Wielka Rycerzowa (Beskid Żywiecki) – wycieczka górska – 12 sierpnia 2018 r.

Gdy z powodu zbyt małej liczby zgłoszeń nie doszła do skutku wycieczka na Wielką Fatrę, zastanawialiśmy się co z sobą począć… Odpowiedź wydawała się prosta – trzeba wybrać się w góry.
Już w sobotę pojechaliśmy do Bacy, na Mładą Horę. Gościnne progi Chyza sprawiły, że tego dnia dość mocno rozleniwiliśmy się. Zjedliśmy obiad, pospacerowaliśmy po okolicy, pograliśmy w przywiezione gry planszowe. Niewiele wyszło z planowanej na noc obserwacji Perseidów. Po prostu ich nie widzieliśmy… Udało się za to wziąć udział w ekspresowej mszy św. w kaplicy na Mładej Horze.
W niedzielny ranek zbieraliśmy się w końcu do wyjścia. Jedni wstali wcześniej, inni później. Ktoś postanowił jeszcze odespać wczesne wstawanie i suma sumarum wyszliśmy z Chyza po 12…
Czerwony szlak w stronę Małej Rycerzowej, pomimo iż zalesiony, dał naszej piątce mocno w kość. W końcu, podjadając po drodze leśne maliny, jeżyny, borówki czarne i borówki brusznice, dotarliśmy do Bacówki PTTK na Rycerzowej.
Jakież było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że nie jesteśmy jedynymi członkami bielskiego oddziału PTT w tym miejscu. Cztery osoby dotarły (również spontanicznie) od strony Soblówki. Zanim dotarliśmy, zdążyli zaprzyjaźnić się z wypasanymi przy schronisku owcami i kozami, obalając kilka mitów przekazanych przez pilnującego ich bacę 😉
Po wspólnym zdjęciu przed schroniskiem, rozstaliśmy się. Czwórka udała się w dół, do Soblówki, gdzie zostawili samochód, z kolei nasza piątka ruszyła przez szczyt Wielkiej Rycerzowej, czerwonym szlakiem w stronę schroniska PTTK na Przełęczy Przegibek. Dzień chylił się ku końcowi, a my niebieskim szlakiem przez rezerwat Dziobaki zmierzaliśmy z powrotem w stronę Rycerzowej. Na Mładą Horę dotarliśmy już w całkiem zaawansowanej szarówce.
W Chyzie, jak zwykle gościnnie, Baca podjął nas herbatą z cytryną, a to było wszystko, czego po tej upalnej wędrówce potrzebowaliśmy. Do domów wróciliśmy na krótko przed północą.
Na zakończenie, tak informacyjnie: wycieczka na Wielką Fatrę odbędzie się w dniach 28-30 września. Już teraz gorąco zachęcam do zapisów!

SB
.

nasza grupka przed Bacówką PTTK na Rycerzowej

Zaszufladkowano do kategorii kronika - 2018 | Możliwość komentowania Wielka Rycerzowa (Beskid Żywiecki) – wycieczka górska – 12 sierpnia 2018 r. została wyłączona

Kościelec (Tatry Wysokie), Kasprowy Wierch (Tatry Zachodnie) – wycieczka górska – 4-5 sierpnia 2018 r.

