Wielka Racza (Beskid Żywiecki) – wycieczka górska – 1-2 września 2018 r.

Wyłamując się tym razem z planu wyjazdowego PTT, kameralną grupą zaplanowaliśmy alternatywną wycieczkę w Worek Raczański (Beskid Żywiecki). Specjalna, bo urodzinowa okazja wymagała specjalnego wyjazdu. I tak powstał plan dwudniowego wypadu, podczas którego przeszliśmy prawie 30 km i spaliśmy w malowniczo położonym schronisku zaraz pod szczytem Wielkiej Raczy.
Nie lubimy maszerować tymi samymi szlakami, więc wybraliśmy transport komunikacją publiczną. Do Żywca zgarnął naszą czwórkę nowy górski kolega z Hawiarskiej Koliby – Łukasz. Poranna kawusia z maszkietem w cukierni przy dworcu wydała nam się dobrą okazją do dopełnienia urodzinowych „formalności”. W końcu prezent był bardzo praktyczny i mógł przydać się na szlaku. W Żywcu spotkaliśmy się z ogromną życzliwością kierowcy busa, który był uprzejmy poczekać i opóźnić odjazd o parę minut, gdy już po kupnie biletów okazało się, że musimy koniecznie (!) przeparkować samochód. Dalej już bez przygód dojechaliśmy (na tylnej kanapie) busem do Rycerki Górnej, skąd ruszyliśmy szlakiem czarnym na Praszywkę Wielką (1043 m n.p.m.), zwaną przeze mnie Parszywką. Wysiłek włożony w podejście długie i miejscami dość „parszywe” został nam wynagrodzony pięknymi widokami z polany na szczycie. Miło było wyłożyć się na trawie i obficie rozłożyć obok wyniesione maszkiety. Nigdzie nam się nie spieszyło, więc nieco przedłużyliśmy chwilę sielankowego postoju. Powtórzyliśmy to chwilę po zejściu na Przysłopie Potóckim (845 m n.p.m.), zaproszeni na herbatkę przez sympatycznych bazowych Studenckiej Bazy Namiotowej prowadzonej przez Oddział Uczelniany PTTK z Gliwic. Pomimo zwijania bazy chętnie witali i częstowali wszystkich turystów ze szlaku. Trzeba przyznać, że to był bardzo przyjemny, choć niespodziewany, postój. Dostaliśmy herbatę na wypasie! Cytrynka, pomarańcza, imbir, goździki, sok malinowy – mieszanka wg uznania i do tego ciasteczka. Można by posiedzieć dłużej, ale trasa przed nami była jeszcze długa… szybkim krokiem, już bez dłuższych postojów, stromym podejściem zdobyliśmy Bendoszkę Wielką (1144 m n.p.m.) z krzyżem milenijnym, a potem zeszliśmy biegusiem do schroniska na Przegibku. Niestety nie mieli już słynnej grzybowej zupy, ale na szczęście inne też mają pyszne. Do zupki nasz solenizant, ku zaskoczeniu wszystkich wyciągnął z dużego plecaka pudło zimnych przekąsek.
Po obfitym posiłku uzupełnionym izotonikiem byliśmy gotowi na pokonanie drugiej połowy naszej trasy. Noo… trzeba przyznać, że przerwy, te planowane i nie, znacznie wydłużyły nam czas przejścia. Doszliśmy łącznikiem do szlaku granicznego – czerwonego. 4,5 godziny marszu falistym grzbietem granicznym przed nami! Chcieliśmy jednak zdążyć, żeby podziwiać zachód słońca z tarasu widokowego na Wielkiej Raczy. W zasadzie udało by się… trasę pokonaliśmy fajnym, szybkim tempem nadrabiając prawie godzinę. Nogi napędzane izotonikiem niosły nas żwawo bez względu na podejścia pod Kikulę czy Jaworzynę. Na szczęście szlak wiele ze szczytów trawersuje (Bugaj, Wielką Czerwonkę, Orła i Małą Raczę), co pozwala na utrzymanie szybkiego marszu przez cały czas. Niestety. Chmury deszczowo-burzowe dopadły nas tuż za Małą Raczą i całkowicie zasłoniły grzbiety górskie, przynosząc za sobą lekką mżawkę i ochłodzenie. Po kilkunastu minutach zobaczyliśmy jednak zielony dach schroniska. Wiele osób postanowiło w taki sposób jak my wykorzystać ostatni weekend wakacji i udało nam się poprosić przemiłe turystki o zrobienie zdjęcia naszej piątce z banerem i schroniskiem w tle, które i tak ledwo było widać. Na zachód słońca się nie załapaliśmy, ale z Grażą i Grzegorzem już zaplanowaliśmy pobudkę skoro świt na wschód słońca.
W schronisku na Wielkiej Raczy (z 1934 r., w którego budowę zainwestował Oddział Bielski PTT) było ciepło i gwarno. Zdążyliśmy złożyć zamówienie jeszcze przed zamknięciem bufetu. Kusiła nas też możliwość skorzystania z sauny, ale tak dobrze nam się gawędziło przy suto nakrytym stole, że całkowicie zapomnieliśmy o tym pomyśle. Wieczorna kolacja była również okazją do kontynuacji świętowania. W zakamarkach plecaka znalazło się urodzinowe ciasto, wesołe wisienki, maszkiety i odpowiednie do okazji napoje. Jednak szybko wyszło z nas zmęczenie po ponad 21 km trasie i „marszobiegu” w jej kilku ostatnich kilometrach. Z nadzieją na pogodny świt wmontowaliśmy się grzecznie na piętrowe łóżka i z przyjemnością oddaliśmy się zasłużonemu odpoczynkowi.
Niedzielny poranek z okien schroniska nie wyglądał zachęcająco. Pochmurno, silny wiatr, dopiero co przestało padać… Wyciągnęliśmy więc polarki oraz kurtki z plecaków, starając się nikogo nie obudzić i zdecydowani ruszyliśmy na szczyt Wielkiej Raczy (1236 m n.p.m.). Kilka kamiennych schodów, 10 metrów polanki, znów kilka schodów i stanęliśmy na tarasie widokowym. Porywiste podmuchy szarpały peleryną Grażyny we wszystkie strony. Włosy targane wiatrem stworzyły instalację kołtuna, a zmarznięte dłonie z trudem próbowały utrzymać aparaty i telefony, za pomocą których chcieliśmy uchwycić tę przepiękną chwilę. Pomimo chmur na wschodzie, wkrótce pojawiła się pomarańczowa tarcza słońca, coraz wyżej i wyżej. Widok nas nie rozczarował (gdyby nie ten słup!). Gniazdo Romanki, Pilsko, nieśmiale wychylająca się Babia Góra, dwa garby Rycerzowej, pasmo graniczne Worka Raczańskiego tworzyły ciemne kontury witrażu na rozświtającym różnymi kolorami niebie. Na północy w szarości chmur Beskid Śląski z najwyższą Baranią Górą i odcinający się od pochmurnego nieba nieco ciemniejszą barwą szarości – Beskid Mały. Nieco na południe, gdzieś w oddali majaczyły kontury Tatr, dalej samotna w przestrzeni kulminacja Wielkiego Chocza oraz Mała Fatra z poszarpanym grzebieniem Wielkiego Rozsutca (zdobytego przez członków wyjazdu z bielskim PTT w sobotę) i regularnym, stożkowym kształtem Stoha.
Usatysfakcjonowani i trochę wychłodzeni wiatrem z przyjemnością położyliśmy się jeszcze na godzinną drzemkę w cieplutkim łóżeczku. Rano śniadanko, kawusia, wspólne zdjęcie z banerem na szczycie i o godzinie 10:00 ruszyliśmy w dalszą trasę – szlakiem czerwonym do Zwardonia. Szybko przekonaliśmy się, że określenie „zejście do Zwardonia” jest nieadekwatne… Szlak schodził w dół, aby później ponownie wysilić nasze nogi na stromym podejściu na Obłaz (1042 m n.p.m) i Magurę (1073 m n.p.m.). Ruszając w drogę, za Praszywką Wielką widzieliśmy burzę i ścianę deszczu przesuwającą się wzdłuż doliny, na szczęście nasza trasa nie znajdowała się na tej linii. Zakładając jednak, że tym razem i tak nas dorwie jakaś ulewa (wg prognoz) nie zrezygnowaliśmy z 4,5-godzinnej trasy. Okazji do dłuższych przerw nie było (burze było słychać raz po polskiej, drugi raz po słowackiej stronie), ale marsz spowalniała moja miłość do jeżyn, które nęciły czernią swych dojrzałych owoców, praktycznie wzdłuż całego szlaku. Wkrótce i reszta grupy zainteresowała się kującymi krzaczkami przy szlaku…
Planowaliśmy dłuższy postój w Chacie Skalanka, ale po pierwsze studenci zwijali bazę i dali nam 20 min na wypicie herbaty, po drugie zza koron drzew, z południa szła na nas ciemna chmura. W tym przypadku nie trzeba było grzmotów, żeby poczuć grozę… mieliśmy 40 min do Zwardonia i ogromnie dużo szczęścia. Po kilku minutach wyskoczyliśmy na wąską asfaltową drogę, skąd zgarnęła nas do VW T4 przemiła parka wracająca z imprezy muzycznej w Chacie Skalanka (pozdrawiamy serdecznie i dziękujemy jeszcze raz!). Uratowali nas przed burzą i totalnym urwaniem chmury! Wysiedliśmy przy dworcu PKP w Zwardoniu i na tym nasze szczęście się nie skończyło. Zaraz złapaliśmy autobus do Żywca (kursujący w ramach zastępczej komunikacji PKP) i nie namyślając się długo wpakowaliśmy się do środka. Gdy dogoniły nas ciemne szaro-granatowe chmury, rozlało się i rozgrzmiało na dobre. Spod kół, w koleinach, tryskały wachlarze wody. Gdzieniegdzie woda skapywała z włazów do wnętrza, a bywało i tak, że wlewała się na podłogę spod drzwi niskopodłogowego autobusu. Mieliśmy farta, że udało nam się uciec przed totalnym przemoczeniem, a przede wszystkim burzą w wysokim otwartym terenie. W drodze powrotnej z Żywca, mając w zapasie sporo czasu i przy aprobacie wszystkich zatrzymaliśmy się jeszcze na pożegnanie na pyszną pizzę…
Dziękuję całej ekipie za wspaniały wyjazd pełen radości, pięknych widoków, parszywych podejść, maszkietów i szczęśliwych zbiegów okoliczności. Naszemu Solenizantowi życzymy jeszcze raz wszystkiego dobrego mając również nadzieję, że sprezentowany drobiazg będzie dobrze służył. Dziękujemy naszemu kierowcy Łukaszowi, który nas pozgarniał i poodwoził bezpiecznie do domów, Graży za piękne zdjęcia i wisienki oraz Lesiowi za foto-support i domowe przetwory. Pozdrawiamy też wszystkie życzliwe nam osoby, które spotkaliśmy podczas naszego dwudniowego przejścia!

