymi szczytami do końca naszej trasy. Wszyscy zmęczeni lecz radośni udaliśmy się do naszego schroniska. Zjedliśmy pyszną obiadokolacje i odświeżeni poszliśmy spać.
Trzeciego dnia połowa naszej grupy poszła do kościoła w Cisnej. W naszych planach znajdowało się obejrzenie Jeziora Solińskiego. jednak warunki pogodowe nie pozwoliły nam na to. Rozpoczęliśmy powrót do Bielska-Białej. Dojechaliśmy autobusem na parking szkolny o 16:30 w niedzielę. Wycieczka była bardzo fascynująca a widoki, które zobaczyliśmy zostaną w naszej pamięci.
Małgorzata Kosiec i Monika Fuczik (SP27 Bielsko-Biała)
.
Wszyscy w napięciu wpatrywali się w ograniczony horyzont. Wiatr bezlitośnie chłostał po twarzach, skrytych do maksimum w kapturach. Każda para oczu z wyczekiwaniem mrużyła się w oczekiwaniu. Po głowach chodziła tylko jedna myśl.
Spóźnienie.
(No, i może jeszcze rozmyślania nad zajęciem miejsc, uwagi na temat chusteczek, komputerów stacjonarnych i różowych liści).
Nerwowo postukujące o podłoże grube podeszwy budowały napięcie, już od dawna sięgające zenitu. Spojrzenia niekiedy ukradkiem kierowane były na tarcze zegarków (lub wyświetlacze telefonów). Nikt nie śmiał rozluźnić się już od kilku minut, kiedy to ujawniło się czasowe opóźnienie, a cierpliwość została wystawiona na męczącą próbę; nastąpiło to dopiero, gdy zza rogu wyłonił się powoli czerwony pojazd, niczym w zwolnionym tempie w groteskowym filmie komediowym, wyświetlanym na ekranach kin.
Dłonie sięgnęły migiem po uchwyty bagaży. I, co tu ukrywać, zaczął się z lekka chaos. W rytm słodkich uśmiechów i barbarzyńskich przepychanek, składających się na pierwszą bitwę tej oto wojny o przetrwanie, w końcu każdy zajął miejsce, niekoniecznie dogodne dla siebie, ale miejsce.
W tym momencie nastawał czas podjęcia życiowej decyzji: jak najlepiej zagospodarować pozostały, długi czas? Słuchawki zajęły swoje miejsca, głowy opadły na fotele lub szyby, oczy zamknęły się całkowicie lub połowicznie, w takim wypadku wypatrując kolejnych wirtualnych przeszkód wyimaginowanego życia na szklanym ekranie, a głosy albo całkowicie zamierały, albo rozlegały się, dokładając tym samym mocy powszechnie panującemu hałasowi. Przewodnik uraczył uczestników opowieściami i faktami, których i tak większość nie zapamiętała, ale ważne były chęci.
Po jakże produktywnych, ciągnących się bezdusznie godzinach, rozległa się upragniona bardziej, mniej lub w ogóle komenda, według której za niedługo mieliśmy osiągnąć cel nużącej podróży (oczywiście, ta właściwa miała się dopiero rozpocząć). Łomot wielu ciężkich butów kolejno po sobie opadających na ziemię niczym w żołnierskim oddziale rozległ się po okolicy, niewątpliwie wzbudzając podejrzenia i trwogę tamtejszej ludności (której nie mieliśmy okazji poznać i o ile tam była). Trudno też ukryć fakt, że od razu dało się usłyszeć odgłosy towarzyszące konsumpcji pokarmu, chociażby szelest papierków.
Na samym początku wyprawy niełatwo było nie usłyszeć narzekań zgromadzonej podczas tejże wyprawy ludzkości, ale im dalej, tym bardziej stawało się to możliwe, pomijając zepchnięty na margines fakt, iż potem powróciły ze zdwojoną siłą, krótko i zwięźle bombardując złaknionych niezapomnianych przygód podróżników. Rozmowy trwale towarzyszyły optymistycznej i pozytywnej grupce; gdy gdzieś cichły, pojawiały się w zaciekle w innym miejscu. Przewodnik nie zapomniał nas uraczyć wieloma wiadomościami, z których pojedyncze ostały się gdzieś w zakamarkach głów i skryły się, zanim zostały skierowane do wylotu drugim uchem.
Szczyt, który u początku ekspedycji wydawał się jedynie odległym marzeniem, snem niemożnym do spełnienia, został koniec końców osiągnięty, a tryumfalne uśmiechy wykwitły na wielu twarzach. Ta wyższość jednak szybciutko została wymazana niczym gumką do mazania jednego z pierwszaków: okazało się, że istnieje niepisany warunek wycieczek w góry – cel nie jest u szczytu, a w miejscu zejścia. Po wielu próbach sprostaniu kapryśnemu terenowi, niebywale odważne i wytrzymałe (wcale nie od czasu do czasu zipiące) jednostki gatunku homo sapiens zlokalizowały łapczywym wzrokiem czerwony środek transportu.