Początkiem sierpnia w kalendarzu PTT Bielsko-Biała pojawiła się dwudniowa wycieczka w Tatry Wysokie. Z zainteresowaniem przeglądałem trasę zaplanowaną na 4 i 5 dzień miesiąca. Nęcony miejscami, które do tej pory znałem tylko z nazwy, zdecydowałem się pojechać. Kościelec i Zawrat wydawały się doskonałe by przekonać się czy Tatry „są dla mnie”. Był to mój pierwszy wyjazd z bielską grupą turystów, którą tym razem prowadził Łukasz Kudelski.
Sobotni poranek przywitał nas rześko. Słońce nie wspięło się jeszcze dość wysoko by oświetlić ruchliwą płytę dworca. Bezchmurne niebo zwiastowało piękną pogodę. Bez opóźnień wyruszyliśmy busem w kierunku Zakopanego, gdzie zaczynał się niebieski szlak. Po dotarciu na miejsce z czeluści plecaków dobyliśmy kremy z filtrem, okulary i nakrycia głowy. Temperatura panująca wczesnym przedpołudniem nie pozostawiała wątpliwości – to będzie upalny dzień! Wchodząc na kamienną drogę skryliśmy się przed skwarem pod koronami drzew, ale las kończył się stosunkowo szybko. Za ochroną wysokich świerków nie tęskniliśmy jednak ani przez moment, gdyż widoki rekompensowały to z nawiązką. Hala Gąsienicowa która ukazała nam się tuż przed schroniskiem wywarła na mnie ogromne wrażenie. W tym momencie już wiedziałem, że przepadłem – będę chciał wracać w Tatry już zawsze.
W Murowańcu przerwa na zregenerowanie sił i ruszamy w dalszą drogę, ku czekającemu cierpliwie szczytowi Kościelca. Czarny szlak prowadził nas lekko przez dolinę. Po lewej cały czas widoczny był nasz cel, wysoki na 2155 m. Po prawej budynki kolejki zdradzały Kasprowy Wierch, a przed nami, jakby zamykając drogę ucieczki, górowały wierzchołki Świnicy. Okolice Zielonego Stawu Gąsienicowego to znów okazja do krótkiego odpoczynku i schłodzenia się w potokach. Wejście na szlak niebieski, w kierunku Przełęczy Karb, wiązało się nie tylko ze zwiększonym nachyleniem trasy, ale i subtelną zmianą pogody. Chwile wytchnienia zapewniały pojedyncze chmury, przesuwające się nad doliną. Szlak zwężał się tak bardzo, że niemożliwym było miejscami się minąć. Turystów nie było jednak bardzo dużo, a cała nasza grupa spotkała się na przełęczy. Na południe skalna ściana poprzecinana była kolorowymi sylwetkami, zygzakiem łączącymi nas ze szczytem. W dolinie odznaczały się wyraźnie poprowadzone między kosodrzewiną ścieżki.
Wyznaczona droga wiła się jakby nie mogła zdecydować, którą stroną zaatakować Kościelec. Bardzo szybko kije wróciły na plecaki, co bardziej przygotowani przywdziali rękawiczki. Kilka miejsc, w których trzeba się było wspiąć, mogło sprawić problem niższym osobom. Posuwaliśmy się powoli, często czekając na przejście ludzi schodzących ze szczytu. Nie był to jednak czas stracony – za nami rozpościerały się widoki nie do zapomnienia. Kulminacja dnia pierwszego, grupowe zdjęcia zdobytej góry, towarzyszyły symbolicznemu toastowi i odśpiewaniu „sto lat” najmłodszej uczestniczce tej wyprawy. Dokładnie tego dnia Marysia obchodziła 18 urodziny! Gratulacje!
Niestety nic nie trwa wiecznie, o czym milcząco informowały nas kłębiące się tuż za wierzchołkami Świnicy czarne chmury. Przypomnieliśmy sobie wtedy o prognozowanych na weekend gwałtownych burzach, którym prawdopodobnie zawdzięczamy stosunkowo niewielki ruch na szlaku. Ostatni rzut oka wokoło, na widok za którym na pewno będę tęsknił, a którego nie sposób uwiecznić na zdjęciu, i ruszamy w dół. Podczas schodzenia zaczął przeszkadzać duży plecak, który utrudniał zsuwanie się po stromych odcinkach. Po dotarciu do Karbu wróciliśmy w obszar dobrej pogody, która tego dnia już nas nie opuściła. Ciemne obłoki pozostały wyżej, czekając na nadejście nocy. Kontynuując bardzo malowniczym czarnym szlakiem zeszliśmy do Czarnego Stawu Gąsienicowego. Tu sielankowa atmosfera zbiła nas z nóg. Przy pięknej pogodzie i z widokiem na dopiero co zdobyty Kościelec spędziliśmy przyjemne chwile, powoli rozchodząc się niebieskim szlakiem w kierunku schroniska.
Pozytywnie zaskoczeni czynnymi prysznicami (informacje na stronie o nieczynnej kuchni i natryskach okazały się nieaktualne) zjedliśmy kolację i usiedliśmy w jadalni przy soku porzeczkowym i wodzie mineralnej. Wieczór zapoznawczy przebiegał bardzo przyjemnie, jedynym zmartwieniem były kiepskie prognozy na niedzielę. Czy uda się zrealizować plan wycieczki? Zdecydujemy rano. Co bardziej zdeterminowani jeszcze tego wieczoru mogli zobaczyć łzy świętego Wawrzyńca, czyli znane Perseidy. Rój meteorów będzie miał swoje maksimum za tydzień, ale cierpliwe oczy dojrzały kilka spadających gwiazd. Niebo wydaje się bezchmurne, wciąż mamy nadzieję że ten stan się utrzyma.
Godzina czwarta rano, za oknem widoczny blady świt. Niestety, dźwięk spadającego deszczu przerywany jest grzmotami. Trzy godziny później, już przy śniadaniu, burza przeszła, pozostawiając jednak za sobą nękające nas przelotne opady. Nic z tego, nie przejdziemy Zawratu. Zmarkotnieli zwłaszcza ci z nas, dla których celem całej wyprawy było pokonanie Przełęczy. Zamiast tego skierowaliśmy swoje kroki w kierunku Kasprowego Wierchu, gdyż pogoda była wciąż niepewna. Część grupy zdecydowała się nadłożyć drogi przez Beskid. Kurtki się przydały, chociaż od momentu wyruszenia z Murowańca żadna poważna ulewa nas nie złapała. Podchodząc żółtym szlakiem zastanawialiśmy się, co czeka nas na Kasprowym. Czy pogoda zmusi nas do ucieczki w dolinę?
Po wykonaniu tradycyjnego zdjęcia z banerem na szczycie odbyliśmy krótką naradę. Mieliśmy dość czasu na przejście całkiem sensownej odległości, a Polana Kondratowa wpisywała się w nasz grafik idealnie. Wybraliśmy więc szlak czerwony w kierunku Kopy Kondrackiej, z zamiarem odbicia na przełęczy na szlak zielony. Dopisywało nam szczęście, okno pogodowe ciągnęło się za nami jak cień. Na południe zaglądaliśmy głęboko w doliny po słowackiej stronie, na północy widok sięgał miast, do których mieliśmy zaraz wrócić. Humory dopisywały, jakby rozczarowanie odparowało z naszych ubrań wraz z porannymi kroplami deszczu.
Pojedynczy grzmot pożegnał nas kiedy rozpoczęliśmy zejście z grani w Dolinę Kondratową. Nad nami wciąż było pogodnie, jednak z kierunku, z którego przyszliśmy powoli dochodziły nas ciemne chmury. Droga w dół wysadzana była skałami, w formie przypominającej schody. Wiła się na dosyć stromym stoku, ułatwiając pokonanie zejścia. Roślinność wyraźnie gęstniała wraz z pokonaną odległością. Schronisko PTTK Hala Kondratowa było jedynym dłuższym przystankiem tego dnia. W powietrzu unosił się zapach kawy i jedzenia, a pełne brzuchy były źródłem energii i pokładów dobrego nastroju. Co bardziej niezłomni i ambitni zdobyli nie pierwszy już raz Giewont.
Po uzgodnieniu z kierowcą miejsca zbiórki wyruszyliśmy na ostatni odcinek tej wycieczki – zejście do Kuźnic. Droga przez las była niezwykle przyjemna. Sielankę mącił jedynie huk przetaczający się przez dolinę. Wyglądało na to, że burza jednak zdecydowała się podążyć za nami. W momencie kiedy ostatni z nas dotknęli stopami asfaltu, lunęło jak z cebra. Decyzja została podjęta w mgnieniu oka – nie ma czasu ubierać peleryny, biegniemy do busa! Niewiele brakowało, gdyż ulice Zakopanego szybko zamieniły się w płytkie potoki. Lekko mokrzy rozeznaliśmy się w sytuacji w barze przy rondzie. Nasz busik na szczęście zaparkował po przeciwnej stronie drogi, na stacji benzynowej. W międzyczasie gwałtowne opady zelżały, jakby straciły animusz po tym jak znaleźliśmy schronienie. Łukasz całą drogę upewniał się, że wie gdzie znajdują się wszyscy członkowie wyprawy, więc spełnienie warunku poniżej 20% strat nie było problemem. Wyjazd z Zakopanego z powodu deszczu odbył się żółwim tempem, ale reszta drogi przebiegła spokojnie.
Dziękuję Martynie za wkręcenie mnie w to wspaniałe towarzystwo, Łukaszowi za trzymanie pieczy nad nami wszystkimi, a Stasiowi za poratowanie mnie, kiedy na ostatnim zejściu kolana mi wysiadły. Niedługo na szlaku zobaczymy się ponownie!