Martyna Ptaszek
.

nasza piątka na platformie widokowej na Wielkiej Raczy

Zaszufladkowano do kategorii kronika - 2018 | Możliwość komentowania Wielka Racza (Beskid Żywiecki) – wycieczka górska – 1-2 września 2018 r. została wyłączona

Veľký Rozsutec (Mała Fatra, Słowacja) – wycieczka górska – 1 września 2018 r.

Ostatni weekend wakacji to wyjazd bielskiego oddziału PTT na Małą Fatrę. Naszym celem był Velky Rozsutec.
Cały tydzień przed wyjazdem pogoda nie rozpieszczała warunkami sprzyjającymi do uprawiania turystyki górskiej. W górach każda pogoda ma swój urok, więc nie bacząc na niepewne warunki, równo o godzinie szóstej siedzieliśmy już w autokarze na dworcu PKS.
Naszym przewodnikiem był Łukasz Kudelski. Po sprawdzeniu obecności ruszyliśmy w stronę granicy. Szybki telefon Łukasza i po drodze, jeszcze w Bielsku zabraliśmy kolegę, który zaspał. Ostatni uczestnik wyprawy dołączył w Węgierskiej Górce. Wtedy już spokojnie zmierzaliśmy w stronę Glinki, gdzie przekroczyliśmy granicę.
Droga mijała bardzo szybko. Dwie godzinki z lekkim hakiem i zameldowaliśmy się na miejscu.
Hotel „Diery” to początek naszej trasy. Po opuszczeniu autokaru przewodnik dał nam 15 minut na przygotowanie się do wyprawy (posiłek, kawa).
Zrobiliśmy wspólną fotkę, omówiliśmy też wstępny plan dnia, a był on zacny. Plan nie zakładał zdobycia Małego Rozsutca, ale gdy pojawiła się taka możliwość, grzechem byłoby tam nie wejść. Mając go jak na dłoni, czułem, że dopiszemy go do zaliczonych tego dnia szczytów.
Fotki zrobione, pojedzone, można ruszać. Przewodnik wyznacza osobę zamykającą grupę i ruszamy. Bujna roślinność, wąski i głęboki wąwóz skalny pokonujemy po podestach i drabinkach. Nie sprawiają one zbyt wielu kłopotów, ale zmienia się to od rozwidlenia szlaków Podziar (730 m n.p.m.).
Konsekwentnie, nadal niebieskim szlakiem, wkraczamy w Horne Diery. Tu już mamy się no co wspinać. Coraz dłuższe drabinki, łańcuchy, liny. Bez tych usprawnień trudno byłoby pokonać ten piękny, skalny wąwóz. Z racji tego, że każdy idzie swoim tempem, Łukasz zarządza krótki postój Pod Tesnou Rizńou (960 m n.p.m). Czekamy na zamykającego grupę, chwila na nawodnienie, zjedzenie i ruszamy dalej.
Meldujemy przewodnikowi, że ruszamy do przodu i czekamy na Sedlo Medzirozsutce (1200 m n.p.m) na resztę grupy. Myślimy, że będzie więcej czasu, zanim wszyscy dotrą. Z siodełka jak na dłoni Maly Rozsutec na lewo i Wielka na prawo. Dociera wkrótce reszta, a Łukasz zarządza 40-minutową przerwę, po czym oznajmia, że jeśli ktoś ma ochotę, to zaprasza na mały spacerek.
17 minut później osiem osób z naszej grupy stało już na szczycie Małego Rozsutca (1343 m n.p.m.). Widok mega!!! Fotka z banerem i ruszamy w dół niepozornym, lecz z dość dużą ekspozycją zejściem. Wychodziło się zdecydowanie lepiej. Z góry było widać, że najlepsze dopiero przed nami.
Parę osób nie czujących się na siłach by zdobyć Wielkiego Rozsutca, według zaleceń przewodnika miało zamiar przetrawersować szczyt niebieskim szlakiem i poczekać na nas na przełęczy Medziholie (1185 m n.p.m).
My „przepinamy się” na czerwony szlak i zaczynamy wspinaczkę na niewątpliwie najbardziej charakterystyczny szczyt w tzw. krywańskiej części Małej Fatry. Podejście na początku prowadzi leśną ścieżką, później kosówką, po wejściu w którą robimy coraz częstsze postoje, aby nacieszyć oczy coraz to ładniejszymi widokami. Ostatni odcinek na szczyt pokonujemy wspinając się, wspomagając się łańcuchami i stajemy na wierzchołku Wielkiego Rozsutca (1609 m n.p.m.). Na szczycie spędzamy sporo czasu delektując się cudownymi górskimi krajobrazami. Dookoła, aż po horyzont same góry!!! Na szczycie robimy pamiątkowe zdjęcie.
Dla mnie to wyjątkowa wyprawa, ponieważ na szczycie zostałem oficjalnie i serdecznie przyjęty do bielskiego oddziału PTT oraz otrzymałem legitymację członkowską.
Decyzja zapadła, czas schodzić. Ruszamy czerwonym szlakiem w kierunku Medziholie. Zejście nie jest zbyt komfortowe, lecz dość szybkie. Kilka łańcuchów zdecydowanie może się przydać, gdy jest mokro i ślisko. Cała grupa rozciąga się dość mocno, więc czekamy na pozostałych na Medziholie (1185 m n.p.m.). Dołączają do nas osoby, które trawersowały szczyt niebieskim szlakiem. Siedzimy i napawamy się widokiem.
Czas mamy niezły, więc zapada decyzja, że dłuższą przerwę zrobimy w kolibie tuż przed parkingiem, gdzie będzie można uzupełnić płyny i pokosztować kuchni naszych południowych sąsiadów. Gasimy pragnienie kofolą lub piwem i zmierzamy do Stefanowej (635 m n.p.m.), gdzie już czeka autokar.
Tuż przed 17 wyruszamy w drogę powrotną do Bielska. Na miejscu byliśmy zgodnie z planem około godziny 19. Endomondo wskazało dystans 16 kilometrów i łączny czas około 8 godzin. To był bardzo udany trip. Dziękuję.