Nikt jeszcze wtedy nie zdawał sobie sprawy, że prawdziwe piekło i posmak wojny dopiero przed nimi… Usatysfakcjonowane i dumne z siebie osobniki po wysiadce z busa chwyciły bagaże, nieświadome zagrożeń czyhających tuż tuż. Pewne siebie, minimalnie okazujące oznaki zmęczenia kroki kierowały się w stronę schroniska. Telefony były zapewne bardziej wymęczone niż ludzie, ledwo zipały. Oczekiwanie na klucze do pokoi i jednoczesny domniemany ratunek przeczekały w spokoju. Szczęk kluczy dobiegł do uszu wszystkich, gorączkowe szarpanie klamki również odegrało swoją rolę w następnym wydarzeniu – otworzeniu drzwi. Zaraz jednak z każdego pokoju wyłonili się nowi lokatorzy, a każdy już wiedział, co się święci. Obie strony podpisały chwilowy bezgłośny rozejm, by podzielić się informacjami, z których szybko wynikło bieganie po przedpokoju. Kolejna niepisana zbiórka była potwierdzeniem okropnej, lecz prawdziwej hipotezy – telefony były zmuszone do haniebnej śmierci i nie wiadomo jak długiego oczekiwania na odrodzenie.
Kontakty nie działały.
Koniec końców znaleziono dwie możliwości ożywienia elektronicznych serduszek – źródła życiodajnego dla nich prądu w łazience oraz toalecie, plus kilka takowych na stołówce, gdzie wojna musiała przybrać o wiele większą skalę, gdyż tam do bitew dochodziło też gimnazjum. To była zupełnie inna kwestia zupełnie innych sojuszy. Roztropni ludzie powyłączali telefony, lub przynajmniej ich nie używali, ale ci mniej konsekwentni beztrosko nie wahali się wyrywać brutalnie życia ze swoich szklanych towarzyszy. (Nadmienić trzeba nadużywanie funkcji Bluetooth dla słuchania muzyki przez głośnik).
Po długim spoglądaniu w gwiazdy i zabawach na świeżym powietrzu, spowitych notabene ciemnością, udało się ułożyć do snu z minimalną liczbą ofiar (biedne urządzenia elektroniczne niewątpliwie się do nich zaliczały). No i się zaczęło, rzecz jasna. Wiele sfer chaosu nakładało się na siebie, razem stworzywszy wielki nieporządek, ale cóż począć. Kilka rozrywek różnych gier, gadanina, masa szeptów, ciemność, wariactwo to podstawowy pakiet każdej wycieczki, choć niektórym w jakiś bliżej nieokreślony sposób udało się uciec od tego koszmaru na jawie i usnąć wcześniej. Poranek był w miarę zwięzły i na temat, w porównaniu do tego, co dziać się miało potem.
Roześmiana historia o przełęczy zwanej Siodłem wydawała się zupełnie niewinna, ale katorga dopiero miała się zacząć. Lekki spacerek i kilka przerw nie były w stanie przygotować nikogo na widok, który ukazał się nieskalanym dotychczas niczym takim, przynajmniej w większości oczom.
Schody.
I to nie byle jakie schody, ale masa schodów, dużo schodów, lawina schodów, wielkie schody. Pierwsze kilka kroków udało się przebyć w wesołej atmosferze, jednakowoż milczenie w błyskawicznym tempie zmuszone zostało do nawiedzenia pierwszych rzędów. Narzekać już raczej nikt z tamtych turystów na szkolne schody nie będzie, ale nic nie jest pewne. Kiedy uzyskaliśmy rzekomy cel swej nieprzejednanej wędrówki, okazało się, iż był to tylko piękny pozór. Mimo późniejszego zadowolenia widokami i samym sobą, każdy z nas doświadczył zapewne chwilowego załamania, usłyszawszy, po ilu oczywiście schodach trzeba będzie wejść, zejść i ponownie wejść. Ze szczytowego punktu widzenia warto było podjąć te apodyktyczne próby, lecz sprostanie im ze spodu przełęczy (co jak co, ale to Siodło było dość diabelskie) wydawało się nieprawdopodobne. Kiedy już osiągnęliśmy kolejny szczyt, po dłuższej przerwie na Tarnicy, schodzenie nie było takie trudne i w sumie zadowalające. Na dole, czekając na resztę grupy, udało się zahaczyć o sklepy, skąd wiele osób wyniosło pamiątki lub po prostu jedzenie, jednak nie odwlekło to zupełnie opadnięcia na fotele naszego środka lokomocji.
Wieczór też nie minął w zły sposób, jeśliby nie liczyć oddziaływania na nastroje dość niedorzecznej plotki o odcięciu prądu. W ramach rekompensaty za racjonowanie dostępu do kontaktów w poprzedni dzień, część dziewczęca naszej szkoły uczestnicząca w wycieczce przygarnęła większość czasu przy możliwym rehabilitowaniu sprzętów elektronicznych.
Nazajutrz grupę zmierzającą do kościoła przywitał deszcz, ale nikt nie przyznał się do bycia z cukru, co nie zmieniło faktu, iż pogoda zniweczyła plany na ostatni dzień. Rekreacyjne wyjście nad Solinę zostało uniemożliwione, przez co uczestnicy po prostu siedzieli w busie, zmierzającym nieubłaganie w stronę Kóz. Nie zmieniło to jednakowoż faktu, iż przystanek rzeczywiście był i został ochoczo powitany.
Grupa nie odmówiła możliwości przegryzki z McDonalda.
Tak oto, najedzeni i bardzo szczęśliwi, gdy deszcz bębnił w dach, zawitaliśmy w Kozach, żegnając się z bardzo optymistyczną wycieczką w Bieszczady.
Marta Jurczak (SK PTT „Groniczki”, SP1 Kozy)
.