Grzegorz Pabian
.

nasza grupa na starcie wycieczki

Zaszufladkowano do kategorii kronika - 2018 | Możliwość komentowania Kościelec (Tatry Wysokie), Kasprowy Wierch (Tatry Zachodnie) – wycieczka górska – 4-5 sierpnia 2018 r. została wyłączona

Veľká Chochuľa, Chabenec (Niżne Tatry, Słowacja) – wycieczka górska – 28-29 lipca 2018 r.

Veľká Chochuľa i Chabenec w Niżnych Tatrach były celem dwudniowej wycieczki zorganizowanej przez Oddział PTT w Bielsku-Białej. Na tę wycieczkę wybrali się nie tylko starzy bywalcy wycieczek, czyli członkowie i sympatycy PTT, ale również młodzi goście z daleka, bo aż z Warszawy. Pod przewodnictwem Witolda Kubika przeżyliśmy piękną górską wycieczkę, o której jednym słowem można by napisać: ambitna! Dopiszę, że wycieczka była pełna turystycznego spokoju, z dala od tłumów i w środku gorącego lata. Zakwaterowanie tylko na jedną noc mieliśmy załatwione w miejscowości Liptovská Osada. Tyle wstępu.
.
28 lipca 2018 r. (sobota) – Veľká Chochuľa (1753 m n.p.m.)
Trasa wycieczki: Liptovská Lúžna (717 m) – Sedlo pod Skalkou (1476 m) – Košarisko (1634 m) – Veľká Chochuľa (1753 m) – Malá Chochuľa (1719 m) – Prašivá (1652 m) – Hjadelské  Sedlo (1099 m) – Korytnica-kúpele. 

Na szlak wyruszyliśmy dokładnie o godzinie 9:10. Wcześniej pozostawiliśmy dodatkowy bagaż w miejscu noclegu. Początkowo mgła chroniła nas przed upałem, ale nie na długo. Z każdą minutą i po każdym stu metrowym podejściu było coraz cieplej, ale i ciężej. Dobrze byliśmy przygotowani do wycieczki w tym upale, bo plecaki obciążone były odpowiednią ilością wody, na głowach czapki, chustki i kapelusze, na twarzy i ramionach krem z filtrem.
Pierwszy dłuższy odpoczynek mieliśmy o godz. 11:00 po przejściu ponad 700 metrów przewyższenia raczej trudnego i stromego odcinka. Zatrzymaliśmy się przy krzyżu postawionym poniżej Sedla pod Skalkou. Znajome to dla mnie było miejsce z ławeczką, znajomy szlak, znajome widoki z Salatynem na czele… Tak, tak, zgadza się, byliśmy tu z bielskim oddziałem PTT dokładnie pięć lat temu w lipcu 2013 roku, chociaż nie wszyscy. Zdecydowana większość uczestników wędrowała dzisiaj tym szlakiem po raz pierwszy w życiu. Sam szlak ukwiecony był na różowo wierzbówką kiprzycą i jak najbardziej zachęcał do fotografowania. Przed Košariskiem, a więc jeszcze wyżej mocno zryte polany przez niedźwiedzie też były ciekawym obiektem naszych zainteresowań.
Na Wielkiej Chochuli – wiadomo – widoki zapierały dech w piersiach. Przy dobrej widoczności naokoło nas było pełno gór, o których opowiadał przewodnik. Witek dobrze kiedyś poznał te góry i też doskonale wiedział, że warto tu wędrować, chociaż nazwa Niżne Tatry jest naprawdę niesprawiedliwa. Moglibyśmy jeszcze długo wpatrywać się w to morze grzbietów, dolin i szczytów, ale niestety wiedzieliśmy, że musimy zdążyć do Korytnicy do godziny 18:00, bo inaczej czeka nas kilkukilometrowa wędrówka po asfalcie.
Pogoda i widoczność były dzisiaj tak łaskawe, że nawet z Chochuli ujrzeliśmy cel następnego dnia, wyższy od dzisiejszego o 200 metrów – Chabenec. Ogromna i daleka to góra. Ale łaskawość pogody kończyła się na Hjadelskim Sedlo (1099 m), gdzie zmieniliśmy kolor szlaku z czerwonego na niebieski. Od tego miejsca bowiem zaczęła nas burza poganiać i straszyć. Tempo marszu przyspieszyliśmy, a liczne grzmoty były coraz bliższe, jakby za naszymi plecami. Nawet spadło kilkanaście kropel deszczu, które i tak wcale nas nie ochłodziły. Tym razem mieliśmy szczęście, bo burza nas tak na serio nie dopadła. Do Korytnicy- kúpele doszliśmy więc na sucho z mocno wysuszonymi gardłami. Kiedyś było tu uzdrowisko, a teraz pozostały w opłakanym stanie opuszczone domy sanatoryjne. Pozostały za to czynne źródła mineralne, z których posmakowaliśmy miejscowej wody mineralnej i to aż z trzech źródeł. Ale najlepszą „wodą mineralną” był złoty, znany wszystkim napój, którym uzupełniliśmy utracone sole mineralne.
Ktoś by powiedział: w taką pogodę chciałoby się do wody i nad wodę. My turyści byliśmy innego zdania, bo ciągnęło nas w góry jak niedźwiedzia do lasu.
Jeszcze długo wieczorem po gulaszowej wspólnej kolacji wspominaliśmy dzisiejszą wycieczkę. Do snu kołysały nas jaskółki, których ogromna ilość i cudowny świergot na drutach elektrycznych przy naszym domu zadziwił niejednego przybysza.
Jutro ma być podobnie, czyli też gorąco, słonecznie i burzowo – zapowiedział Witek na dobranoc. A więc do jutra!
.
29 lipca 2018 r. (niedziela) – Chabenec (1955 m n.p.m.)
Trasa wycieczki: Magurka (1050 m) – Zámostská hola (1645 m) – Ďurková (1751 m) – Sedlo Ďurkovej (1709 m) – Útulňa pod Chabencom (1630 m) – Mały Chabenec (1839 m) – Chabenec (1955 m) – powrót do Sedla Ďurkovej (1709 m) – Chata na Magurce – Magurka.