Łukasz Kołek
.

nasza grupa na szczycie Wielkiego Rozsutca

Zaszufladkowano do kategorii kronika - 2018 | Możliwość komentowania Veľký Rozsutec (Mała Fatra, Słowacja) – wycieczka górska – 1 września 2018 r. została wyłączona

Koziarz (Beskid Sądecki) – wycieczka górska – 25 sierpnia 2018 r.

Beskid Sądecki gościł ostatni sierpniowy wypad bielskiego oddziału PTT. Sobotnim porankiem na płycie dworca PKS przywitała nas pochmurna pogoda i Martyna Ptaszek, która w ostatniej chwili przejęła obowiązki przewodnika wycieczki. Grupą kilkunastu osób punktualnie wyruszyliśmy w drogę.
Trasa minęła szybko, a atmosfera ożywiła się nieco po postoju na kawę. Początek czerwonego szlaku w Krościenku przyjemnie zaskoczył, korony drzew osłoniły drogę i było stosunkowo sucho. Deszcz ustał, jednak ciężkie chmury przesuwały się nad nami. Prognozy dla okolicznych miejscowości nieco niepokoiły, na podejściu jednak każdy miał dobry humor. Jak do tej pory warunki były doskonałe, wszyscy mieli dosyć panujących ostatnio upałów. Grzybiarze szybko zauważyli, że warto uważnie się rozglądać. Znikali na chwilę, by wrócić z dorodnymi okazami grzybów.
Dzwonkówka przywitała nas dużą ilością muszek i os, które zdecydowanie skróciły nasz postój. Piękny widok w dolinę zwiastował poprawę pogody, na północy przebijało się słońce. Szybka kanapka, coś słodkiego i wracamy kawałek, na żółty szlak w kierunku wieży Koziarza. Nadal chowając kurtki w plecakach wędrowaliśmy powoli. Podstawa chmur skrywała jedynie co wyższe szczyty.
Im bardziej zbliżaliśmy się do wieży widokowej, tym gorzej było ją widać. Na miejscu trafiliśmy mgłę i kapuśniaczek, który przeczekaliśmy u podstawy. Wspólne zdjęcie musiało się obyć bez panoramy gór w tle, co zrekompensowaliśmy sobie odrobinę niżej. Był to jedyny moment wycieczki, kiedy wszyscy przywdziali kurtki przeciwdeszczowe. Chmura która przetoczyła się przez szczyt minęła nas i podczas zejścia nie widzieliśmy już ani kropelki.
Łagodny zielony szlak do Tylmanowej kończył trasę. Zaskoczył nas w jednym momencie, gdzie zamieniał się w niepozorną ścieżkę. Na parkingu sklepu koło brzegu Dunajca, przy zjeździe na Ochotnicę, doczekaliśmy przyjazdu busa. Zapach kilogramów grzybów szybko wypełnił przestrzeń pasażerską. W świetnych humorach pokonywaliśmy kolejne serpentyny w drodze powrotnej do Bielska.

Grzegorz Pabian
.

nasza grupa na szlaku

Zaszufladkowano do kategorii kronika - 2018 | Możliwość komentowania Koziarz (Beskid Sądecki) – wycieczka górska – 25 sierpnia 2018 r. została wyłączona

„Co słychać?” nr 6 (330) / 2018

cs330Czerwcowy numer „Co słychać?” o objętości 8 stron otwierają relacje z dwóch konkursów wiedzy o górach, które odbyły się w Tarnowie i Kozach.
W dziale „z życia ZG PTT” przeczytamy o czerwcowym Zjeździe Delegatów PTT, IX posiedzeniu Zarządu Głównego PTT X kadencji oraz śmierci najstarszego członka naszego Towarzystwa.
Wśród wieści „z życia Oddziałów” znajdziemy relacje z przejścia Głównego Szlaku Sudeckiego przez kolegów z Koła PTT w Oświęcimiu, wycieczce Koła PTT „Sabałowy Klan” z Opola w Karkonosze oraz 100. urodzinach Stanisławy Ługowskiej z Oddziału Dęblińskiego PTT. Ten dział uzupełnia wspomnienie niedawno zmarłej Wandy Borzemskiej (O/Warszawa) oraz zaproszenie na organizowany po raz szósty przez Sebastiana Nikla (O/Bielsko-Biała) konkurs fotograficzny „Góry – moje miejsce na ziemi”.
W dalszej części numeru znajdziemy relację Janusza Pilszaka (K/Kozy) z lutowej wyprawy na Aconcaguę oraz dowiemy się o czterech nowych książkach autorstwa naszych kolegów z PTT.

Życzymy przyjemnej lektury! (pobierz -> 1,37 MB)

Redakcja „Co słychać?”

Zaszufladkowano do kategorii "Co słychać?" | Możliwość komentowania „Co słychać?” nr 6 (330) / 2018 została wyłączona

Czarnohora, Świdowiec (Ukraina) – wyprawa trekkingowa – 14-20 sierpnia 2018 r.

W tegoroczny plan wakacyjnych wyjazdów z oddziałam bielskim Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego na długi weekend sierpniowy zaplanowano kilkudniowy wypad w Karpaty Ukraińskie. To już drugi nasz wyjazd w góry na Ukrainie. Tym razem w planie było przejście szlakami Czarnohory i Świdowca.
Niezła gratka dla górołazów chcących przemierzyć dawne rubieże II RP. Te części Karpat Wschodnich – Beskidy Wschodnie, zwane Beskidami Połonińskimi zostały spenetrowane i turystycznie udostępnione właśnie przez oddziały Towarzystwa Tatrzańskiego (później PTT): Czarnohorski oraz Stanisławowski, powstałe już w 1877 r. Region ten był więc w kręgu zainteresowań tej polskiej organizacji turystycznej znacznie wcześniej niż nasze Beskidy (O/Babiogórski – 1906 r.). Nie ma się co dziwić: szczyty sięgające nawet powyżej 2000 m n.p.m., łąki i połoniny pełne wypasanych tam owiec, wspaniałe panoramy, lokalni górale – Huculi… krótko mówiąc krajobrazy bardzo podobne do tatrzańskich… choć dziś już niekoniecznie. Na pewno nie ma aż tylu turystów – wyjątek stanowi Howerla (2061 m n.p.m.), najwyższy szczyt Ukrainy, który jest bardzo popularnym celem górskich wycieczek.
Niestety góry te są przygnębiającym obrazem trudnej historii. Okres II wojny światowej był „zabójczy” nie tylko dla samej turystyki, ale również dla całej infrastruktury stworzonej przez oddziały PTT. Schroniska Czarnohory, a nawet Obserwatorium Astronomiczne na Popie Iwanie nie przetrwały lat ciągłych walk, przemarszów wojsk czy przesuwającej się linii frontu. Po wojnie nie było łatwiej w dobie nowej państwowości ukraińskiej. Beskidy Zachodnie, Bieszczady i Tatry wprawdzie przyzwyczaiły nas do rozbudowanej infrastruktury turystycznej, ale nas grupę rozchodzonych turystów prowadzonych przez Marka – Przewodnika, który zna te góry, jak własną kieszeń – nie przestraszy nawet brak szlaku. Marku – dziękujemy, że z nami byłeś.
I tak, grupą ponad 50 osób pod opieką Jana Nogasia – Przewodnika PTT wyjechaliśmy z Bielska w nieco burzowe, wtorkowe popołudnie 14.08 o godz. 16:00. Podjechał po nas vipowski autobus, do którego wsiedliśmy z przyjemnością zastanawiając się, jak kierowcy zareagują na ukraińskie drogi i nasz wygląd po odbytej, górskiej trasie… W Sanoku dołączył do nas przewodnik po górach ukraińskich – Marek Kusiak wraz z koleżanką Małgorzatą, która pomagała ogarnąć mu naszą wesołą załogę. Nie mieliśmy problemów z przekroczeniem granicy w Krościenku – tym razem nikt nie zapomniał paszportu. Kawałek dalej, przy pierwszej stacji benzynowej był kantor i większość z nas wymieniła walutę.