Z Liptovskiej Osady wyjechaliśmy o godzinie 8:00 w kierunku osady Magurka, położonej na wysokości 1050 m n.p.m. Na starcie byliśmy o godzinie 8:40. Przewodnik wytłumaczył wszystkim kolory szlaków, skąd, dokąd, gdzie i kiedy się zatrzymujemy. Tego powinniśmy się trzymać i przestrzegać! Tak, tak panowie biegacze!
Znowu na początku wędrówki było ostre podejście przez las, jak to bywa w górach. Szlak powyżej granicy lasu był mało uczęszczany. Wąska ścieżka zarośnięta była po uszy szczawiem alpejskim, maliniakami, jałowcem, dziurawcem, miętą – ach to przecież lato, jak w piosence: lato pachnące miętą, lato koloru malin, lato zielonych lasów…
Wąską ścieżką weszliśmy na główną grań rozmyślając o… niedźwiedziach, które gdzieś w pobliżu, w cieniu chyba zdrzemnęły się na chwilkę. Na przełęczy Zámostskej Hole (1591 m), do której czas przejścia według planu to tylko 1 godzina i 45 minut, było nawet rześko. Chłodny wiatr ożywił nas i zachęcił do dalszej żwawej wędrówki otwartym terenem. Przed nami daleka urokliwa droga pozwalała zachwycać się widokami, przestrzenią, górami i ciszą. Tylko ciemne chmury zawisły tam na jakiś czas, gdzie nasza droga prowadziła na szczyt. Odwiedziliśmy też schodząc mocno w dół miejsce, które nazywa się Útulňa pod Chabeńcom. Ta sympatyczna nazwa po słowacku oznacza zagospodarowany schron. Tu gorąca zupa miała być gotowa dopiero za godzinę, a więc pozostał nam do posilenia się własny plecakowy prowiant. W górach wszystko wybornie smakuje!
Po odpoczynku przy wspomnianej Útulňej śmiało podchodziliśmy teraz non stop do góry innym, niebieskim szlakiem. Wreszcie gdy wyraźnie odsłonił się zza chmur nasz cel czyli Chabenec, wtedy wpatrując się w jego daleką i piękną sylwetkę naprawdę zapomnieliśmy o zmęczeniu.
Po drodze, a było to na ścieżce, jeszcze przed szczytem, zauważyliśmy liczne ślady niedźwiedzia (a może niedźwiedzi?). Duże łapy z ostrymi pazurami odbite bardzo wyraźnie w miękkiej glinie i to akurat na naszej ścieżce świadczyły o niedawnej jego obecności w tym miejscu. Może niedźwiedź był tu dzisiaj rano? Misiek zapewne był duży, bo ślady łap też takie były i szedł sobie w tym samym co my kierunku na Chabenec. Dobrze, że nie „szliśmy” razem!!! Właśnie ten miśkowy szlak tak nas rozbawił i ożywił, że nawet nie wiedzieliśmy kiedy znaleźliśmy się na szczycie, u celu, na wysokości 1955 m n.p.m.
Przewodnik Witek po raz kolejny energicznie zaprosił nas do wspólnego zdjęcia z banerem bielskiego Oddziału PTT, objaśnił cała panoramę, w której dominowały Chopok i Dumbier. Właśnie ten drugi jest najwyższym szczytem Niżnych Tatr (2043 m n.p.m.). A gdy spojrzeliśmy na odległą „naszą” wczorajszą Chochulę, to tak jakoś serce mocniej i radośniej biło, bo tam przecież byliśmy…
Pobyt na obu szczytach, wczorajszym i dzisiejszym ożywiła moja mała „kawiarenka” ze świeżą rozpuszczalną mocną kawą, taką specjalną od serca. Filiżanka tej kawy przygotowana na okoliczność wejścia na tak ważne szczyty, była sympatyczna, bo orzeźwiająca, upragniona i stawiająca mocno na nogi.
Do Magurki schodziliśmy najpierw niebieskim, a potem kawałek czerwonym szlakiem, a od Sedla Ďurkovej zielonym. Od szczytu Chabenec do mety schodziliśmy aż 1122 metry różnicy poziomów. Dużo! Wczoraj przy zejściu było więcej, bo 1224 metry. Pod koniec wędrówki odczuwało się już zmęczenie w nogach. Po krótkim odpoczynku, przy chłodnych napojach spożywanych przy Chacie Magurka wyruszyliśmy busem „na skróty” przez Glinkę w kierunku Bielska-Białej. Podczas jazdy umawialiśmy się już na następną wycieczkę za dwa tygodnie do Wielkiej Fatry.
Pięknie wspominał Witek swoje studenckie wędrówki po szlakach, po których mieliśmy szczęście razem z nim przez te dwa dni wędrować. Powiedział nam tak: Nie przypuszczałem wtedy, że po pięćdziesięciu latach przejdę tą samą trasą prowadząc grupę jako przewodnik. A nam też było przyjemnie, że mogliśmy uczestniczyć w obu pięknych wycieczkach na szczyty: Veľká Chochuľa i Chabenec, i to pod doskonałą opieką przewodnika górskiego Witka Kubika. Za te dwa dni górskich przeżyć w Niżnych Tatrach pięknie dziękujemy Przewodnikowi i wszystkim organizatorom.

CS
.

nasza grupa na Wielkiej Chochuli

Zaszufladkowano do kategorii kronika - 2018 | Możliwość komentowania Veľká Chochuľa, Chabenec (Niżne Tatry, Słowacja) – wycieczka górska – 28-29 lipca 2018 r. została wyłączona

Veľká lúka (Mała Fatra, Słowacja) – wycieczka górska – 22 lipca 2018 r.

Po raz kolejny w lipcu zatęskniliśmy za Małą Fatrą. Po Kľaku z pięknymi widokami, które nam zgotował w pierwszym tygodniu lipca, naszym dzisiejszym celem stała się Veľká lúka – najwyższy szczyt tzw. Luczańskiej Małej Fatry.
Zgrana grupa, nie zrażona niezbyt optymistycznymi prognozami stawiła się punktualnie na dolnej płycie dworca PKS z uśmiechami na twarzach i pozytywnym nastawieniem. Przewodnik Łukasz Kudelski cierpliwie czekał na jedną zbłąkaną owieczkę, która niestety nie dotarła i musieliśmy wyruszyć bez niej. Po wczesnej pobudce troszkę przysypiając w busie, a troszkę gawędząc bez zbędnych postojów dojechaliśmy do małej miejscowości Vrútky-Piatrová, skąd na dalszą wędrówkę powiódł nas niebieski szlak. Tak na wszelki wypadek, gdyby wyżej deszcz chciał nam zalać aparaty, przed pierwszym solidnym podejściem zrobiliśmy sobie grupowe pamiątkowe zdjęcie. Do celu stąd prawie 900 metrów w górę, więc nikt nie oczekiwał spaceru. No i zaczęło się… w wilgotnym parnym powietrzu, niby niewinne, podzielone na dwa podejścia po 300 metrów z niewielkim haczykiem w górę ze wszystkich wycisnęło pierwsze poty.
Diaľna dała nam chwilkę odpocząć, po to byśmy Chodnikiem Vlada Cikora ruszyli w dalszą drogę forsować kolejne podejścia na Sedlo Okopy i Minčol. W drodze nasz przewodnik Łukasz zatrzymywał się przykładnie co jakiś czas, aby czujnym okiem ogarnąć całe ponad dwudziestoosobowe stadko. Każdy przystanek to oczywiście okazja do żartów i łyknięcia dawki dobrego humoru, o czym wszyscy stali bywalcy wycieczek z PTT doskonale wiedzą. Niektórym niespieszno było na Minčol, bo jak tu nie dać się skusić mnóstwu jagód uśmiechających się do nas z mijanych krzaczków. Z fioletem borówki czarnej pięknie komponowały się niedojrzałe jeszcze, ale czerwieniejące już owoce borówki brusznicy.
W końcu po dotarciu na trawiaste siodło, na wysokości 1299 m n.p.m. czas na popas i pamiątkowe zdjęcia pod działem z czasów II wojny światowej. Atrakcją tego miejsca są zapewne pozostałości okopów, schronów i umocnień z czasów walk wyzwoleńczych, ale my raczej nie ich przyszliśmy tu szukać lecz sycących oczy widoków. Niestety… widoki mocno zamglone, ale to nic, to tylko powód żeby znowu tu wrócić.
Zachęceni bliskością Minčola i wyjściem już tylko nieco wyżej na 1364 m n.p.m., bez perspektywy poprawy widoczności ruszyliśmy żwawo w tonacji barw słowackiej flagi, czyli łączącym się tu niebieskim i czerwonym szlakiem na podbój kolejnego szczytu. Na Minčolu (absolutnie nie tym z Magury Orawskiej, który 1 lipca też uraczył nas brakiem widoków) za krzyżem „świetne” szare tło do kolejnego grupowego zdjęcia stanowiła spowijająca całą panoramę mgła. Żeby nie było, że ciągle tylko w górę i w górę, to dalej w stronę naszego głównego celu ruszyliśmy ostro w dół na Sedlo Prašive, aby stamtąd znów rozpocząć kolejne spokojne wspinanie na Krížave z charakterystycznym masztem radiowo-telewizyjnym na szczycie. Po wyjściu ze świerkowego lasu na ostwartą przestrzeń każdy krok przybliża do widocznego w oddali masztu. W pewnym momencie wchodzimy w lej zagłębiony pomiędzy kosodrzewiną. Ciekawe czy tylko mi przyszły do głowy myśli o ulewnych deszczach minionego tygodnia i o tym co by było gdyby… Żeby było ciekawiej to okazuje się, że zgromadzona na przejściu woda uniemożliwia przejście i lepiej przedrzeć się przez kosodrzewinę. Ale cóż, szczyt tuż tuż, a nad nim zgromadzone czarne chmury. To nic, bo do szczytu niecały kilometr, tylko gdzie ta piękna wielka łąka, która miała na nas czekać z rozległą panoramą? Niestety to nie bajka na ten dzień, więc po prostu trzeba tu wrócić.
Na szczycie głównego celu naszej wędrówki – Veľká lúka (1476 m n.p.m.) obowiązkowe grupowe zdjęcie z banerem i szybko schodzimy odbijając w prawo żółtym szlakiem na Martynske hole, żeby zdążyć przed deszczem. W końcu pora na godzinną przerwę w schronisku Chata na Martynskich holach i najedzenie się do syta „czym kto ma”, bo na miłośników słowackiej kuchni czekają potrawy raczej płynne, które w sumie nieźle komponują się z tym co zaczyna padać z nieba. Nasyceni i napojeni mimo deszczu musimy schodzić monotonnym żółtym szlakiem prowadzącym to asfaltem, to znowu wijącym się serpentynami przez las. Niektórzy preferują „skróty” niby wytyczonymi ścieżkami po śliskim gruncie i wychodząc z powrotem na szlak dziwią się bardzo, dlaczego osoby, które powinny zostać daleko w tyle są w zasadzie parę kroków za nimi. No, ale… grunt to dobra zabawa na ciekawych szlakach. Po zejściu na parking postanowiliśmy wykorzystać resztę czasu na maxa w kolejnym wodopoju, bo w końcu na podejściach wypociliśmy sporo. Wszystko, co dobre zbyt szybko się kończy więc punktualnie ruszyliśmy w drogę powrotna do Bielska umawiając się w drodze powrotnej na kolejne planowane wycieczki.
Dziękuję bardzo w imieniu swoim i wszystkich uczestników wycieczki przewodnikowi Łukaszowi za poprowadzenie naszej radosnej gromady i niemal ojcowską opiekę, a wszystkim uczestnikom za wspaniale spędzoną razem niedzielę. Zapraszam serdecznie na kolejne wycieczki z gwarancją na cudowna atmosferę i niezapomniane wrażenia.


.

nasza grupa na szczycie Velkiej Luki

Zaszufladkowano do kategorii kronika - 2018 | Możliwość komentowania Veľká lúka (Mała Fatra, Słowacja) – wycieczka górska – 22 lipca 2018 r. została wyłączona

Lubomir (Beskid Wyspowy) – wycieczka górska – 14 lipca 2018 r.