Plan wyjazdu był bardzo atrakcyjny:

  • Dzień I (15.08): Czarnohora i najwyższy szczyt Ukrainy – Howerla (2061 m n.p.m.)
  • Dzień II (16.08): Świdowiec i przejście połoninami Apszyńca
  • Dzień III (17.08): Czrnohora i kolejny dwutysięcznik – Petros (2020 m n.p.m.)
  • Dzień IV (18.08): Świdowiec i nieco niższa, ale z wyrypką – Bliźnica (1788 m n.p.m.)
  • Dzień V (19.08): Jaremcze, czyli restujemy, relaksujemy się przy Prucie i zaopatrujemy się w pamiątki na bazarze huculskim
  • Dzień VI (20.08): a w zasadzie jego 3 pierwsze godziny to ciąg dalszy powrotów

Działo się mnóstwo nowych i wspaniałych rzeczy: chodziliśmy po pięknych górach, mijaliśmy turystów w papuciach. Był upał, deszcz, burze i grad; widzieliśmy dzikie obozowiska zbieraczy jagód, była sprzedawana kawusia i medale na szczycie, znaleźliśmy różowe japonki w borówkach, nieustannie towarzyszył nam dźwięk dzwonków przemieszczających się stad owiec, widzieliśmy po raz pierwszy krowy leśne, mieliśmy off-road gruzawikami, labirynt w kosodrzewinie… i wiele, wiele innych niezwykłości.
.

nasza grupa na Howerli, najwyższym szczycie Ukrainy

Czytaj dalej

Zaszufladkowano do kategorii kronika - 2018 | Możliwość komentowania Czarnohora, Świdowiec (Ukraina) – wyprawa trekkingowa – 14-20 sierpnia 2018 r. została wyłączona

Stebnická Magura (Pogórze Ondawskie), Radziejowa (Beskid Sądecki) i nie tylko… – wycieczka górska – 11-12 sierpnia 2018 r.

Czterech członków naszego Oddziału z okolic Skoczowa postanowiło na dobre zamknąć temat zdobywania Wielkiej Korony Beskidów. W tym celu wybrali się… No właśnie… gdzie ich w ten weekend nie było? Poniżej relacja z tego wyjazdu:

Gdy nadszedł długo oczekiwany dzień zakończenia Wielkiej Korony Beskidów, pełni optymizmu ruszyliśmy mimo nieciekawej pogody.
W miejscowości Tylicz rozłączyliśmy się. Ja „zaatakowałem” szlak prowadzący na Lackową, koledzy pojechali na Słowację, by zaliczyć brakujące trzy szczyty. Sam szlak na Lackowa z początku był typowym spacerkiem. Na trasie można było spotkać paru „turystów” dźwigających swe domki, lecz wytrwale pokonując trudności szlakowe – mowa tu o wielkich winniczkach. Miałem też możność krótko obserwować lisa, lecz rudzielec był zbyt ostrożny, gdy chciałem go uwiecznić na fotce i dal nura w trawy. Mimo padającego co chwilę deszczu nie traciłem wiary, wiedząc że jedynie potop może mnie zatrzymać. Okazało się, że nie potop, a podejście pod szczyt może sprawić figla. Deszcz sprawił, że trzeba było ostrożnie, powoli wdrapywać się po błocie, jednak udało się bez „ofiar” z wyjątkiem zabłoconych butów, które przypominały bardziej typowe buty narciarskie. Po pokonaniu trudności z podejściem zacząłem iść szukając szczytu i tu kolejny psikus, bo szczyt jest dalej. Ruszyłem raźno poszukując celu. I wreszcie jest skrzyneczka, słupek z tabliczką i radocha, że już tylko jeden szczyt mi został. Pozostało tylko zrobić fotkę i przybić pieczątkę, która akurat była w owej skrzyneczce na lince. Okazało się, że za mną szło dwoje turystów zdobywających „Koronę Gór Polskich”, którzy też mieli problemy z wejściem w błocie. Po załatwieniu „formalności” pieczątkowo-zdjęciowych cala nasza czwórka ruszyła w drogę powrotna i tu powrót był dwa razy dłuższy, niż samo wejście, bez strat zdrowotnych na szczęście. Ja wracałem do Tylicza, a moi nowo spotkani towarzysze do miejscowości Izby.
Ciekawiło mnie jak moim kolegom wiedzie się w zdobywaniu brakujących im szczytów. Na szczęście obeszło się bez komplikacji. Chłopaki szturmem zdobyli Smilniansky vrch, po którym ruszyli na podbój Minčol w Górach Czerchowskich zwiedzając dodatkowo miejsca związane z okresem II wojny światowej. I ostatni szczyt, który musza zaliczyć – Busov. Lądują w miejscowości Cigelka, poznając przy okazji osadę romska. Pozostawiając samochód, ruszyli na podbój góry, na którą z powodu błota też mieli problem z wejściem. Nie stracili „ducha walki” zdobywając brakujący szczyt.
Wróciwszy po mnie, ruszyliśmy na jeszcze jeden szczyt – Stebnická Magura na Podgórzu Ondawskim, co nam się udało mimo padającego deszczu.
Ruszyliśmy na Obidzę szukając miejsca na nocleg. Po perypetiach z miejscem noclegowym zapadła decyzja, że śpimy na Obidzy w namiotach. Samo rozkładanie namiotów odbywało się w świetle reflektorów naszego samochodu i przy czołówkach, co wywoływało salwy śmiechu. Po uporaniu z namiotami, wykorzystując dogodne warunki pogodowe (rozpogodziło się), mogliśmy podziwiać spadające Perseidy, które do pewnego czasu były widoczne.
Noc minęła w miarę spokojnie, za wyjątkiem odgłosów chrapania „zmęczonych” zdobywców. Rankiem „wypoczęci”, po zaliczeniu śniadania w warunkach polowych i złożenia „obozowiska” ruszyliśmy raźno na podbój Radziejowej. Pogoda tego nam dopisała. Szczyt, który definitywnie zamknął całość „Wielkiej Korony Beskidów” został zdobyty.
Pełni dumy ze zdobycia całości mogliśmy odpocząć na kawie oraz przy zupie z pewnej rośliny w Bacówce na Obidzy.
Podsumowanie mimo załamującej się pogody nie poddaliśmy się, udało się zrealizować cele, które sobie narzuciliśmy. Wszyscy wrócili cali i zdrowi i to jest najważniejsze.
Szczególnie dziękujemy naszemu koledze Wilhelmowi – kierowcy, który dzielnie i cierpliwie pokonywał drogi na Ukrainie, Polsce, Słowacji, Czechach i nie tylko. Wiesławowi, który jako nasz „logistyk” i kucharz wspomagał cala grupę. Łukaszowi za humor i za to jest z nami. Ogólnie wszystkim z naszej małej grupy za humor, wytrwałość i dobre towarzystwo. Wszystkim „Piratom Beskidów” serdeczne dzięki za te wspaniale dni które spędziliśmy i spędzamy.