W tę sobotę celem wyjazdu z bielskim Oddziałem PTT było Pasmo Lubomira i Łysiny wraz z najwyższym jego szczytem – Lubomirem (904 m n.p.m.), na którym znajduje się Obserwatorium Astronomiczne im. T. Banachiewicza. Pomimo deszczowych prognoz o godz. 5:45 na dolnej płycie PKS stawiła się dwudziestka nieustraszonych.
Chłodny, słoneczny poranek dawał nadzieję na udany wyjazd. Trasa wydawała się być niezbyt wymagająca, w końcu czym jest dla wytrawnych piechurów 904 m n.p.m.… niemniej jednak przeszliśmy prawie 25 km, co dało się odczuć w nogach. Ok godz. 8:00 wystartowaliśmy z Pcimia żółtym szlakiem. Było ciepło, ale wilgotno i parnie po piątkowym deszczu… idealne warunki dla grzybów! No i faktycznie, zaraz po wejściu w las rozpoczęło się wielkie grzybobranie. Po uruchomieniu instynktu zbieracza nie dało się już ani odpuścić ani przestać. Mimo woli głowa kręciła się w raz w lewo, raz w prawo, a bystry wzrok przeszukiwał ściółkę w poszukiwaniu żółtych kurek, zamaskowanych w liściach brązowych prawdziwków czy jaśniejszych trochę maślaków albo ciemnobrązowych „gniewusów”. Zdarzały się też „buble”, na szczęście szybko wychwycone i odrzucone podczas selekcji przez dwóch naszych wytrawnych grzybiarzy: Lesia i naszego przewodnika – Wojtka. Nie trudno się domyślić, że to właśnie ta dwójka po powrocie do busa dźwigała najcięższe i największe torby grzybów… Dla amatora takiego jak ja, który cieszy się z każdego, nawet najmniejszego czy obgryzionego znaleziska, czasami było to demotywujące… Wyobraźcie sobie: idziemy, rozmawiamy, rozglądamy się, a tu tylko „o! jaki wielki grzyb!” i Wojtek skacze w las kilka metrów od ścieżki i ze ściółki wyrywa pięknego prawdziwka, potem wraca, kontynuujemy rozmowę i po chwili „o! jaki duży grzyb!” – włazi kilka metrów między drzewa i wraca z kolejnym prawdziwkiem sporych rozmiarów… Podobno istnieje aplikacja dla grzybiarzy, ale są tacy, co detektor grzybów mają wgrany w wersji podstawowej.
W takich to właśnie grzybowych okolicznościach nawet się nie zorientowaliśmy, jak szybko minęły nam 2 godziny podejścia na Działek. Dalej czerwonym szlakiem ruszyliśmy w stronę schroniska na Kudłaczach. Teraz już szeroka ścieżka wiodła grzbietem pasma, co sprzyjało rozproszeniu. Dyscyplina i tempo marszu zostały jednak zachowane. W schronisku zrobiliśmy sobie krótką przerwę i dalej skierowaliśmy swoje kroki w stronę Lubomira i Obserwatorium Astronomicznego na jego szczycie. Na miejsce dotarliśmy kilka minut przed godz. 12:00. Po krótkim odpoczynku, o pełnej godzinie otworzyła się furta Obserwatorium. Za 5 zł otrzymaliśmy ok. 40 minut „zwiedzania” obserwatorium. Rozsiedliśmy się w sali, gdzie oglądaliśmy prezentację dotyczącą historii obserwatorium, mieliśmy też okazję zobaczyć ruch ciał niebieskich na naszym niebie za pomocą dedykowanego do tego programu. Dowiedzieliśmy się na czym polega praca w astronoma, jak dawniej prowadzono obserwacje, co możemy dostrzec na nocnym niebie i uwaga… co możemy znaleźć na stronie internetowej obserwatorium. Po skończonym pokazie zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie pod obserwatorium z banerem i ruszyliśmy z powrotem w stronę schroniska na Kudłaczach, gdzie mieliśmy obiecany dłuższy postój obiadowy. Udało nam się dojść do schroniska jeszcze przed deszczem, choć Ci co zdecydowali się w drodze powrotnej zejść ze szlaku w poszukiwaniu grzybów, nie mieli już tyle szczęścia.
W małym, ale cieplutkim schronisku szybko zrobiło się tłoczno, a kuchnia uwijała się z wydawaniem przepysznych żurków, kwaśnic i zup grzybowych. Po ustaniu deszczu i zaspokojeniu głodu ruszyliśmy w drogę powrotną czarnym szlakiem, trochę asfaltem, trochę leśnymi drogami. Nad pobliskimi górami zebrały się ciemne, mroczne chmury, co jakiś czas powietrzem wstrząsały odległe grzmoty. Z nadzieją, że i tym razem uda nam się przejść trasę suchą nogą, przyspieszyliśmy kroku. Niestety… Ulewa nas szybko dopadła, słyszeliśmy coraz głośniejszy szum, gdy zbliżała się w naszą stronę ściana deszczu. Nim się zorientowaliśmy, co to, było już za późno. Zanim zdążyliśmy się przygotować na przyjęcie na siebie uderzenia intensywnego opadu, nadszedł. Zasiekał ostro wyginając parasole i wdzierając się z impetem do górskiego obuwia od strony skarpet. Po kilkunastu minutach znów wyszło słoneczko… Z asfaltu znów weszliśmy w las, gdzie znalazło się parę grzybów, później przez łąki i pola, aż w końcu między domostwami zeszliśmy do Pcimia, gdzie czekał na nas busik.
Dziękuję wszystkim za wspaniale spędzoną sobotę, mojej ekipie za przyjemną podróż, Grażynce za wspaniałe zdjęcia oraz znawcom grzybów: Lesiowi i Wojtkowi za czujność przy selekcji moich zbiorów.

Martyna Ptaszek
.

nasza grupa przed schroniskiem PTTK na Kudłaczach

Zaszufladkowano do kategorii kronika - 2018 | Możliwość komentowania Lubomir (Beskid Wyspowy) – wycieczka górska – 14 lipca 2018 r. została wyłączona

Kľak (Mała Fatra, Słowacja) – wycieczka górska – 7 lipca 2018 r.