Andrzej Koczur
.

„Piraci Beskidów” na szczycie Radziejowej

Zaszufladkowano do kategorii kronika - 2018 | Możliwość komentowania Stebnická Magura (Pogórze Ondawskie), Radziejowa (Beskid Sądecki) i nie tylko… – wycieczka górska – 11-12 sierpnia 2018 r. została wyłączona

Wielka Rycerzowa (Beskid Żywiecki) – wycieczka górska – 12 sierpnia 2018 r.

Gdy z powodu zbyt małej liczby zgłoszeń nie doszła do skutku wycieczka na Wielką Fatrę, zastanawialiśmy się co z sobą począć… Odpowiedź wydawała się prosta – trzeba wybrać się w góry.
Już w sobotę pojechaliśmy do Bacy, na Mładą Horę. Gościnne progi Chyza sprawiły, że tego dnia dość mocno rozleniwiliśmy się. Zjedliśmy obiad, pospacerowaliśmy po okolicy, pograliśmy w przywiezione gry planszowe. Niewiele wyszło z planowanej na noc obserwacji Perseidów. Po prostu ich nie widzieliśmy… Udało się za to wziąć udział w ekspresowej mszy św. w kaplicy na Mładej Horze.
W niedzielny ranek zbieraliśmy się w końcu do wyjścia. Jedni wstali wcześniej, inni później. Ktoś postanowił jeszcze odespać wczesne wstawanie i suma sumarum wyszliśmy z Chyza po 12…
Czerwony szlak w stronę Małej Rycerzowej, pomimo iż zalesiony, dał naszej piątce mocno w kość. W końcu, podjadając po drodze leśne maliny, jeżyny, borówki czarne i borówki brusznice, dotarliśmy do Bacówki PTTK na Rycerzowej.
Jakież było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że nie jesteśmy jedynymi członkami bielskiego oddziału PTT w tym miejscu. Cztery osoby dotarły (również spontanicznie) od strony Soblówki. Zanim dotarliśmy, zdążyli zaprzyjaźnić się z wypasanymi przy schronisku owcami i kozami, obalając kilka mitów przekazanych przez pilnującego ich bacę 😉
Po wspólnym zdjęciu przed schroniskiem, rozstaliśmy się. Czwórka udała się w dół, do Soblówki, gdzie zostawili samochód, z kolei nasza piątka ruszyła przez szczyt Wielkiej Rycerzowej, czerwonym szlakiem w stronę schroniska PTTK na Przełęczy Przegibek. Dzień chylił się ku końcowi, a my niebieskim szlakiem przez rezerwat Dziobaki zmierzaliśmy z powrotem w stronę Rycerzowej. Na Mładą Horę dotarliśmy już w całkiem zaawansowanej szarówce.
W Chyzie, jak zwykle gościnnie, Baca podjął nas herbatą z cytryną, a to było wszystko, czego po tej upalnej wędrówce potrzebowaliśmy. Do domów wróciliśmy na krótko przed północą.
Na zakończenie, tak informacyjnie: wycieczka na Wielką Fatrę odbędzie się w dniach 28-30 września. Już teraz gorąco zachęcam do zapisów!

SB
.

nasza grupka przed Bacówką PTTK na Rycerzowej

Zaszufladkowano do kategorii kronika - 2018 | Możliwość komentowania Wielka Rycerzowa (Beskid Żywiecki) – wycieczka górska – 12 sierpnia 2018 r. została wyłączona

Kościelec (Tatry Wysokie), Kasprowy Wierch (Tatry Zachodnie) – wycieczka górska – 4-5 sierpnia 2018 r.

Początkiem sierpnia w kalendarzu PTT Bielsko-Biała pojawiła się dwudniowa wycieczka w Tatry Wysokie. Z zainteresowaniem przeglądałem trasę zaplanowaną na 4 i 5 dzień miesiąca. Nęcony miejscami, które do tej pory znałem tylko z nazwy, zdecydowałem się pojechać. Kościelec i Zawrat wydawały się doskonałe by przekonać się czy Tatry „są dla mnie”. Był to mój pierwszy wyjazd z bielską grupą turystów, którą tym razem prowadził Łukasz Kudelski.
Sobotni poranek przywitał nas rześko. Słońce nie wspięło się jeszcze dość wysoko by oświetlić ruchliwą płytę dworca. Bezchmurne niebo zwiastowało piękną pogodę. Bez opóźnień wyruszyliśmy busem w kierunku Zakopanego, gdzie zaczynał się niebieski szlak. Po dotarciu na miejsce z czeluści plecaków dobyliśmy kremy z filtrem, okulary i nakrycia głowy. Temperatura panująca wczesnym przedpołudniem nie pozostawiała wątpliwości – to będzie upalny dzień! Wchodząc na kamienną drogę skryliśmy się przed skwarem pod koronami drzew, ale las kończył się stosunkowo szybko. Za ochroną wysokich świerków nie tęskniliśmy jednak ani przez moment, gdyż widoki rekompensowały to z nawiązką. Hala Gąsienicowa która ukazała nam się tuż przed schroniskiem wywarła na mnie ogromne wrażenie. W tym momencie już wiedziałem, że przepadłem – będę chciał wracać w Tatry już zawsze.
W Murowańcu przerwa na zregenerowanie sił i ruszamy w dalszą drogę, ku czekającemu cierpliwie szczytowi Kościelca. Czarny szlak prowadził nas lekko przez dolinę. Po lewej cały czas widoczny był nasz cel, wysoki na 2155 m. Po prawej budynki kolejki zdradzały Kasprowy Wierch, a przed nami, jakby zamykając drogę ucieczki, górowały wierzchołki Świnicy. Okolice Zielonego Stawu Gąsienicowego to znów okazja do krótkiego odpoczynku i schłodzenia się w potokach. Wejście na szlak niebieski, w kierunku Przełęczy Karb, wiązało się nie tylko ze zwiększonym nachyleniem trasy, ale i subtelną zmianą pogody. Chwile wytchnienia zapewniały pojedyncze chmury, przesuwające się nad doliną. Szlak zwężał się tak bardzo, że niemożliwym było miejscami się minąć. Turystów nie było jednak bardzo dużo, a cała nasza grupa spotkała się na przełęczy. Na południe skalna ściana poprzecinana była kolorowymi sylwetkami, zygzakiem łączącymi nas ze szczytem. W dolinie odznaczały się wyraźnie poprowadzone między kosodrzewiną ścieżki.
Wyznaczona droga wiła się jakby nie mogła zdecydować, którą stroną zaatakować Kościelec. Bardzo szybko kije wróciły na plecaki, co bardziej przygotowani przywdziali rękawiczki. Kilka miejsc, w których trzeba się było wspiąć, mogło sprawić problem niższym osobom. Posuwaliśmy się powoli, często czekając na przejście ludzi schodzących ze szczytu. Nie był to jednak czas stracony – za nami rozpościerały się widoki nie do zapomnienia. Kulminacja dnia pierwszego, grupowe zdjęcia zdobytej góry, towarzyszyły symbolicznemu toastowi i odśpiewaniu „sto lat” najmłodszej uczestniczce tej wyprawy. Dokładnie tego dnia Marysia obchodziła 18 urodziny! Gratulacje!
Niestety nic nie trwa wiecznie, o czym milcząco informowały nas kłębiące się tuż za wierzchołkami Świnicy czarne chmury. Przypomnieliśmy sobie wtedy o prognozowanych na weekend gwałtownych burzach, którym prawdopodobnie zawdzięczamy stosunkowo niewielki ruch na szlaku. Ostatni rzut oka wokoło, na widok za którym na pewno będę tęsknił, a którego nie sposób uwiecznić na zdjęciu, i ruszamy w dół. Podczas schodzenia zaczął przeszkadzać duży plecak, który utrudniał zsuwanie się po stromych odcinkach. Po dotarciu do Karbu wróciliśmy w obszar dobrej pogody, która tego dnia już nas nie opuściła. Ciemne obłoki pozostały wyżej, czekając na nadejście nocy. Kontynuując bardzo malowniczym czarnym szlakiem zeszliśmy do Czarnego Stawu Gąsienicowego. Tu sielankowa atmosfera zbiła nas z nóg. Przy pięknej pogodzie i z widokiem na dopiero co zdobyty Kościelec spędziliśmy przyjemne chwile, powoli rozchodząc się niebieskim szlakiem w kierunku schroniska.
Pozytywnie zaskoczeni czynnymi prysznicami (informacje na stronie o nieczynnej kuchni i natryskach okazały się nieaktualne) zjedliśmy kolację i usiedliśmy w jadalni przy soku porzeczkowym i wodzie mineralnej. Wieczór zapoznawczy przebiegał bardzo przyjemnie, jedynym zmartwieniem były kiepskie prognozy na niedzielę. Czy uda się zrealizować plan wycieczki? Zdecydujemy rano. Co bardziej zdeterminowani jeszcze tego wieczoru mogli zobaczyć łzy świętego Wawrzyńca, czyli znane Perseidy. Rój meteorów będzie miał swoje maksimum za tydzień, ale cierpliwe oczy dojrzały kilka spadających gwiazd. Niebo wydaje się bezchmurne, wciąż mamy nadzieję że ten stan się utrzyma.
Godzina czwarta rano, za oknem widoczny blady świt. Niestety, dźwięk spadającego deszczu przerywany jest grzmotami. Trzy godziny później, już przy śniadaniu, burza przeszła, pozostawiając jednak za sobą nękające nas przelotne opady. Nic z tego, nie przejdziemy Zawratu. Zmarkotnieli zwłaszcza ci z nas, dla których celem całej wyprawy było pokonanie Przełęczy. Zamiast tego skierowaliśmy swoje kroki w kierunku Kasprowego Wierchu, gdyż pogoda była wciąż niepewna. Część grupy zdecydowała się nadłożyć drogi przez Beskid. Kurtki się przydały, chociaż od momentu wyruszenia z Murowańca żadna poważna ulewa nas nie złapała. Podchodząc żółtym szlakiem zastanawialiśmy się, co czeka nas na Kasprowym. Czy pogoda zmusi nas do ucieczki w dolinę?
Po wykonaniu tradycyjnego zdjęcia z banerem na szczycie odbyliśmy krótką naradę. Mieliśmy dość czasu na przejście całkiem sensownej odległości, a Polana Kondratowa wpisywała się w nasz grafik idealnie. Wybraliśmy więc szlak czerwony w kierunku Kopy Kondrackiej, z zamiarem odbicia na przełęczy na szlak zielony. Dopisywało nam szczęście, okno pogodowe ciągnęło się za nami jak cień. Na południe zaglądaliśmy głęboko w doliny po słowackiej stronie, na północy widok sięgał miast, do których mieliśmy zaraz wrócić. Humory dopisywały, jakby rozczarowanie odparowało z naszych ubrań wraz z porannymi kroplami deszczu.
Pojedynczy grzmot pożegnał nas kiedy rozpoczęliśmy zejście z grani w Dolinę Kondratową. Nad nami wciąż było pogodnie, jednak z kierunku, z którego przyszliśmy powoli dochodziły nas ciemne chmury. Droga w dół wysadzana była skałami, w formie przypominającej schody. Wiła się na dosyć stromym stoku, ułatwiając pokonanie zejścia. Roślinność wyraźnie gęstniała wraz z pokonaną odległością. Schronisko PTTK Hala Kondratowa było jedynym dłuższym przystankiem tego dnia. W powietrzu unosił się zapach kawy i jedzenia, a pełne brzuchy były źródłem energii i pokładów dobrego nastroju. Co bardziej niezłomni i ambitni zdobyli nie pierwszy już raz Giewont.
Po uzgodnieniu z kierowcą miejsca zbiórki wyruszyliśmy na ostatni odcinek tej wycieczki – zejście do Kuźnic. Droga przez las była niezwykle przyjemna. Sielankę mącił jedynie huk przetaczający się przez dolinę. Wyglądało na to, że burza jednak zdecydowała się podążyć za nami. W momencie kiedy ostatni z nas dotknęli stopami asfaltu, lunęło jak z cebra. Decyzja została podjęta w mgnieniu oka – nie ma czasu ubierać peleryny, biegniemy do busa! Niewiele brakowało, gdyż ulice Zakopanego szybko zamieniły się w płytkie potoki. Lekko mokrzy rozeznaliśmy się w sytuacji w barze przy rondzie. Nasz busik na szczęście zaparkował po przeciwnej stronie drogi, na stacji benzynowej. W międzyczasie gwałtowne opady zelżały, jakby straciły animusz po tym jak znaleźliśmy schronienie. Łukasz całą drogę upewniał się, że wie gdzie znajdują się wszyscy członkowie wyprawy, więc spełnienie warunku poniżej 20% strat nie było problemem. Wyjazd z Zakopanego z powodu deszczu odbył się żółwim tempem, ale reszta drogi przebiegła spokojnie.
Dziękuję Martynie za wkręcenie mnie w to wspaniałe towarzystwo, Łukaszowi za trzymanie pieczy nad nami wszystkimi, a Stasiowi za poratowanie mnie, kiedy na ostatnim zejściu kolana mi wysiadły. Niedługo na szlaku zobaczymy się ponownie!

Grzegorz Pabian
.

nasza grupa na starcie wycieczki

Zaszufladkowano do kategorii kronika - 2018 | Możliwość komentowania Kościelec (Tatry Wysokie), Kasprowy Wierch (Tatry Zachodnie) – wycieczka górska – 4-5 sierpnia 2018 r. została wyłączona

Veľká Chochuľa, Chabenec (Niżne Tatry, Słowacja) – wycieczka górska – 28-29 lipca 2018 r.

Veľká Chochuľa i Chabenec w Niżnych Tatrach były celem dwudniowej wycieczki zorganizowanej przez Oddział PTT w Bielsku-Białej. Na tę wycieczkę wybrali się nie tylko starzy bywalcy wycieczek, czyli członkowie i sympatycy PTT, ale również młodzi goście z daleka, bo aż z Warszawy. Pod przewodnictwem Witolda Kubika przeżyliśmy piękną górską wycieczkę, o której jednym słowem można by napisać: ambitna! Dopiszę, że wycieczka była pełna turystycznego spokoju, z dala od tłumów i w środku gorącego lata. Zakwaterowanie tylko na jedną noc mieliśmy załatwione w miejscowości Liptovská Osada. Tyle wstępu.
.
28 lipca 2018 r. (sobota) – Veľká Chochuľa (1753 m n.p.m.)
Trasa wycieczki: Liptovská Lúžna (717 m) – Sedlo pod Skalkou (1476 m) – Košarisko (1634 m) – Veľká Chochuľa (1753 m) – Malá Chochuľa (1719 m) – Prašivá (1652 m) – Hjadelské  Sedlo (1099 m) – Korytnica-kúpele. 