Weekend? Tradycyjnie. W górach! I już tradycją staje się wyjazd w góry z Oddziałem Bielskim PTT. Tym razem celem naszego górskiego wypadu staje się skalisty, bardzo charakterystyczny szczyt Kľaka (1351 m n.p.m.) w Luczańskiej części Małej Fatry na Słowacji.
Pomimo optymistycznych prognoz na Fackovskim sedle (802 m n.p.m.) przywitał nas rześki i wietrzny poranek. Wzmocnieni drugim śniadaniem i poranną kawusią ruszyliśmy w drogę żółtym szlakiem. Po wczorajszych opadach deszczu leśne ścieżki były dość błotniste i śliskie, więc trzeba było zachować uwagę i ostrożność. Czas podejścia na szczyt wg szlakowskazu wynosił 1 godz. 40 min. i pomimo niespiesznego tempa oraz kilku przerw na widokowych polanach, udało się nam go zrealizować bez większych problemów. Jak to na Słowacji, po drodze mijaliśmy turystów: i starszych, i młodszych, i samotnych wędrowców z dużymi plecakami i 3-pokoleniowe rodziny na sobotniej wspólnej wyprawie. Wszyscy radośni i uśmiechnięci. Mijaliśmy się z tradycyjnym, serdecznym pozdrowieniem, a czasem zatrzymywali się na krótką pogawędkę. Na skalistym szczycie Kľaka (1351 m n.p.m.), pomimo sporej ilości turystów, wzbudziliśmy duże zainteresowanie, kiedy całą grupą z banerem ustawiliśmy się do zdjęcia pod żelaznym krzyżem.
Zimny wiatr, który towarzyszył nam w wędrówce od rana, nie ustępował. Mając tak dobry czas i wspaniałe widoki, m.in. na Góry Strażowskie, Małą i Wielką Fatrę po kilkunastu minutach przerwy, lekko zmarznięci, byliśmy gotowi do dalszej wędrówki. Podążając tym razem za czerwonymi znakami zeszliśmy trochę w dół klucząc między skarłowaciałymi drzewami i krzewami, wąską i stromą ścieżką. Na Ostrej Skale odsłonił nam się jeszcze skalisty szczyt Klaka, później znów weszliśmy w las i szlak zaczął już łagodnie schodzić w dół. Jeszcze jedną kilkunastominutową przerwę w słoneczku zrobiliśmy sobie na Vricanskim sedle, żeby ruszyć dalej żółtym szlakiem w dolinę Rajeckoleśniańską.
Mając w zapasie sporo czasu, dzięki uprzejmości kierowcy oraz otwartości na prośby naszego Przewodnika Łukasza podjechaliśmy do miejscowości u podnóża gór – Rajecka Leśna, do słowackiego Betlejem. Pomimo, iż do świąt Bożego Narodzenia jeszcze daleko, ogromna drewniana szopka wyrzeźbiona przez Józefa Pekara, jest udostępniona turystom cały rok. Rzeźba robi ogromne wrażenie nie tylko swoimi rozmiarami, ale przede wszystkim ruchomymi figurkami przedstawiającymi sceny z życia i krajobraz… Słowacji! Jest i święta góra Słowaków – Krywań, najsłynniejsze budowle Słowacji: zamek w Bratysławie, Dewinie, Trenczynie, Spiski Hrad i Zamek Orawski. Jest i rzeka Wag w dolinie, której toczy się życie.
Po zachwycie nad lokalnym rękodziełem mieliśmy jeszcze czas by skosztować pysznej, słowackiej kuchni w chyba jedynej restauracji w miasteczku. Najedzeni i bardzo zadowoleni punktualnie stawiliśmy się przy autokarze i mogliśmy ruszyć w drogę powrotną. Do Bielska wróciliśmy wg planu przed godz. 19:00.
Trzeba przyznać, że już dawno nie wróciliśmy z wyjazdu tak zadowoleni. Pogoda była słoneczna, ale wietrzna, więc dobrze się szło. Wspaniałe widoki na otaczające góry towarzyszyły nam przez większą część trasy. Przewodnik prowadził nas dobrym, choć nie za szybkim tempem. Po drodze nie było schroniska, ale dzięki postojowi w Rajeckiej Leśnej mieliśmy możliwość zagłuszyć burczące brzuchy pyszną słowacką kuchnią i zakupić trochę słowackich maszkietów.
Dziękuję wszystkim za miłe towarzystwo podczas górskiej wędrówki. Mam nadzieję, że powyższa relacja pokrywa się również z Waszym odbiorem sobotniego wyjazdu. Zachęcam do podzielenia się swoją opinią w komentarzach.

Martyna Ptaszek
.

uczestnicy wycieczki na szczycie

Zaszufladkowano do kategorii kronika - 2018 | Możliwość komentowania Kľak (Mała Fatra, Słowacja) – wycieczka górska – 7 lipca 2018 r. została wyłączona

Gírová (Beskid Śląski, Czechy) – wycieczka górsko-krajoznawcza pt. „Odpust w Herczawie” – 5 lipca 2018 r.

Uczestnicy dawno zapowiadanej wycieczki w rejon gdzie spotykają się trzy granice: Polski, Czech i Słowacji wyruszyli z Jaworzynki w kierunku tzw. Trójstyku. Dzień był pogodny, okolica malownicza. Przy granicy zrobiliśmy pierwszy postój i tradycyjne zdjęcie z banerami – Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego i Akademii Seniora. Do Hrczawy usytuowanej na terenie Republiki Czeskiej szliśmy dwa kilometry wygodną drogą wśród nagrzanych letnich łąk. Robiło się coraz goręcej, a w miarę jak zbliżaliśmy się do miejsca odpustu spotykaliśmy coraz więcej uczestników tej uroczystości. Przez kilka chwil szliśmy z grupą pań z Żyliny, co od razu zaowocowało serdecznymi rozmowami, a nawet wymianą kontaktów.
Niewielka, pięknie położona w terenie górskim miejscowość przyciągała uwagę kolorowymi kramami i mnogością małych bufetów, tzw. wyczapów. Część grupy skierowała się do kościółka św. Cyryla i Metodego, aby uczestniczyć w mszy świętej. Inicjatorem budowy tej świątyni był ksiądz Józef Handzlik, który od początku XX-go wieku do roku 1927 był proboszczem parafii katolickiej w Jaworzu koło Bielska, a potem został przeniesiony do Jabłonkowa. Podczas jego kadencji przed II-gą wojną światową został wybudowany kościółek św. Anny na Kozubowej (byliśmy tam na odpuście w 2016 r.). Z jego inicjatywy powstały także kościół filialny w Bukowcu i nowa plebania w Jabłonkowie.
Pozostali uczestnicy wycieczki szukali miejsca w cieniu, aby ochłodzić się wybornym czeskim piwem. Po zakończeniu mszy wszyscy wyruszyliśmy na szlak na pobliską Girową. W trakcie przejścia Witek opowiedział nam o skomplikowanej historii tutejszego pogranicza polsko-czesko-węgierskiego. Trzeba wspomnieć, że dzień odpustu był pierwszym z czterech wolnych dni dla naszych sąsiadów Czechów i Słowaków toteż zewsząd zjeżdżały się i schodziły nieprzebrane tłumy. Droga była niedługa i bardzo piękna, z widokami na nasz Beskid Śląski i Żywiecki, a także na słowacką Małą Fatrę. W schronisku uraczyliśmy się bryndzowymi haluszkami z kiszoną kapustą, a także zupą czosnkową. Kilka osób wspięło się na szczyt Girowej, aby jednak stwierdzić, że zarośnięty wierzchołek nie zaoferował szczególnych widoków.
Z konieczności wróciliśmy tą samą drogą nie dochodząc jednak do Hrczawy. Zeszliśmy do kościoła w Jaworzynce w pobliżu którego oczekiwał na nas autobus. Towarzyszyło nam palące słońce i rozległe widoki na okoliczne góry. Wszyscy byli już porządnie zmęczeni, ale stwierdzili, że wycieczka należała do bardzo udanych.