Na szlak wyruszyliśmy dokładnie o godzinie 9:10. Wcześniej pozostawiliśmy dodatkowy bagaż w miejscu noclegu. Początkowo mgła chroniła nas przed upałem, ale nie na długo. Z każdą minutą i po każdym stu metrowym podejściu było coraz cieplej, ale i ciężej. Dobrze byliśmy przygotowani do wycieczki w tym upale, bo plecaki obciążone były odpowiednią ilością wody, na głowach czapki, chustki i kapelusze, na twarzy i ramionach krem z filtrem.
Pierwszy dłuższy odpoczynek mieliśmy o godz. 11:00 po przejściu ponad 700 metrów przewyższenia raczej trudnego i stromego odcinka. Zatrzymaliśmy się przy krzyżu postawionym poniżej Sedla pod Skalkou. Znajome to dla mnie było miejsce z ławeczką, znajomy szlak, znajome widoki z Salatynem na czele… Tak, tak, zgadza się, byliśmy tu z bielskim oddziałem PTT dokładnie pięć lat temu w lipcu 2013 roku, chociaż nie wszyscy. Zdecydowana większość uczestników wędrowała dzisiaj tym szlakiem po raz pierwszy w życiu. Sam szlak ukwiecony był na różowo wierzbówką kiprzycą i jak najbardziej zachęcał do fotografowania. Przed Košariskiem, a więc jeszcze wyżej mocno zryte polany przez niedźwiedzie też były ciekawym obiektem naszych zainteresowań.
Na Wielkiej Chochuli – wiadomo – widoki zapierały dech w piersiach. Przy dobrej widoczności naokoło nas było pełno gór, o których opowiadał przewodnik. Witek dobrze kiedyś poznał te góry i też doskonale wiedział, że warto tu wędrować, chociaż nazwa Niżne Tatry jest naprawdę niesprawiedliwa. Moglibyśmy jeszcze długo wpatrywać się w to morze grzbietów, dolin i szczytów, ale niestety wiedzieliśmy, że musimy zdążyć do Korytnicy do godziny 18:00, bo inaczej czeka nas kilkukilometrowa wędrówka po asfalcie.
Pogoda i widoczność były dzisiaj tak łaskawe, że nawet z Chochuli ujrzeliśmy cel następnego dnia, wyższy od dzisiejszego o 200 metrów – Chabenec. Ogromna i daleka to góra. Ale łaskawość pogody kończyła się na Hjadelskim Sedlo (1099 m), gdzie zmieniliśmy kolor szlaku z czerwonego na niebieski. Od tego miejsca bowiem zaczęła nas burza poganiać i straszyć. Tempo marszu przyspieszyliśmy, a liczne grzmoty były coraz bliższe, jakby za naszymi plecami. Nawet spadło kilkanaście kropel deszczu, które i tak wcale nas nie ochłodziły. Tym razem mieliśmy szczęście, bo burza nas tak na serio nie dopadła. Do Korytnicy- kúpele doszliśmy więc na sucho z mocno wysuszonymi gardłami. Kiedyś było tu uzdrowisko, a teraz pozostały w opłakanym stanie opuszczone domy sanatoryjne. Pozostały za to czynne źródła mineralne, z których posmakowaliśmy miejscowej wody mineralnej i to aż z trzech źródeł. Ale najlepszą „wodą mineralną” był złoty, znany wszystkim napój, którym uzupełniliśmy utracone sole mineralne.
Ktoś by powiedział: w taką pogodę chciałoby się do wody i nad wodę. My turyści byliśmy innego zdania, bo ciągnęło nas w góry jak niedźwiedzia do lasu.
Jeszcze długo wieczorem po gulaszowej wspólnej kolacji wspominaliśmy dzisiejszą wycieczkę. Do snu kołysały nas jaskółki, których ogromna ilość i cudowny świergot na drutach elektrycznych przy naszym domu zadziwił niejednego przybysza.
Jutro ma być podobnie, czyli też gorąco, słonecznie i burzowo – zapowiedział Witek na dobranoc. A więc do jutra!
.
29 lipca 2018 r. (niedziela) – Chabenec (1955 m n.p.m.)
Trasa wycieczki: Magurka (1050 m) – Zámostská hola (1645 m) – Ďurková (1751 m) – Sedlo Ďurkovej (1709 m) – Útulňa pod Chabencom (1630 m) – Mały Chabenec (1839 m) – Chabenec (1955 m) – powrót do Sedla Ďurkovej (1709 m) – Chata na Magurce – Magurka.

Z Liptovskiej Osady wyjechaliśmy o godzinie 8:00 w kierunku osady Magurka, położonej na wysokości 1050 m n.p.m. Na starcie byliśmy o godzinie 8:40. Przewodnik wytłumaczył wszystkim kolory szlaków, skąd, dokąd, gdzie i kiedy się zatrzymujemy. Tego powinniśmy się trzymać i przestrzegać! Tak, tak panowie biegacze!
Znowu na początku wędrówki było ostre podejście przez las, jak to bywa w górach. Szlak powyżej granicy lasu był mało uczęszczany. Wąska ścieżka zarośnięta była po uszy szczawiem alpejskim, maliniakami, jałowcem, dziurawcem, miętą – ach to przecież lato, jak w piosence: lato pachnące miętą, lato koloru malin, lato zielonych lasów…
Wąską ścieżką weszliśmy na główną grań rozmyślając o… niedźwiedziach, które gdzieś w pobliżu, w cieniu chyba zdrzemnęły się na chwilkę. Na przełęczy Zámostskej Hole (1591 m), do której czas przejścia według planu to tylko 1 godzina i 45 minut, było nawet rześko. Chłodny wiatr ożywił nas i zachęcił do dalszej żwawej wędrówki otwartym terenem. Przed nami daleka urokliwa droga pozwalała zachwycać się widokami, przestrzenią, górami i ciszą. Tylko ciemne chmury zawisły tam na jakiś czas, gdzie nasza droga prowadziła na szczyt. Odwiedziliśmy też schodząc mocno w dół miejsce, które nazywa się Útulňa pod Chabeńcom. Ta sympatyczna nazwa po słowacku oznacza zagospodarowany schron. Tu gorąca zupa miała być gotowa dopiero za godzinę, a więc pozostał nam do posilenia się własny plecakowy prowiant. W górach wszystko wybornie smakuje!
Po odpoczynku przy wspomnianej Útulňej śmiało podchodziliśmy teraz non stop do góry innym, niebieskim szlakiem. Wreszcie gdy wyraźnie odsłonił się zza chmur nasz cel czyli Chabenec, wtedy wpatrując się w jego daleką i piękną sylwetkę naprawdę zapomnieliśmy o zmęczeniu.
Po drodze, a było to na ścieżce, jeszcze przed szczytem, zauważyliśmy liczne ślady niedźwiedzia (a może niedźwiedzi?). Duże łapy z ostrymi pazurami odbite bardzo wyraźnie w miękkiej glinie i to akurat na naszej ścieżce świadczyły o niedawnej jego obecności w tym miejscu. Może niedźwiedź był tu dzisiaj rano? Misiek zapewne był duży, bo ślady łap też takie były i szedł sobie w tym samym co my kierunku na Chabenec. Dobrze, że nie „szliśmy” razem!!! Właśnie ten miśkowy szlak tak nas rozbawił i ożywił, że nawet nie wiedzieliśmy kiedy znaleźliśmy się na szczycie, u celu, na wysokości 1955 m n.p.m.
Przewodnik Witek po raz kolejny energicznie zaprosił nas do wspólnego zdjęcia z banerem bielskiego Oddziału PTT, objaśnił cała panoramę, w której dominowały Chopok i Dumbier. Właśnie ten drugi jest najwyższym szczytem Niżnych Tatr (2043 m n.p.m.). A gdy spojrzeliśmy na odległą „naszą” wczorajszą Chochulę, to tak jakoś serce mocniej i radośniej biło, bo tam przecież byliśmy…
Pobyt na obu szczytach, wczorajszym i dzisiejszym ożywiła moja mała „kawiarenka” ze świeżą rozpuszczalną mocną kawą, taką specjalną od serca. Filiżanka tej kawy przygotowana na okoliczność wejścia na tak ważne szczyty, była sympatyczna, bo orzeźwiająca, upragniona i stawiająca mocno na nogi.
Do Magurki schodziliśmy najpierw niebieskim, a potem kawałek czerwonym szlakiem, a od Sedla Ďurkovej zielonym. Od szczytu Chabenec do mety schodziliśmy aż 1122 metry różnicy poziomów. Dużo! Wczoraj przy zejściu było więcej, bo 1224 metry. Pod koniec wędrówki odczuwało się już zmęczenie w nogach. Po krótkim odpoczynku, przy chłodnych napojach spożywanych przy Chacie Magurka wyruszyliśmy busem „na skróty” przez Glinkę w kierunku Bielska-Białej. Podczas jazdy umawialiśmy się już na następną wycieczkę za dwa tygodnie do Wielkiej Fatry.
Pięknie wspominał Witek swoje studenckie wędrówki po szlakach, po których mieliśmy szczęście razem z nim przez te dwa dni wędrować. Powiedział nam tak: Nie przypuszczałem wtedy, że po pięćdziesięciu latach przejdę tą samą trasą prowadząc grupę jako przewodnik. A nam też było przyjemnie, że mogliśmy uczestniczyć w obu pięknych wycieczkach na szczyty: Veľká Chochuľa i Chabenec, i to pod doskonałą opieką przewodnika górskiego Witka Kubika. Za te dwa dni górskich przeżyć w Niżnych Tatrach pięknie dziękujemy Przewodnikowi i wszystkim organizatorom.

CS
.

nasza grupa na Wielkiej Chochuli

Zaszufladkowano do kategorii kronika - 2018 | Możliwość komentowania Veľká Chochuľa, Chabenec (Niżne Tatry, Słowacja) – wycieczka górska – 28-29 lipca 2018 r. została wyłączona

Veľká lúka (Mała Fatra, Słowacja) – wycieczka górska – 22 lipca 2018 r.

Po raz kolejny w lipcu zatęskniliśmy za Małą Fatrą. Po Kľaku z pięknymi widokami, które nam zgotował w pierwszym tygodniu lipca, naszym dzisiejszym celem stała się Veľká lúka – najwyższy szczyt tzw. Luczańskiej Małej Fatry.
Zgrana grupa, nie zrażona niezbyt optymistycznymi prognozami stawiła się punktualnie na dolnej płycie dworca PKS z uśmiechami na twarzach i pozytywnym nastawieniem. Przewodnik Łukasz Kudelski cierpliwie czekał na jedną zbłąkaną owieczkę, która niestety nie dotarła i musieliśmy wyruszyć bez niej. Po wczesnej pobudce troszkę przysypiając w busie, a troszkę gawędząc bez zbędnych postojów dojechaliśmy do małej miejscowości Vrútky-Piatrová, skąd na dalszą wędrówkę powiódł nas niebieski szlak. Tak na wszelki wypadek, gdyby wyżej deszcz chciał nam zalać aparaty, przed pierwszym solidnym podejściem zrobiliśmy sobie grupowe pamiątkowe zdjęcie. Do celu stąd prawie 900 metrów w górę, więc nikt nie oczekiwał spaceru. No i zaczęło się… w wilgotnym parnym powietrzu, niby niewinne, podzielone na dwa podejścia po 300 metrów z niewielkim haczykiem w górę ze wszystkich wycisnęło pierwsze poty.
Diaľna dała nam chwilkę odpocząć, po to byśmy Chodnikiem Vlada Cikora ruszyli w dalszą drogę forsować kolejne podejścia na Sedlo Okopy i Minčol. W drodze nasz przewodnik Łukasz zatrzymywał się przykładnie co jakiś czas, aby czujnym okiem ogarnąć całe ponad dwudziestoosobowe stadko. Każdy przystanek to oczywiście okazja do żartów i łyknięcia dawki dobrego humoru, o czym wszyscy stali bywalcy wycieczek z PTT doskonale wiedzą. Niektórym niespieszno było na Minčol, bo jak tu nie dać się skusić mnóstwu jagód uśmiechających się do nas z mijanych krzaczków. Z fioletem borówki czarnej pięknie komponowały się niedojrzałe jeszcze, ale czerwieniejące już owoce borówki brusznicy.
W końcu po dotarciu na trawiaste siodło, na wysokości 1299 m n.p.m. czas na popas i pamiątkowe zdjęcia pod działem z czasów II wojny światowej. Atrakcją tego miejsca są zapewne pozostałości okopów, schronów i umocnień z czasów walk wyzwoleńczych, ale my raczej nie ich przyszliśmy tu szukać lecz sycących oczy widoków. Niestety… widoki mocno zamglone, ale to nic, to tylko powód żeby znowu tu wrócić.
Zachęceni bliskością Minčola i wyjściem już tylko nieco wyżej na 1364 m n.p.m., bez perspektywy poprawy widoczności ruszyliśmy żwawo w tonacji barw słowackiej flagi, czyli łączącym się tu niebieskim i czerwonym szlakiem na podbój kolejnego szczytu. Na Minčolu (absolutnie nie tym z Magury Orawskiej, który 1 lipca też uraczył nas brakiem widoków) za krzyżem „świetne” szare tło do kolejnego grupowego zdjęcia stanowiła spowijająca całą panoramę mgła. Żeby nie było, że ciągle tylko w górę i w górę, to dalej w stronę naszego głównego celu ruszyliśmy ostro w dół na Sedlo Prašive, aby stamtąd znów rozpocząć kolejne spokojne wspinanie na Krížave z charakterystycznym masztem radiowo-telewizyjnym na szczycie. Po wyjściu ze świerkowego lasu na ostwartą przestrzeń każdy krok przybliża do widocznego w oddali masztu. W pewnym momencie wchodzimy w lej zagłębiony pomiędzy kosodrzewiną. Ciekawe czy tylko mi przyszły do głowy myśli o ulewnych deszczach minionego tygodnia i o tym co by było gdyby… Żeby było ciekawiej to okazuje się, że zgromadzona na przejściu woda uniemożliwia przejście i lepiej przedrzeć się przez kosodrzewinę. Ale cóż, szczyt tuż tuż, a nad nim zgromadzone czarne chmury. To nic, bo do szczytu niecały kilometr, tylko gdzie ta piękna wielka łąka, która miała na nas czekać z rozległą panoramą? Niestety to nie bajka na ten dzień, więc po prostu trzeba tu wrócić.
Na szczycie głównego celu naszej wędrówki – Veľká lúka (1476 m n.p.m.) obowiązkowe grupowe zdjęcie z banerem i szybko schodzimy odbijając w prawo żółtym szlakiem na Martynske hole, żeby zdążyć przed deszczem. W końcu pora na godzinną przerwę w schronisku Chata na Martynskich holach i najedzenie się do syta „czym kto ma”, bo na miłośników słowackiej kuchni czekają potrawy raczej płynne, które w sumie nieźle komponują się z tym co zaczyna padać z nieba. Nasyceni i napojeni mimo deszczu musimy schodzić monotonnym żółtym szlakiem prowadzącym to asfaltem, to znowu wijącym się serpentynami przez las. Niektórzy preferują „skróty” niby wytyczonymi ścieżkami po śliskim gruncie i wychodząc z powrotem na szlak dziwią się bardzo, dlaczego osoby, które powinny zostać daleko w tyle są w zasadzie parę kroków za nimi. No, ale… grunt to dobra zabawa na ciekawych szlakach. Po zejściu na parking postanowiliśmy wykorzystać resztę czasu na maxa w kolejnym wodopoju, bo w końcu na podejściach wypociliśmy sporo. Wszystko, co dobre zbyt szybko się kończy więc punktualnie ruszyliśmy w drogę powrotna do Bielska umawiając się w drodze powrotnej na kolejne planowane wycieczki.
Dziękuję bardzo w imieniu swoim i wszystkich uczestników wycieczki przewodnikowi Łukaszowi za poprowadzenie naszej radosnej gromady i niemal ojcowską opiekę, a wszystkim uczestnikom za wspaniale spędzoną razem niedzielę. Zapraszam serdecznie na kolejne wycieczki z gwarancją na cudowna atmosferę i niezapomniane wrażenia.


.

nasza grupa na szczycie Velkiej Luki

Zaszufladkowano do kategorii kronika - 2018 | Możliwość komentowania Veľká lúka (Mała Fatra, Słowacja) – wycieczka górska – 22 lipca 2018 r. została wyłączona