Teresa Kubik
.

uczestnicy wycieczki na trójstyku granic Polski, Czechy i Słowacji

Zaszufladkowano do kategorii kronika - 2018, seniorzy | Możliwość komentowania Gírová (Beskid Śląski, Czechy) – wycieczka górsko-krajoznawcza pt. „Odpust w Herczawie” – 5 lipca 2018 r. została wyłączona

„Góry – moje miejsce na ziemi…” – konkurs fotograficzny

Wielu z Was, miłośników gór z pewnością choć raz zetknęło się w internecie z Sebastianem Niklem, członkiem naszego Oddziału, który pomimo walki z różnymi chorobami promuje turystykę górską na swojej stronie internetowej, od niedawna dostępnej pod nowym adresem: http://zyciepisanegorami.pl/.
Za 10 dni rozpocznie się kolejna, już szósta edycja organizowanego przez Sebastiana konkursu fotograficznego pt. „Góry – moje miejsce na ziemi…”, do udziału w którym serdecznie zapraszamy wszystkich członków i sympatyków PTT – tym bardziej, że Oddział PTT w Bielsku-Białej jest patronem medialnym konkursu.

Więcej informacji o konkursie i jego regulamin można znaleźć tutaj.
.

Zaszufladkowano do kategorii aktualności, inne | Możliwość komentowania „Góry – moje miejsce na ziemi…” – konkurs fotograficzny została wyłączona

O akcji „Sprzątamy Beskidy z PTT 2018” w „Gazecie Gminnej”

W najnowszym numerze „Gazety Gminnej” (3 (118) / 2018) – pisma samorządowego Gminy Buczkowice ukazał się krótki artykuł poświęcony akcji „Sprzątamy Beskidy z PTT 2018”. Na stronie 7 czasopisma można znaleźć artykuł Szymona Barona pt.: „Sprzątamy Beskidy” poświęcony udziałowi wolontariuszy z gminy Buczkowice w tej akcji. Czerwcowy numer „Gazety Gminnej” można pobrać ze strony GOK Buczkowice.
.

Zaszufladkowano do kategorii media, Sprzątamy Beskidy z PTT | Możliwość komentowania O akcji „Sprzątamy Beskidy z PTT 2018” w „Gazecie Gminnej” została wyłączona

Tatrzańska Łomnica (Tatry Wysokie, Słowacja) – wycieczka górska w ramach „51 Zrazu Vysokohorských Turistov” – 28 czerwca – 1 lipca 2018 r.

Już po raz 51 w Tatrzańskiej Łomnicy odbył się Zraz Vysokohorskich Turistov, czyli spotkanie integrujące słowackie środowisko górskie. W gronie Oddziału Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego w Bielsku-Białej oraz Klubu Turystyki Wysokogórskiej PTTK w Bielsku-Białej są osoby będące członkami oraz sympatykami Klubu Slovenskich Turistov, stąd już od kilku lat bierzemy udział w spotkaniu z naszymi kolegami w Tatrach Wysokich. Podczas zlotu, słowaccy turyści zapewniają opiekę instruktorów turystyki oraz przewodników górskich, stąd jest okazja, by wspólnie powędrować po znakowanych drogach, ale także istnieje możliwość wyjścia na pozaszlakowe szczyty tatrzańskie.
Tegoroczne plany zakładały wędrówkę na Kończystą (2538 m n.p.m.) i Jaworowy Szczyt (2417 m n.p.m.), lecz jak to w górach bywa, plany skorygowane zostały przez warunki atmosferyczne. Prognozy pogodowe nie były dobre, więc założyliśmy, że nasza wędrówka będzie na bieżąco korygowana i dostosowywana do tatrzańskiej aury.
W piątek (29.06.2018) przeszliśmy szlak ze Szczyrbskiego Plesa do Stawu Popradzkiego, a następnie wyszliśmy na Osterwę (1980 m.n.p.m.), by zejść do Wyżnych Hagów. W sobotę (30.06.2018) wyruszyliśmy ze Starego Smokowca na Hrebienok, następnie Doliną Staroleśną i dalej w stronę Jaworowego Szczytu. Skalnym rumowiskiem ostrożnie podchodziliśmy od strony Siwej Kotliny, bowiem teren jest niestabilny (głazy oparte na piargu) i w każdej chwili istniała możliwość strącenia kamienia. W pewnej chwili usłyszeliśmy głośne „Pozor!” i średniej wielkości głaz z hukiem stoczył się pomiędzy nami. Na szczęście nie zahaczył nikogo. Dotarliśmy na wysokość około 2230 m n.p.m. i zatrzymał nas ośnieżony i zbity twardym lodem żleb, więc podjęliśmy decyzję, że w tym miejscu kończymy wspinaczkę. Tego dnia nie udało się żadnej grupce wyjść na szczyt. Słowacki przewodnik także zawrócił swoich klientów nieco powyżej miejsca, gdzie myśmy się zatrzymali, ze względu na bardzo ciężkie warunki panujące w górze (zmrożony śnieg i mgła). Zeszliśmy tą sama drogę, dotarliśmy do żółtego szlaku i doszliśmy do schroniska górskiego Zbójnicka Chata.
Wyjazd, choć bez wejścia na szczyt góry, zaliczamy do bardzo udanych, bowiem mieliśmy okazję wspólnie powędrować po przepięknych słowackich Tatrach Wysokich, pobyć ze sobą w górach oraz planować wraz z kolegami ze Słowacji kolejne ciekawe wędrówki.

Robert Słonka
.

w żlebie pod Jaworowym Szczytem

Zaszufladkowano do kategorii kronika - 2018 | Możliwość komentowania Tatrzańska Łomnica (Tatry Wysokie, Słowacja) – wycieczka górska w ramach „51 Zrazu Vysokohorských Turistov” – 28 czerwca – 1 lipca 2018 r. została wyłączona